środa, 15 listopada 2017

Nothing Can Happen zawieszone do odwołania.













Tak, sprawa się nie rozwiązała. Problem jest bardzo, bardzo aktualny. Nie będę nudzić o co chodzi. I tak nie ma w tym nic interesującego.
Moje samopoczucie jest tragiczne. Zawiodłam się na życiu i na samej sobie już tak ogólnie. Nie mam siły, nie mam czasu, by to dalej ciągnąć.
Jak to śpiewała kiedyś Anna Jantar, "nic nie może przecież wiecznie trwać. Co zesłał los - trzeba będzie stracić"
Jakie to aktualne...

Ludziom leży w naturze, że muszą czasem przeminąć, na chwilę z czymś skończyć.
To takie dziwne, że w ciągu ostatnich długich tygodni zdążyłam tyle rzeczy na przemian pokochać, a tyle rzeczy znienawidzić.

Odwołam się do jeszcze jednej piosenki, którą również uwielbiam. Swoją drogą, bardzo lubię Michała Szpaka, a już szczególnie upodobałam sobie pewien wers z jego piosenki:
(...) everything you love just disappears...

To się dzieje naprawdę. 

Nie wiem czego po tym wszystkim oczekiwałam, naprawdę. Gwiazdki z nieba? A może po prostu łudziłam się, że będę mogła mieć odskocznię od tej żałosnej rzeczywistości.
Nie mogłam.

Zauważyłam ostatnio, że spacje są bardzo sarkastyczne. Zrobię więc kilka spacji:
















I jeszcze parę:






Idealnie. Na czym skończyłam? Aha.

Łudziłam się, że uda mi się tu cokolwiek osiągnąć. Okłamywałam siebie samą, że pisanie mi wychodzi, ale teraz... Teraz mam już dość. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nigdy nie umiałam i nie będę umieć pisać. KROPKA.

Ja, głupia, kilkunastoletnia, naiwna idiotka uwierzyłam, że istnieje jeszcze na tym świecie garstka ludzi, która nie jest taka jak wszyscy. Uwierzyłam w cuda. 
Ale wiecie co? Wszyscy ludzie są tacy sami. Nie ma między nimi różnic. Są jak chorągiewki na wietrze. Szarzy, bierni. I współcześni do granic. Gardzę nimi. Gardzę nimi z całego serca.




Jestem tak beznadziejnie sentymentalna.





Nie wiem ile mnie nie będzie. Może miesiąc, może dwa... Ale ja wrócę. Kiedyś. Jest mi po prostu przykro, bo straciłam już do pewnych rzeczy zaufanie... I to tak na dobre. 
A co najgorsze, ja MAM pomysły na to opowiadanie. Dobre pomysły.
Cóż.



Zatem.


"Nothing Can Happen" zostaje oficjalnie zawieszone do odwołania, dnia 15.11 2017 roku; do tego czasu nie pojawi się żaden post związany z tym opowiadaniem.

I tak chciałam wcześniej usunąć bloga...



Mam też taką prośbę. Jeżeli komuś zależy na opowiadaniu, proszę dać znać w komentarzu. Muszę wiedzieć, czy jest sens kiedykolwiek tu wracać...




Życzę bardzo niemiłego dnia!


Mezzoforte



sobota, 4 listopada 2017

Nothing Can Happen - rozdz. 19

              
Cześć...


Tak, to mój pierwszy sensowny post w tym roku szkolnym. Jak coś, nie zwracajcie uwagi na te dwa zdechłe eseje. Pisałam je pod wpływem dość negatywnych emocji. 
Złamałam wszystkie obietnice i czuję się z tym źle. Planowałam dodać co najmniej trzy rozdziały, ale na blogu nie pojawiło się nic.

Zaczynam bardzo trudny rok szkolny. Naprawdę. Gdybym miała wymieniać rzeczy, które się zmieniły, wyszłaby powieść.
Jestem tu. W mniejszej lub większej rozsypce, ale jestem. Sprawa, o której kiedyś mówiłam, jest aktualna do 15.11. Tyle w tym temacie

Ten rozdział pisałam bardzo długo, bo był strasznie trudny do napisania. Jest dosyć ważny, dlatego musiałam maksymalnie się skupić, żeby coś z niego wyszło. Jeżeli poleci merytoryka, z góry przepraszam. Nie wychodzi  mi to najlepiej.

Dałabym inną piosenkę, ale nie chcę spoilerować.






Zapraszam do czytania i komentowania!!!







