sobota, 24 grudnia 2016

Święta :)

Cześć!

Przybywam tu na chwilę, by życzyć Wam wszystkim WESOŁYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA!!! Ostanio wspominałam, że za nimi nie przepadam, ale całym sercem wierzę, iż tylko ja zdolna jestem do takich odpałów :D

Dla mnie święta są tylko religią. Tradycja wywołuje u mnie złe wspomnienia sprzed dwóch lat ( taka mała  dygresja ).

Pozdrawiam i jeszcze raz życzę wszystkiego dobrego

Mezzoforte XDDD




niedziela, 18 grudnia 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 10

Hej!

Wiem, dawno mnie tu nie było, ale dopadł mnie przedświąteczny dół. Jeżeli w ogóle można smucić się świętami. Uwierzcie mi - ja szczerze ich nienawidzę, wykluczając ich znaczenie pod względem religijnym. A z resztą mnie ciężko zrozumieć...
Co do rozdziału - dzisiaj jest trochę dłuższy niż zazwyczaj. W połowie wzięła mnie taka wena, że masakra. Tylko początek jest trochę bezsensowny, tak mi się wydaje :D
Zapraszam więc do czytania i komentowania. xD

***********************************************************************************

       Wydobyłam z siebie resztki siły i jakimś cudem zdołałam się ubrać. W międzyczasie przemyłam twarz chłodną wodą, spoglądając na siebie nieco krytycznym wzrokiem. Ciemnobrązowe, proste włosy sięgały mi prawie do pasa, zachowując idealną proporcjonalność do wzrostu. Wysoka co prawda nie jestem, ale niska też nie. Najgorsze w tym wszystkim były jednak okropne okulary. Grube oprawki w sztuczny sposób dodawały mi powagi, a jednocześnie sprawiały wrażenie, jakbym nosiła… maskę? To wręcz śmieszne.

        Na oględziny miałam wystarczająco dużo czasu. Do szkoły wychodzę o ósmej, co oznacza około 2,5 godziny wolności przed smutną poniedziałkową rutyną. Pomyśleć tylko, że już pierwsza lekcja stwarza prawdziwe wyzwanie przetrwania. Mianowicie rosyjski. Większość polskich szkół wprowadza powoli inne języki, tylko my jesteśmy oczywiście jak zawsze na zacofanej pozycji. Z drugiej strony, to dosyć istotna dygresja. W końcu Warszawa jest wymarzonym miastem uniwersyteckim, dbającym o edukację. Najwidoczniej są też wyjątki. Co się dzieje z tym światem…?

       Wracając do mojego „ukochanego” wręcz przedmiotu. Pech chciał, bym musiała go przerabiać już któryś rok, trzy razy w tygodniu. Co z tego, że gramatyka jest prosta? Tego wstrętnego pisma i tak nie da się zrozumieć. Dodatkowo podręcznik w szczególny sposób lubi znikać. Czasami na długo…

      Odeszłam w końcu od lustra. Pokój przecież sam się nie posprząta. Teraz mam akurat mnóstwo wolnego czasu, więc wykorzystam go jak najlepiej. Pomieszczenie nie wymagało większych porządków, toteż przekąsiłam coś szybko i wyszłam nareszcie z domu. Przez pierzaste chmury radośnie przebijały promyki słońca. Chyba nawet udziela mi się wiosenny optymizm. Zwłaszcza, że  niedługo maj. A maj zwiastuje lepsze dni.

     Przez jakieś pięć minut krążyłam nieustannie koło małego kiosku. Wśród tłumu dostrzegłam niemałe zamieszanie z nieznanej mi przyczyny. Czy naprawdę świat musiał nagle powariować? Wystarczy, że ja gadam i myślę od rzeczy. Innym tego nie potrzeba, oj nie. Jakby tak przemyśleć poważnie sprawę, to w sumie moje słowa i tak nic nie dadzą, bo każdy robi swoje. Czas więc zebrać skotłowane myśli pośród całego chaosu.

