wtorek, 29 listopada 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 9

Hej!

W tym tygodniu chyba aż tak bardzo się z rozdziałem nie spóźniłam ( sukces xD )
Jestem ostatnio w BARDZO kiepskim humorze, co również przekłada się na jakość notki. Nie jest najgorsza, ale zauważyłam parę powtórzeń, których nie chce mi się poprawiać :D
W takim razie zapraszam do czytania i komentowania :)

PS Nie wiem, czy ktoś z was oglądał The Voice of Poland, ale ostatnio w finale wykonywana była piosenka "Man in the mirror". Co sądzicie, bo ja mam mieszane uczucia :/



***********************************************************************************
-… ja nie mogę ci powiedzieć. – załkałam. – Nie mogę.


- Nie rozumiem, co chcesz powiedzieć?... – spytał zaskoczony


- To zbyt trudne, przepraszam. – wychrypiałam półszeptem i pobiegłam w drugą 
stronę.


Janek natychmiast mnie dogonił, w sporcie miał bowiem ogromną przewagę. Nie to co ja…


- Iwona! – krzyknął. – Co się z tobą dzieje?! Po co te głupie udawanki, że wszystko jest dobrze? Przecież widzę to w twoich oczach… Powiesz mi, czy nie? – powiedział niepokojąco spokojnym tonem.


Ze stresu niespodziewanie zaczęłam się trząść. Ciągnęłam kłamstwo do ostateczności, pora przerwać ten… chaos.


- Słuchaj, nie mam pojęcia jak zareagujesz na to, co zamierzam ci powiedzieć. Jaka jest szansa, że się ode mnie nie odsuniesz?


- Żartujesz sobie? Za nic bym się od ciebie nie odsunął.


Po chwili dodał:


- Wal prosto z mostu.


„Prosto z mostu, powiadasz?”


- Jestem chora… Poważnie….- specjalnie przeciągałam ostatnie głoski.


Twarz mojego przyjaciela momentalnie zbladła .


- Jak to chora, na co…? – błąkał się w słowach. – Może mam cię naprowadzać na odpowiedź? – rzucił ironicznie.


- Jak chcesz się tak bawić – proszę bardzo.


- Dobrze. Chora uleczalnie? Chociaż nie, głupie pytanie. Gdyby działo się coś poważniejszego, nie wychodziłabyś z domu.


- A co ty myślisz, że białaczka do łóżka przykuwa?! – krzyknęłam


Momentalnie doszło do mnie co ja właśnie palnęłam. Z „naprowadzania” nici. A może to nawet dobrze, bo mam to już za sobą?


- Ale… Jak to?


- Tak to. Po prostu jednego dnia mam liczne plany na przyszłość, a drugiego wracam z tym. – tu pokazałam mu wyniki. – Nagle całe życie stanęło mi przed oczami. Sama nie wiem czemu. Nawet nigdy nie przypuszczałam… Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek zostanę tak negatywnie zaskoczona. Jeszcze parę dni temu zasypiałam ze strachem, że już się nie obudzę. Teraz natomiast już chyba nic mnie nie zdziwi, nie przestraszy. Może to zabrzmi dziwnie, ale w ciągu krótkiego czasu uodporniłam się na wszelkie przykrości – przynajmniej większość.


- Boże… - przejął się. – Przepraszam, ale zabrakło mi słów. Jak nigdy. Nadal trudno zrozumieć mi parę rzeczy. Przecież to paskudztwo nie rozwija się w organizmie z dnia na dzień. Najprawdopodobniej nosisz to w sobie już jakiś czas.


- Tu się mylisz. Ostatnio zrobiono mi cała masę badań i wszystkie wskazywały na wczesne stadium. Całe szczęście. – westchnęłam.


     Milczeliśmy chwilę, siedząc bezczynnie na murku. Wzrok Janka błądził gdzieś daleko. Widocznie usiłował poukładać w głowie całą sytuację. Współczuję mu, naprawdę współczuję. Jest moim przyjacielem, musi więc wiedzieć co i jak. Teraz tylko idealnie będzie, jak zapomni o wszystkich moich słowach. Białaczka nie musi chyba przekreślać niczego związanego z życiem towarzyskim?


- Ewa wie? – zapytał po jakimś czasie.


- Nie, na razie się nie dowie. – odpowiedziałam obojętnym tonem.


- Niby czemu?


- Daj spokój, dopiero co przyjechała. Przecież nie będę jej mieszać w tę popapraną sytuację, jeszcze tylko tego by brakowało.


- Kobiety… Przyjaźnicie się, to chyba jasne, że nie powinnaś jej okłamywać.


- Oj tam, niech się Pan Jan w moje życie nie miesza. Wiem co robię.


- No właśnie widzę. – westchnął. – Mam nadzieję, że w końcu ktoś lub coś przemówi ci do rozumu.


- Bynajmniej nie ty. Janek, ja naprawdę nie spodziewałam się tego, co jest teraz. Prawdę poznałam jeszcze przed spotkaniem Ewy – jakże miałam przypuszczać, że nagle się tu zjawi? Minęło parę dobrych lat i człowiek uległ jakiejś zmianie.


Janek chrząknął.


- Pamiętaj tylko – kłamstwo prędzej, czy później i tak wyjdzie na jaw. Póki co, mogę uszanować twoją decyzję o grze na dwa fronty.


- Nie mów tak… W ogóle nic nie mów. Radzę ci przemyśleć wszystko w domu. Ja tymczasem lecę. Cześć.


- Cześć. – odparł krótko, zawracając w przeciwną stronę.