********************************************************************************************************




             Wzdrygnęłam się na widok wyrazu twarzy mojej przyjaciółki. Czyżby ostatnia kłótnia nie poszła jednak w zapomnienie? Nawet jeżeli, to przecież ileż można wypominać człowiekowi tak drobny, a jednak mimo to ogromny błąd? To tak trudne do zrozumienia. Potęga drobnych słów, kłamstewek... Dlaczego właśnie ja padłam ofiarą tego czegoś? Cały czas żyłam w tym słodkim przekonaniu, że jeżeli nagnę rzeczywistość, to faktycznie będzie lepiej. Widocznie z wiekiem staję się coraz głupsza, albo nie. Jest zupełnie inaczej. Sfałszowana rzeczywistość boli o wiele, wiele mocniej. Myślałam o tym wcześniej, jednak dopiero teraz, dopiero wtedy, gdy doznałam tej gorzkiej samotności, los przybliżył mnie do "oświecenia" odnośnie tej idiotycznej sprawy.

             Coś w głębinach podświadomości mówiło mi, ostrzegało mnie przed tą rozmową. Chciałam podejść bliżej. Wykonać jakikolwiek ruch. W tamtym momencie poczułam, że mimo wszystko nie mogę tego zrobić. Że ona nadal jest zła. Zawiesiłam wzrok w jakimś mało interesującym miejscu, byle nie napotkać jej przeszywającego spojrzenia. Już raz doświadczyłam na własnej skórze, co ono może oznaczać. Nie zamierzam przekonywać się znowu.

            W końcu nieśmiałym krokiem podeszłam bliżej. Na tyle blisko, by sens moich słów stał się bardziej przejrzysty.


- Czyli... Zgoda? - mruknęłam jeszcze nieśmielej niż zawsze.


             Ewa mrugnęła kilka razy, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z mojej obecności. Nagle na jej twarzy zakwitł delikatny uśmiech. Subtelny, prawie niewidoczny, ale jednak. Kamień, który od kilku tygodni nieustannie ciążył mi na sercu zrobił się lżejszy, bowiem ni stąd ni zowąd doznałam uczucia, że kolejny raz poniosła mnie bezpodstawna panika.


- Słucham? Ja już prawie o tym wszystkim zapomniałam. Temat zamknięty.


              Brzmiała pewnie, choć w jej głosie wyczułam nutkę czegoś jeszcze. Czegoś, czego nigdy jeszcze u niej nie słyszałam. Nie było to nic pozytywnego, choć uparcie starała się to ukryć. Ukryć stronę, od której nie jest powszechnie znana. Była inteligentna. Wiedziała, co robi. Jednej rzeczy tylko nie przewidziała. Przed niektórymi ludźmi pewnych spraw ukryć nie można. Coś musiało być na rzeczy. 


- Czyli nie jesteś zła? - nie dowierzałam.


- Oj, daj spokój. Ile będziemy to rozpamiętywać? - mruknęła niedbale. - Było, minęło.


- Czekaj, czekaj... - zirytowałam się trochę. - Twoim zdaniem wszystko jest w najlepszym porządku, mimo że przez kilka tygodni się do siebie nie odzywałyśmy? I teraz naprawdę po takim czasie mówisz mi, że nic się nie stało?


- Iwa... - wtrącił Janek po dłuższej chwili milczenia. - Nie mogłabyś chociaż raz jej uwierzyć?


- Nie rozumiem.


- Ona naprawdę nie ma ci tego za złe. Martwiła się. Tyle! I wiesz co? Sama powiedziała mi, że zapomniała.


- Zapomniała...? To dlaczego zabija mnie wzrokiem?


- Nie, kochana, wydaje ci się. Odbija ci od gorąca.


- Wczoraj było znacznie goręcej... Kochany.


                 Ostatnie słowa powiedziałam z ironią, niechęcią, która jednak do końca mogła nie zabrzmieć dobrze. Bardzo dziwnie się poczułam, wypowiadając te słowa. Przeszedł mnie dreszcz na myśl, w jaki sposób Janek mógł je odebrać. Moje zdziwienie wzrosło, gdy doszłam do wniosku, że te słowa zupełnie po Janku spłynęły. To dobrze. To bardzo dobrze.


- Iwona, ty się na serio tak tym wszystkim przejęłaś? Minęło tyle czasu! Ja nie mogę mieć już do ciebie żalu. To taka... Błahostka. Wiem... O takich rzeczach trudno się opowiada...


                 Teraz brzmiała już śmielej, a przynajmniej umiejętnie stwarzała takie pozory. Zrobiło mi się lżej, ponieważ wreszcie w pełni jej uwierzyłam. Podeszłam bliżej i wyciągnęłam rękę w stronę Ewy.


- Jakkolwiek to zabrzmi - chcę się z tobą oficjalnie pogodzić.