    Niczym w amoku postawiłam parę kroków do tyłu. Ciężko stwierdzić, cóż mogło wywołać podobny zgiełk, bo zważywszy na podekscytowaną Hankę – to musi być coś ważnego. Ona niczego nie przepuści bez zerknięcia okiem, widocznie sprzedają tu naprawdę interesujące rzeczy. Pewnie z zagranicy. Tylko dlaczego w kiosku ruchu – pomyślałam, oddalając się w stronę szkoły.

                                                             ***

     Minęła dosłownie chwilka, gdy przede mną wynurzył się z warszawskich zabudowań budynek męk i katuszy. Szybko minęłam wysoki żywopłot opasający tylni mur, by niezauważona dojść do drzwi ewakuacyjnych. Nigdy nie wchodzę głównym wejściem. Wolę przejść parę metrów dalej, niż zostać obiektem ciekawskich gapiów. A tacy bytują nawet tu – dosłownie wszędzie. Codziennie słyszę kąśliwe uwagi bez jakichkolwiek przyczyn. Bardzo chciałabym wrócić do czasów prostszego życia, kiedy wszystko było jeszcze takie niewinne i zagmatwane…

     Niestety. Mam 16 lat, białaczkę i parę problemów na głowie, które same się przecież nie rozwiążą. Nie ma co tęsknić za przeszłością, podczas gdy teraźniejszość przynosi ci pewną misję. Chyba każdy z nas prędzej, czy później zostanie poddany próbie. Choćby wymagała trudu, odwagi, cierpienia – trzeba walczyć. Moja misja, moje zadanie przybrało właśnie taką taktykę. Po co więc cały smutek i żal? To zupełnie to samo, jakbym rozpaczała nad sprawdzianem z fizyki. Przynajmniej tym sposobem potrafię się wytłumaczyć.

     Po wejściu do szkoły zauważyłam panujące na korytarzach pustki. Momentami widziałam parę osób, ale coś musiało być na rzeczy, skoro nikogo tu nie było. W szatni olśniło mnie nagle, gdyż zegar ścienny wskazywał 8:30. Świetnie, 15 minut spóźnienia – westchnęłam w duchu.

    Wbiegłam zdyszana do klasy. Niczym sprinter pokonałam dwa piętra, płacę więc teraz zadyszką. Wzrok wszystkich momentalnie skupił się na mnie. Czułam przeszywające spojrzenia dziewczyn z ostatniej ławki i troskliwy wzrok Patrycji. Tak jej też o TYM powiedziałam;  aż strach pomyśleć co jej teraz przyszło do głowy. Ze mną przecież nie jest tak znowu źle.

     W dalszym ciągu stałam na środku, ze zdezorientowaną miną, próbując podziać gdzieś wzrok. Kilka osób zachichotało złośliwie.


- Dzień dobry. – wymamrotałam po chwili.


- Dzień dobry. – odpowiedział nauczyciel. – To już 3 spóźnienie w tym semestrze.


- Wiem, wiem.. – powiedziałam idąc do ławki.


     Reszta klasy natychmiastowo odwróciła się w moją stronę. Rzuciłam im błagalne spojrzenie, by skończyli i to chyba pomogło, bo jakimś cudem lekcja doszła do składu i ładu. Nadal wszelkie trudności sprawiały mi rosyjskie literki, choć nie było tragedii. Podręcznik wbrew najśmielszym oczekiwaniom okazał się leżeć na szafce obok jakiejś wystawy. Gdy go tam zobaczyłam – cudem powstrzymałam śmiech. Co? Jak? Czemu? Tylko Bóg wie, skąd mógł się tam wziąć. Z małą pomocą nauczyciela zdjęłam go z samej góry, unikając trzeciego nieprzygotowania.