              Odwzajemniła uścisk dłoni i również się zaśmiała. W końcu, zmęczona staniem dosiadłam się do ławki.

               Mimo wszystko, czułam się cały czas jakoś dziwnie. Jak gdyby istniała do odkrycia jeszcze jakaś sprawa, o której nic mi nie wiadomo. Przeszedł mnie dreszcz. Intuicja podpowiadała, żeby zapytać. Chociaż kilkoma słowami. Nie wiedziałam jednak, czy postąpię słusznie. Bardzo chciałam postąpić słusznie, mieć tę świadomość, że chociaż raz nie zepsułam sprawy. Tylko czego ja się mogłam po sobie spodziewać? Coś z drugiej strony szeptało natomiast: "Rób, co możesz, póki zupełnie nie spartoliłaś tego wszystkiego. Jesteś młoda, masz dobre, otwarte serce, używaj go, kiedy możesz. Kiedy chcesz. Kiedy pragniesz..."


- Ewa, w porządku? - wypowiedziałam bez dłuższego namysłu te puste, nic nie znaczące słowa. Po jej beznamiętnym wzroku wiedziałam, że coś jest nie w porządku.


          Odwróciła głowę w moją stronę.


- Wiesz, nie powiedziałabym, że w porządku, ale dramatu chyba nie ma. Martwię się o niego.


- O kogo?


- O niego.


          Nie mówiło mi to dużo.


- Janek, wytłumaczysz Iwonie? - spytała obojętnie, jakby wcale nie zależało jej na odpowiedzi.


         Spojrzał w oczy Ewy tymi swoimi błękitnymi oczami.


- Moim zdaniem, ty powinnaś jej powiedzieć. 


          Wtedy już dosyć mocno się zaniepokoiłam.


- A więc... - zaczęłam. - Kim jest "on".


- Tato. - westchnęła. - Martwię się o niego.


- Dlaczego?


          Wzruszyła ramionami.


- Od czasu przeprowadzki nie rozmawialiśmy ze sobą...


           Z tego, co wiem od cioci Ewy, nie rozmawiali znacznie dłużej. Po tym poznałam kłamstwo.


- Kontynuuj. - ponaglałam.


- Dobrze. To... bardzo niedojrzałe z mojej strony tak znikać bez utrzymywania kontaktu. I wiesz, niedawno doszłam to wniosku, że w końcu się odezwę, w każdym razie to i tak nie zaważyłoby na mojej, ehm, wolności. Tak też zrobiłam, ale kiedy wybrałam numer, odpowiedziała mi cisza. Zadzwoniłam wobec tego trochę później i odebrała mama. Mówiła... Mówiła, że go nie ma. Potem się rozłączyła i już nie mogę się do niej dodzwonić. On... Po prostu przepadł...


             Nie wiedziałam co powiedzieć.


- Przepadł, zniknął i nie mam z nim kontaktu. Zrobiłam wszystko. Chyba, że... A z resztą nieważne. To nie czas i miejsce na takie rozmowy. - mówiąc to wstała z ławki i popatrzyła na nas błagalnie.


- No, nie gapcie tak już. Nie chcę was męczyć moimi problemami. Chodźmy gdzieś. Najlepiej daleko stąd.


                                                                      ***


             Przyjemnie jest odetchnąć po natłoku bezlitośnie upalnych dni, kiedy w głowie człowieka od czasu do czasu pojawia się takie małe, dziwne marzenie, żeby choć na chwilę niebo pokryły ciemne chmury. Poczułam ulgę spowodowaną przyjemnym chłodem. Miewamy niekiedy skłonności do wyczekiwania rzeczy, o których pragnieniu nigdy nie zdawaliśmy sobie sprawy. Piękno jest niesamowicie względnym pojęciem. Pragnie się go, w pewien sposób pożąda, a gdy mamy je do dyspozycji, mamy z nim do czynienia, okazuje się, że nawet ideał bywa przesadzony. Zupełnie jak waga. Niezależnie która szalka pójdzie w górę, bardziej komfortowo prezentuje się w równowadze.

            Gdzieś jednak w tym całym dążeniu do wyrównania szalek wagi, jedna bez ludzkiej ingerencji musi czasem pójść w górę. Zawsze czegoś nie ma w odpowiedniej ilości, a z kolei drugiej rzeczy jest nieco za dużo. Ilekroć dążyłam do równowagi, coś musiało ją załamać. Jedną z tych rzeczy była sytuacja z Ewą. Kiedy nabierałam sił, żeby pogodzić się z swoim problemem, inna sprawa zaczynała stanowić kolejny problem. Ulżyło mi po oficjalnej zgodzie, to prawda, ale wtedy zaczęłam poważnie martwić się o jej tatę. Próbowałam stworzyć pozory pewnej, iż nic się nie stało, jednak w głębi serca miałam spore wątpliwości. I nie musiałam cofać się pamięcią wcale tak daleko, żeby przywołać na myśl rozmowę z jej ciocią. To taka wspaniała osoba! Jako jedna z niewielu dostrzega w ludzkiej duszy to, czego przeciętny człowiek dostrzec nie może. Te kilka słów dały mi niezwykle dużo do myślenia, chociaż podobnie jak wiele innych dotarły do mnie stosunkowo niedawno.

               Spacerowaliśmy razem, we trójkę. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele. W tym idiotycznym momencie rozsądniej było milczeć. A rozsądku póki co słuchałam.

                W szybkim tempie dotarliśmy do parku i usiedliśmy na pierwszej lepszej ławce. Zupełnie, jakby tamta była w jakiś sposób gorsza.


- Dlaczego akurat tu? - zapytał chłopak. - Co ma w sobie ta ławka, czego nie miała tamta?


- Przypuszczam, że nic. - uśmiechnęła się Ewa. - Lubię ten park, lubię tu przebywać kiedy mam czas.


                 Odwzajemniliśmy uśmiech.


- Od czasu przyjazdu widziałaś się z Patrycją? - zapytałam, kiedy uświadomiłam sobie jak dawno z nią nie rozmawiałam.


- Chyba ze dwa razy się mijałyśmy, ale poza krótkim "cześć", nie pamiętam, żebym z nią gadała. Dlaczego pytasz?


                 Wzruszyłam ramionami i wzięłam głęboki wdech świeżego powietrza. Było tu bardzo czyste, zupełnie inaczej niż w centrum miasta. Przymknęłam oczy i poczułam jak delikatne podmuchy wiatru rozwiewają moje obcięte włosy. Ponownie zrobiło mi się ich żal. Ale przecież pomimo wielkich chęci - czasu cofnąć się nie da.

               Cisza zaczynała być dziwnie krępująca. Spojrzałam na Ewę i Janka, gdy przyszło mi na myśl, że oni prawdopodobnie czują to samo i tak samo jak w moim przypadku czekają na odpowiednią chwilę, żeby coś powiedzieć. Wtedy doszczętnie sparaliżowała mnie moja naturalna nieśmiałość. Zdjęłam okulary i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Było niewyraźnie, choć co nieco dało się zobaczyć. Czarnowłosa, trochę zbyt blada postać wyglądała mizernie. Zaczęłam powoli odczuwać krzywdę jaką wyrządzają mi te wszystkie leki. W okularach wyglądałam pewnie jeszcze gorzej. 

                Wada wzroku była dla mnie czymś, z czym zmagałam się od niedawna. Na jedno oko "plus", na drugie "minus". Los, okrutny los jest czymś, czego mimo starań nie pogodzisz z ludzkim pragnieniem. Przymus noszenia okularów nagle stał się dla swego rodzaju karą, nieprzyjemnym obowiązkiem. Widok swojej osoby w ciemnych oprawkach dobijał mnie w zupełności. Nienawidziłam zmian. Nienawidziłam tego uczucia, kiedy mój bezpieczny świat zaczynał się sypać, a ruinach nadal musiałam szukać cząstki siebie. Pamiętam, że tamtego dnia doceniłam każde odchylenie od mojego wyimaginowanego ideału piękna. Nagle zaczęłam pewne rzeczy w sobie doceniać, ponieważ w każdym razie byłam to ja. A jednak coś musiało to zmienić. Mimo wszystko.

                 Od kwietnia minęło stosunkowo niewiele czasu. Mój nastrój wahał się pomiędzy stanami poddepresyjnymi, a uczuciami podchodzącymi pod lekką euforię. Cały czas czułam mniejszy lub większy strach. Co najgorsze, w tym przypadku nikt nie miał możliwości udowodnienia mi, że moje obawy są bezpodstawne, bo w istocie rzeczy takie nie były. Doszłam w życiu do takiego momentu, że każde lęki miały swoją przyczynę. A wtedy... Wtedy stawałam się bezradna i bezbronna niczym małe pisklę.


- Jeju, Iwa! - podekscytowała się nagle Ewa, doprowadzając mnie niemal do zawału.


- Tak? - zachichotałam, widząc jej minę.


- Ostatnio bujam w obłokach do tego stopnia, że nie zauważyłam twojej nowej fryzury!


                 Skoro tak, to pewnie krótsze włosy aż tak nie rzucają się w oczy.


- Szybko zauważyłaś. - parsknęłam śmiechem.