                                                      ***

    Moja klasa niewątpliwie ma w sobie pewną osobliwość. Tutaj praktycznie nikt nie wie o sobie nic ( wykluczając rzecz jasna VIP-y z ostatnich ławek ). Każdy z nas przynajmniej raz zawarł dziwną znajomość, która polegała głównie na… No właśnie czym? Jak nazwać sytuację, kiedy jednego dnia toczy się normalna rozmowa, a dwie godziny później następuje definitywny koniec „przyjaźni” oraz obgadywanie? W tej sztuce wyspecjalizowaliśmy się najlepiej. Dosłownie. W końcu plastiki znudzą się kiedyś gadaniem o ilości tapety nakładanej na twarz, więc tylko to mają do roboty. Super.

      Podczas niespełna dwóch lat nauki w liceum cały czas żyłam przekonaniem, iż prędzej czy później będziemy zgrani. Myliłam się. Obecnie jesteśmy podzieleni na małe grupki, a że klasa liczy 25 osób czujemy się jakoś… obco. Niejednokrotnie próbowano przemówić nam do rozsądku, w końcu kilka osób ma parę wybryków na sumieniu. Wybryków dużego kalibru.

     Zatopiłam się w rozmyślaniach, zatrzymując wzrok na krajobrazie za oknem. Gdybym miała możliwość tam być i poczuć wolność, swobodę bez żadnych konsekwencji byłabym naprawdę szczęśliwa. Tak niewiele rzeczy potrzeba, żeby zostać szczęśliwym. Wystarczy chcieć. A ja chcę i to bardzo. Możliwe, że szczęście powoli się zbliża, już na pewno wykonało chociaż jeden krok. Sama myśl o lepszych chwilach  wywołuje uśmiech na twarzy. Czekam więc i wierzę, że to już niedługo…

      Usłyszałam wyczekiwany dźwięk dzwonka. Spakowałam książki, idąc w stronę korytarza. Wtem zaczepił mnie nauczyciel:


- Iwona, musimy porozmawiać. – rzekł poważnym tonem.


- Oczywiście, słucham?


- Chciałbym tylko przekazać, że rodzice dzwonili już w sprawie twoich problemów zdrowotnych. Jako wychowawca mam obowiązek być o nich poinformowany. Bardzo mi przykro, bo doskonale wiem co czujesz. Moja żona świętej pamięci – dodał smutno. – również chorowała na nowotwory. Z przerzutami. Nikomu tego nie życzę, nikomu!


      W parę chwil poczułam sympatię do nauczyciela. Aż dziwne, że przedtem za nim nie przepadałam.


- Powoli zaczynam rozumieć, co to znaczy. Sytuacja jest o tyle trudna, bo rak to nietypowa choroba. Co nieco o nim czytałam. Wykrycie go w późnym stadium to niemalże wyrok.


- Doskonale o tym wiem i przepraszam, ale muszę już kończyć rozmowę. Za trzy minuty lekcja. Do widzenia.


- Do widzenia…

                                                               ***

      Minęło kolejne sześć lekcji… Jeszcze tylko biologia i koniec. Zawsze w poniedziałki powtarzam sobie: byle do piątku. We wtorek, środę – tak samo.  Później myśli się o weekendzie, po nim zaś wszystko zaczyna się od nowa. Takie jest właśnie życie. Na początku mamy wrażenie, że dysponujemy mnóstwem czasu, a zbiegiem lat jest go coraz mniej i dopiero wtedy doceniamy te chwile, które przepadły. Poszukujemy w przeszłości zdarzeń, nigdy nie mających miejsca. Wszystko przez pustkę. Największym bólem dla człowieka jest nie mieć nic. Dorośli ludzie za wszelką cenę usiłują wyrzucić z życia wszystko co dziecinne i żyć nowym trybem. W ten sposób pogardliwie odnoszą się do młodocianych, szczenięcych dygresji. Podobnie jest z moją osobą. Chcę dojrzeć zdecydowanie za wcześnie oraz zapomnieć jaka naprawdę jestem. Pośród uczuć mną targających przypominam małą, zagubioną owieczkę, która szuka domu, a nawet nie próbuje znaleźć do niego drogi… Odpowiedniego szlaku. Niektóre wyrzeczenia są zbyt trudne, by nazwać je realnymi.