- Wyglądasz o wiele lepiej. Ja sama ostatnio zastanawiam się nad nowym kolorem. Doradzisz mi? - zrobiła maślane oczka.


                Fascynujące było to jak z głębokiego przygnębienia przeszła w tak dobry nastrój. A może to tylko maska, pod którą kryje się prawdziwy ból?


- Nie sądzę, żebym mogła ci jakoś pomóc. Zwłaszcza, że i tak najlepiej wyglądałaś jako naturalna blondynka.


- Wiesz... Zawszę mogę do tego koloru wrócić, jeżeli tak miałoby być lepiej. - rzuciła z rozbawieniem.


- Czyli... - zawahałam się. - Jednak nieświadomie ci pomogłam.


- Tak. - przewróciła oczami. - Coś w tym stylu.


              Wtedy spojrzałam na Janka. Co jakiś czas odwracał się w naszą stronę i spoglądał na nas ukradkiem, ale nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego ta rozmową. 


- Janek, żyjesz? - spytała Ewa, kiedy również zauważyła jego zamyślenie. 


             Odwrócił głowę w naszą stronę.


- Hmm, żyję, nie widać? Cały czas was słucham, tylko w takich okolicznościach raczej nie mogłem dodać nic od siebie. I wiesz co, Ewcia? Chyba rzeczywiście lepiej wyglądałaś jako blondynka...


                                                                    ***


              Od momentu pogodzenia się z Ewą, prędkość z jaką upływały wakacje nabierała tempa. Nim się zorientowałam, nastał sierpień, a z jego nadejściem przyszły nieco już chłodniejsze wieczory i krótsze dni. W końcu znalazłam sobie takie zajęcia, żeby wykorzystać te chwile jak najlepiej, jednocześnie nie naruszając moich zasad. W każdym razie - nie żałowałam niczego. Maksymalnie skupiłam myśli na odpoczynku, żarzącym słońcu i spacerach po okolicach, zanim ten cudowny czas, zaczął dążyć do zakończenia. Kiedy do początku kolejnego roku liceum zostały tylko trzy tygodnie, nie uznałam tego za coś szczególnego. Nawet nie sądziłam, że tak dużo wysiłku potrzeba nawet do zwykłego relaksu. A przecież nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. Właściwie, w tym wszystkim naprawdę nie dało się znaleźć niczego szczególnego, a mimo to nie chciałam tego kończyć. Kiedy raz się zazna wolności, bardzo trudno wrócić do swoich starych przyzwyczajeń, nawet jeżeli w przeszłości wydawały się takie codzienne i zwyczajne.

             W końcu nadszedł moment, kiedy do września zostało mało, lecz i tak wystarczająco dużo czasu na pewne sprawy. Większość rzeczy do szkoły przygotowałam pod koniec czerwca, więc o to nie musiałam się zbytnio martwić. Gorzej było z myślą, że niedługo miałam znowu zobaczyć te osoby, od których odpoczęłam. Zdążyłam przywyknąć do towarzystwa osób, z którymi czułam się dobrze i chwil samotności, które także bardzo lubiłam. 
             Rozpoczęcie roku szkolnego przebiegło wyjątkowo szybko i sprawnie. W moim liceum, na żadnych uroczystościach nie panował nigdy szczególnie uroczysty nastrój. I tym razem nie odbiegliśmy od reguły. Wizja kolejnych dziesięciu miesięcy spędzonych tu kiepsko do mnie przemawiała. Nauka nigdy nie stanowiła dla mnie problemu, ale żeby coś osiągnąć, trzeba wiele poświęcić. A ja miałam zdecydowanie dość poświęcenia.

             Po tak szybkim upływie wakacji, żywiłam wielką nadzieję na równie szybki upływ trzeciej klasy, jednak z każdym minionym, w nieskończoność dłużącym się dniem nadzieja powoli przygasała. Rutyna ponownie zagościła w moim życiu. Wolne chwile upływały zazwyczaj na nauce, chociaż zdarzały się i takie, które poświęcałam na inne rzeczy. Najczęściej w tym wypadku robiłam "nic", bo byłam coraz bardziej zmęczona. Powoli sama zaczynałam się zastanawiać czym. Męczyły mnie niektóre proste rzeczy. Czasami potrzebowałam chwili zastanowienia, żeby do czegoś dojść. Stwierdziłam lekceważąco, że gorszy stan psychiczny odbił się na moim zdrowiu, dlatego też nie wzięłam sobie tego do serca. Przestałam odróżniać objawy psychiczne od fizycznych. Uznałam to za dobry wybór.

           Wraz z nadejściem września, zbliżała się również chwila, kiedy musiałam stanąć oko w oko z wyzwaniem pójścia na koncert. Niezmiernie ekscytował mnie ten fakt, choć z drugiej strony miałam spore obawy. W ciągu ostatnich tygodni dowiedziałam się kilu rzeczy o Michaelu i faktycznie, jest gwiazdą tak dużego formatu, że poczułam się jeszcze bardziej głupio, skoro nie znałam go wcześniej. Gazety były okrutne. Z jednej skrajności potrafiły przejść w drugą. Na podstawie tego, co przeczytałam, trudno było jednoznacznie określić rzeczywisty obraz postaci Jacksona. W niektóre rzeczy nie dało się wierzyć. Nie dało się wierzyć, że taka osoba mogła dopuścić się do tak absurdalnych rzeczy. Poczułam do niego jakąś dziwną sympatię. Widocznie, jeżeli jego muzyka trafia do ludzi w każdym wieku, to musi być prawdziwa i przede wszystkim płynąć od serca. Z taką myślą było mi o wiele łatwiej pojąć tę całą sytuację.

             W piątek, 20 września obudziłam się około drugiej w nocy. Od połowy sierpnia nękała mnie bezsenność. Los stawał się coraz bardziej sarkastyczny. Bywały chwile, kiedy padałam z nóg, a gdy przychodziło co do czego, mój organizm nie pozwalał mi się wyspać. Coś wewnątrz mnie toczyło nieustanną walkę między tym, co czuję, a tym, co dzieje się z moimi krwinkami. Pewnie dlatego zaczynałam wariować. Bezsenne noce coraz częściej zaczęły upływać na podziwianiu nudnego, ponurego widoku zza okna. Byle by w jakiś sposób doczołgać to tego nieszczęsnego rana. Westchnęłam, po czym wdrapałam się na parapet.

             Letnimi wieczorami bardzo lubiłam spać przy uchylonym oknie. Chłodne, rześkie powietrze w cudowny sposób koiło do snu, niczym najpiękniejsza piosenka. Hipnotyzowało i urzekało. Zasypianie wyglądało wtedy dość osobliwie. Zatracając się w spokoju tych chwil, szybko zapominałam o bożym świecie. Dzisiaj było jednak zdecydowanie za zimno.

            Nie mogłam dopuścić do siebie wiadomości, że koncert już dzisiaj. W końcu przyznałam przed sobą, że tak naprawdę z utęsknieniem na niego czekałam. Najbardziej ciekawiło mnie, jak to wszystko będzie wyglądać. Z grubsza wiedziałam, czego mam się spodziewać. Na pewno tłumu ludzi, ale poza tym?

           Wyjrzałam za okno. Stara latarnia była prawdopodobnie jedynym źródłem światła w okolicach najbliższych kamienic. Jej słaby blask wyglądał dość smętnie. Skupiłam więc wzrok na najbliższym drzewie, lecz i ono nie było zbyt interesujące. Wytężanie umysłu tak późną porą okazało się strasznie męczące. Znużona, natychmiast z powrotem położyłam się do łóżka i tym razem zasnęłam bez większych problemów.

                                                                      ***


            Dzisiejszy dzień mijał wyjątkowo szybko. Ledwo zdążyłam pójść do szkoły, a już upłynęło większość lekcji. Moje myśli krążyły na przemian wokół nauki i muzyki. Kiedy nie myślałam o jednym, próbowałam jak najlepiej skoncentrować się na drugim, choć wychodziło to różnie. 

             Podczas ostatniej lekcji patrzyłam beznamiętnie na zegar, a w głowie rozbrzmiewało mi tylko jedno imię. Poczułam niepodobną do mnie, narastającą euforię. O siedemnastej mieliśmy spotkać się we trójkę u Janka, a stamtąd jego brat obiecał nas podwieźć na lotnisko w Bemowie. Zamierzaliśmy się tam zjawić koło 19:30, żeby mieć nadzieję na miejsca. Do 21:00, na scenie mieli występować jeszcze polscy artyści, ale wbrew mojemu niezadowoleniu, ten fakt nieszczególnie zainteresował Ewę i Janka. Musiałam to uszanować. W końcu chłopak załatwił nam bilety. 

            Po powrocie do domu, skorzystałam z drobnej pomocy mamy przy wyborze stroju. Nie zależało mi strasznie na wyglądzie, jednak chciałam prezentować się odpowiednio na tę okazję.


- To może ta? - moja rodzicielka wskazała na którąś już z kolei sukienkę.


- Nie, ta się nie nadaje. Nie będzie pasować do klimatu.


             Wywróciła oczami i odłożyła ją na wieszak.


- Iwcia, wiesz, że to już wszystkie twoje sukienki?