- Iwona! – krzyknął ktoś wyrywając mnie z rozmyślań. Janek… Mogłam się spodziewać.


- Cześć.


- Iwona, chodź.


- Niby gdzie?


- Na boisko.


- Oglądać jak smarkacze z pierwszej klasy grają w siatkówkę?


- Oni są tylko o rok młodsi od nas…


- W sumie racja. Ostatnio lubię po prostu ironizować.


- Zauważyłem. – zaśmiał się. Dopiero teraz dostrzegłam podekscytowanie na jego twarzy.


- Powiedz proszę, co cię tak zachwyciło, mój drogi? – lubiłam się z nim przekomarzać.


- Wiesz kto przyjeżdża?


- Gdzie?


- Tu do Polski, Warszawy… We wrześniu… Nie mów, że nie kojarzysz faktów!


 Chyba już wiem o kogo mu chodzi.


- Michael Jackson? Nie znam jego muzyki, ale twoja szanowna dziewczyna bardzo go chwaliła. Uważaj tylko, żeby nie skradł jej serca. – zachichotałam. – A tam poza tym to chętnie pójdę na koncert.


- Jackson? – palnął ktoś za nami. – Ten co się wybielał, tak? Spoko gość.


- Tylko naiwniacy wierzą w te bzdury. – ofuknęła go jakaś trzecioklasistka.


- Tylko baby uznają nas za naiwniaków. – odpyskował.


- Ja wiem swoje, Kamil.


    Tu rozmowa się urwała, bo zadzwonił dzwonek. Lekcja biologii minęła dosyć szybko. Z pośpiechem pobiegłam do domu. W drodze rozmyślałam  o co tak naprawdę chodzi z tym wybielaniem. Kolor skóry? Sama nie wiem, czy tak się w ogóle da, dopytam kogoś. Co do koncertu – tak naprawdę możemy pójść całą paczką. Raz się żyje, prawda? Choć na chwilę będę mogła odsunąć moje staroświeckie zasady.

                                                               ***

     Rozsiadłam się wygodnie na kanapie. Dopadł mnie lekki ból głowy, przez co straciłam jakąkolwiek ochotę na odrabianie lekcji. Zrobiłam sobie herbatę i otworzyłam książkę wypożyczoną z biblioteki. Ledwo zdążyłam dokończyć rozdział, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Dziwne… Mama wraca z pracy z trzy godziny, tata z Robertem gdzieś się ulotnili. Na co dzień nie przyjmuję też wielu gości.

    Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazała się Ewa. Nie była jednak sama. Przywlekła ze sobą Janka, który spojrzał nam mnie zmieszanym wzrokiem.


- Niesamowita przyjemność, widzieć was tu razem! – zawołałam żartobliwie.


- Wpadliśmy na chwilkę, chcemy porozmawiać. – zaczęła Ewa.


- Dobrze, dobrze. Wchodźcie.


Oboje zdjęli kurtki i buty. Moja przyjaciółka rzuciła okiem na mieszkanie.


- Macie inną tapetę w salonie. – zauważyła słusznie.


- W pokoju w ogóle jej już nie mam. – poinformowałam.


- Zazdroszczę ci Janek, że zawsze mogłeś mieszkać w Warszawie. Dolny Śląsk to nie to samo. Tutaj dorastałam…


- Mówisz tak, jakbyś starej daty była. – oznajmił z uśmiechem całując ją lekko w usta.


- Czy ja wiem… - mruknęła speszona.


    Zajęci sobą nie zauważyli nawet, jak czmychnęłam szybko do łazienki. Spojrzałam w lustro. Byłam blada, okropnie blada. Dodatkowo oni… Ten związek jest ewidentnie dziwny. Albo ja mam po prostu jakieś urojenia. Tak czy inaczej złe przeczucia przeważają. To straszne, w końcu nic szczególnego się nie dzieje. Są szczęśliwi itd., jednak coś mi mówi, że tak nie powinno być. Po prostu to czuję.

   Wróciłam w końcu do nich i wbrew moim oczekiwaniom zauważyli moją nieobecność. Niestety.


- A ty gdzie uciekasz, Iwcia? – spytał Janek zaniepokojonym tonem.


- W łazience byłam, a co?


- Siedziałaś tam 20 minut… - wtrąciła Ewa.


- Rozczesywałam kołtun we włosach i tyle.


To chyba rozwiało ich podejrzenia. Przynajmniej Ewy.


- Z Iwoną wszystko w porządku, jak widzę. – rzekła radosnym tonem. Niech nauczy mnie tego optymizmu…


- Tak. – mruknęłam spoglądając kątem oka na Janka. Pokręcił głową z bezsilności. Gest ten zrozumiałam jako poległość. Poddanie się. Daremne starania…


- Zrobię wam herbatę. – powiedziałam po chwili. – Z cytryną, czy bez?


- Z cytryną. – odpowiedzieli jednocześnie, patrząc bezustannie na siebie.


      Poszłam do kuchni, a po paru minutach wróciłam z dwoma parującymi kubkami. Usiedliśmy razem na brzegu łóżka, rozmawiając o wszystkim i niczym…


- Pamiętasz jak 6 lat temu noga utknęła ci pomiędzy gałęziami drzewa i sąsiedzi musieli cię ściągać? – Ewa niemalże dusiła się ze śmiechu.


- Czy ty kiedykolwiek przestaniesz mi to wypominać? – wywróciłam teatralnie oczami.


- Może… - udawała, że myśli.


- Znam już to twoje „może”. Ha ha!


   Konwersacja biegła właśnie podobnym stylem, gdy znienacka Janek zaczął pewien interesujący temat:


- Wiecie kiedy będzie koncert Jacksona? Chodzi mi tu o dokładną datę.


- Któregoś września, na lotnisku Bemowo. Idziemy? To jakieś 20 km stąd.


- Jak te sępy nie wykupią biletów, to oczywiście.


- Sprzedają się błyskawicznie. – stwierdził Janek. Podobno były dostępne w tym kiosku niedaleko szkoły.


- To stąd takie tłumy!!! – wstałam nagle z miejsca.


- Mogłaś kupić! Jackson jest genialny, mam nawet jego najnowszą płytę! – wrzasnęła Ewa. Po chwili dodała jeszcze:


- Piracką, ale mam.


    Ja również musiałam dorzucić swoje trzy grosze:


- Z tym Michaelem to jak w końcu? Ewa – mówiłaś mi ostatnio, że różne rzeczy o nim piszą. Można widzieć jakie?


Spuściła wzrok.


- Może cię to zniechęci, ale nie wypada taić takich rzeczy. Jakiś czas temu oskarżono go o coś złego. Bardzo złego. Miał proces w sądzie, bo jakiś smarkacz stwierdził że…


- Że co?


- Że on z nim… Że oni no wiesz… tego…. – plątała się w słowach. Chyba wiem o co jej chodzi.


- Nie musisz kończyć… Aż obrzydliwie słyszeć podobne bzdury. Tak skrzywdzić człowieka. Zmieńmy temat, to jest… przykre.

                                                       ***

- Ewa w porównaniu do ciebie nie ukrywa prawdy. – mruknął Janek po wyjściu dziewczyny. Znalazł się adwokat…


- Powiem jej, ale jeszcze nie teraz. Aktualnie nie ma sensu.


Zaraz wypowiedziałam jeszcze zdanie, którego później przez długi czas żałowałam:


- Janek?


- Słucham?


- Nauczysz mnie uśmiechu?


Ułożył delikatnie moją dłoń na swojej.



- Nauczę. – powiedział, po czym zostawił mnie samą.

*************************************************************************************************

I jak? Chyba może być. Wspomnę jeszcze tylko, że Michael jest tu trzecioplanowy, a że go uwielbiam - musi tu być, po prostu musi.

Następny rozdział powinien się pojawić jeszcze w tym roku...

Jeżeli są tu jakieś anonimy, proszę o chociaż króciutki komentarz. To ogromna motywacja


Pozdrawiam 

Mezzoforte