- Wszystkie? - zdziwiłam się.


- Tak. W każdej coś ci nie pasowało. Może po prostu najlepiej będzie, jak pójdziesz w spodniach, co?


- W spodniach? Wiesz... Chyba jednak założę tę czarno-niebieską.


- No i super. - uśmiechnęła się mama. - Będziesz wyglądać świetnie. Zazdroszczę ci, że zobaczysz tego całego Jacksona na żywo. Zawsze go lubiłam... No, dobra. Wyprasuj sobie szybko tę kiecę, jeżeli chcesz zdążyć do Janka w pół godziny.


                 Zaśmiałam się i zrobiłam to, o co mnie poprosiła.


                 Chwilę przed wyjściem stanęłam przed lustrem i przyjrzałam się swojemu odbiciu. W porównaniu do ostatnich miesięcy, wyglądałam marnie. Rzadkie, czarne włosy, blada cera i nieco zbyt szczupła sylwetka prezentowały się dość groteskowo. Makijażu, rzecz jasna, nie robiłam. W tym przypadku, byłby to już szczyt wszystkiego.

- Wychodzę! - oznajmiłam po skończeniu oględzin.


- Baw się dobrze! - odpowiedział tato. - Dzwoń, jeżeli poczujesz się słabo. Jesteś prawie tydzień po chemii.


- Jasne.



                                                                      ***

                 Około godziny 19:45 dojechaliśmy pod lotnisko. Serce waliło mi ze strachu na widok tłumów ludzi, tłoczących się wokół bramek. Wrzawa jaka tam panowała była nie do opisania. Osoby w różnym wieku przepychały się między sobą, ochroniarze uganiali się za delikwentami, z którymi było coś nie w porządku, a ponad to wokół rozbrzmiewała polska muzyka. Przez ułamek sekundy udało mi się zobaczyć skrawek sceny, jednak nie zauważyłam na niej nikogo.


- Puszczają muzykę z kaset. Czego się spodziewałaś po Polsce? - mruknął Janek bezpośrednio, po raz kolejny czytając mi w myślach.


- Jakiegoś minimum. - odparłam.


- Zapewniam cię, że jeszcze wiele razy się dzisiaj zdziwisz...


                Wtedy spojrzałam ukradkiem na Ewę. W solidarności ze mną również założyła sukienkę, tyle że w zupełnie innym stylu. Asymetryczne wzory w połączeniu z delikatnym makijażem i rozpuszczonymi włosami, prezentowały się na niej korzystnie.


- Iwa, ratuj! - zaśmiała się rudowłosa, kiedy i do niej dotarły w pełni okoliczności, w jakich się znaleźliśmy.


- Dziewczyny, zajmijcie miejsce w kolejce, ja muszę jeszcze po coś polecieć! - oznajmił chłopak, po czym pobiegł w lewo i zlał się z tłumem.


               Teraz stresowałyśmy się już obie. Janek wrócił po piętnastu minutach stania w kolejce, która nadal była masakrycznie długa. W końcu, na krótko przed dwudziestą pierwszą udało nam się przedostać i zająć miejsca. Sektory najbliżej sceny były już dawno zapełnione. Z resztą, mało kto w ogóle się tym przejął, bo i tak zajmowano byle jakie miejsca, bez patrzenia na zarezerwowany sektor. Tym samym, usiedliśmy stosunkowo blisko, unikając hord szalonych fanów, demolujących bramki. Publiczność przejęła całkowitą kontrolę nad organizatorami. Nie ulega wątpliwościom, że dużo osób dostało się tu bez biletu.


          Odliczałam minuty, sekundy do rozpoczęcia. Niecierpliwość rosła z każdą chwilą. Nie znałam tej osoby. Nie słuchałam tej osoby. A mimo wszystko chciałam tę osobę poznać i tej osoby posłuchać.


         Powoli przyzwyczajałam się do przytłaczającego hałasu, lecz w momencie pojawienia się Michaela, emocje na widowni, a co za tym idzie - ilość decybeli, sięgnęła zenitu. Ekscentryczny wizerunek piosenkarza jednocześnie ciekawił i zadziwiał. Uśmiechnęłam się, kiedy chwilę potem zabrzmiały pierwsze takty muzyki i zaczęła się piosenka.

            Czułam się, jakbym płynęła lub szybowała w przestworzach. Cały koncert okazał się jedną, wielką, wspaniałą podróżą. Z każdym kolejnym utworem kierowały mną inne uczucia. Te spokojniejsze kawałki przyprawiały o dreszcze, przypominały cudowny spacer po magicznej krainie, gdzie wszystko jest możliwe. Szybsze, wprawiały natomiast w istną egzaltację, euforię, dodawały sił. Momentami czułam się królową świata, a kiedy indziej  potulną myszką dryfującą po oceanie swoich marzeń. Całą swoją mocą wytężałam umysł, aby skupić się na każdym istotnym momencie tego wieczoru. Od tańca aż po śpiew, od obrazu do dźwięku... Natłok wszystkiego wprawiał mnie w trans, osłupienie. Było tylko to, co działo się na scenie. Nic więcej.

            Większości piosenek tak naprawdę nie znałam. Tym bardziej dałam ponieść się magii pierwszego wrażenia. Zupełnie tak, jakby wszystko stanęło w miejscu i istniał tylko ten cudowny, robiący wrażenie taniec. I śpiew. I wszystko.

            Wtedy, kiedy popłynęły delikatnie dźwięki jednego ze spokojniejszych utworów i wśród publiczności zapadła cmentarna cisza - kompletnie straciłam rachubę czasu. To było coś podobnego do "Heal the world", a jednak zupełnie odmiennego. Melodia była mocno przesiąknięta dramatyzmem, wokal hipnotyzował. Zanim przyswoiłam tę informację, cała zalałam się łzami.


- Iwona, wszystko OK? - spytała Ewa ni to ze zdziwienia, ni to z rozbawienia.


- Boże... - powiedziałam przez łzy. - Jakie to, do cholery jasnej, piękne. Jakie te słowa są piękne...


- Co? Przecież ty nie rozumiesz... Ty... Ty nie znasz angielskiego!


- Rozumiem... Ja to wszystko rozumiem. Czuję to... W głębi duszy...


               Piosenka przeszywała serca niczym włócznia. Rozumiałam. Nie miałam prawa nie zrozumieć. Czułam silną więź z tym, co poruszała. Ten ból był inny. Był piękny. To był przekaz. To była wiadomość dla ludzkości. Coś, co ma odzwierciedlenie w rzeczywistości, a tak naprawdę nie obchodzi nikogo. Nikogo.

                Łzy, niczym małe kryształki nadal spływały mi po policzkach. Nie zwracałam uwagi na to, co ludzie mogą o mnie pomyśleć. Świat się niszczy. Niszczę się i ja. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, miałam ochotę płakać jeszcze bardziej. Jednak tego nie zrobiłam. Ze spokojem, poczekałam na moją drugą ulubioną piosenkę. "Heal the world" wykonane na żywo robiło niesamowite wrażenie. Czułam wewnątrz spokój i cudowne ciepło, które towarzyszyło mi aż do końca koncertu.

             Poznałam mnóstwo nowych utworów i nie znalazła się żadna, która nie przypadłaby mi do gustu. Zadziwiłam samą siebie. 

            Michael Jackson jest geniuszem.


********************************************************************************************************
Przepraszam za to coś... Starałam się. W mojej wyobraźni wyglądało lepiej. Wińcie mój granatowy długopis, nie mnie xD


Więcej grzechów nie pamiętam i szczerze za nie żałuję
Nie obiecuję poprawy, ale proszę po rozgrzeszenie.

Tak, rozgrzeszeniem nie pogardzę.


Mezzoforte

czwartek, 2 listopada 2017

Gardzę nimi

Choć wydawali się tacy bliscy
Tacy znajomi
Okazali się pochodzić z innego świata
Oddychać innym powietrzem
Patrzeć inną perspektywą

Choć wydawali się tacy bliscy
Dzieliły nas lata świetlne 
I całe galaktyki,
Choć budzili gniew
Ślepo im ufałam

Choć wydawali się tacy bliscy
Sprowadzili mnie w ślepą uliczkę
Bez wyjścia
Nauczyli beznamiętnie tęsknić
Za tym, co już znienawidzone

Choć wydawali się tacy bliscy
Słusznie pojęłam ich za wrogów
Odcięłam od siebie
Dorównałam kroku
Racjonalistom

Choć wydawali się tacy bliscy
Oszukali mnie
Bez przeprosin
A ja czuję, oddycham
I czekam

Choć wydawali się tacy bliscy
Nie łączyło mnie z nimi nic
Żadne rozwiązanie
Nie obyło się bez klęski

Choć wydawali się tacy bliscy
Dobili mnie z podwójną siłą
Dodali emocji
Które zabijają mnie powoli
Od środka

Choć wydawali się tacy bliscy
Sama nie wiem
Czy kiedykolwiek mieli prawo
Być mi bliscy

Choć wydawali się tacy bliscy
Jednego jestem pewna...



GARDZĘ NIMI...

***************************************************************************************************************
Nie, to nie wiersz.