                                                         ***

      Rzeczywiście, mogłam porozmawiać z nim przecież jeszcze na tyle różnych tematów. Wybrałam z nich akurat najgorszy. Dlaczego każdą rozmowę  muszę tak bezmyślnie zepsuć? Z perspektywy drugiej osoby przypominam zapewne głupią małolatę, która rozpacza nad swoim losem. Tak, to najgorsze scenariusz, jaki przychodzi mi do głowy. Spokój, którego mam najmniej – na tym mi najbardziej zależy. Dosłownie cały czas coś się dzieje. Nie pragnę niczego innego, niż zamiany w oazę spokoju, jaką kiedyś byłam. Tylko czy aby na pewno pamiętam jeszcze  te czasy, kiedy odczuwałam w życiu pewną przyjemność? Niby wszystko jest pod kontrolą, jednak cały czas prześladuje mnie przeczucie : czas ucieka i to zaskakująco szybkim tempem. Tak, można powiedzieć, że spokój interpretuję jako ciszę przed burzą. Choć… To pewnie i tak zwykła paranoja.

      Wracając do tematu Janka – nie dziwi mnie jego reakcja. Prawdą jest, że ostatnio wszystko robię źle. To aż przerażające. Nie chcę z głupich i błahych powodów rujnować naszej przyjaźni. Przeżyliśmy razem tyle wspaniałych chwil, a wiele z nich jeszcze przed nami. Zwłaszcza, iż jesteśmy już teraz wszyscy razem, jeszcze tylko Patrycja i możemy konie kraść. Przeraża mnie tylko jedna rzecz… Janek miał całkowitą rację w twierdzeniu, że kłamstwo i tak wyjdzie na jaw. Tutaj właśnie jest problem. Darzę go większym zaufaniem, niż kogokolwiek innego. Jak niby miałam mu to powiedzieć? Taka jest prawda. Najwidoczniej w moim sercu pozostały pamiątki dawnej miłości do niego, niektórych rzeczy po prostu nie można się pozbyć.  Aż trudno uwierzyć, ale pomimo wszystkich swoich cech ( jest niewątpliwie przystojny, honorowy, uczciwy ) uczucie się wypaliło i to chyba już na zawsze. Widocznie takie było przeznaczenie.

Sprawy podobnie mają się z pozostałymi problemami. Od dziś – nie ma dla mnie zmartwienia. Przecież one również powinny mieć swój koniec, prawda?

                                                                   ***

     Czyżbym wspominała, że zmartwienia nie istnieją? Tak naprawdę troski mogą ukazywać się pod postacią wszystkiego co nas otacza i niszczyć od środka, ogłuszając w ten sposób nieświadomego człowieka. Kim jestem, skoro przejmują mnie tak bezsensowne, elementarne sprawy? Ludzka dusza nosi na sobie ślady wielu ran. Niektóre z nich goją się w błyskawicznym tempie, inne dają znać o swojej obecności przez lata, lecz natłok wszystkich przebytych cierpień potrafi skumulować siły w taki sposób, że dochodzi do naprawdę przeróżnych sytuacji. Bez względu na wartość drobnostek.

       Kiedy spoglądam wstecz, zastanawiając się nad poszczególnymi wartościami duże znaczenie w życiu odgrywa najbliższe środowisko. Każdy nastolatek w moim wieku rozumie, jak różną mentalność mogą mieć otaczający nas ludzie. Długo okłamywałam siebie, że wszystkie cechy otrzymałam w darze od natury, lub zwykłym przypadkiem. Z doświadczenia wiem jednak, iż nic nie dzieje się bez powodu i wszystko ma swoje przyczyny. Tak, nie należy przeczyć rzeczywistości.

     Po pewnym czasie uodporniłam się z grubsza na wszelkie trudności, jednak zupełnie inną ścieżką podążają sprawy szarej codzienności. Wyjątkowym ciosem w serce jest być ofiarą. Jeszcze większym – w sposób nieuzasadniony. Przykra rzecz.
    Wielu osobom trudno mnie zrozumieć. Po prostu kiedy oni rozważają „niezwykle ważne dla nich sprawy”, ja obmyślam plan przetrwania.

      Przechodząc do sedna. Nie każdy podczas niedzielnych wieczorów odczuwa przygnębienie z wiadomych dla ucznia powodów. Nie każdy odwiedzając pewne miejsce tortur rozpatruje, czy w pobliżu nie ma nikogo. Nie każdy ma na sobie nierozerwalną łatkę totalnej ciapy.

                                                                  ***

         Parę lat temu, po wyjeździe Ewy, wiele rzeczy w ekstremalny sposób się zmieniło. Siódmą i ósmą klasę cudem wytrwałam dzięki Patrycji, ale później… To już inna sprawa. Mnóstwo trudu dołożyłam w staraniu, by trafić z nią do jednej klasy. Jakim głupim człowiekiem byłam, nie myśląc wtedy o konsekwencjach. W nowym otoczeniu ludzie byli zupełni inni. Wtedy właśnie poznałam, jak okropna i zepsuta potrafi być dzisiejsza młodzież. Przeżyłam przeskok między dwoma  światami : jeden znajomy i bezpieczny, drugi zaś niczym istne więzienie. Zaczęły się makijaże, dyskoteki, chłopaki.. Wolę nawet o tym nie myśleć. Wymigiwałam się dzielnie od wszystkich wydarzeń, lecz bez Ewy ciężko sobie radziłam. Ona sama nigdy święta nie była, jednak zachowywała w sobie resztki zdrowego rozsądku i za to właśnie ją cenię…

        W liceum moja dotychczasowa przyjaciółka – Patrycja również nie była zachwycona. Z czasem wciągnęła się niestety w złe towarzystwo. Może i  nie byłoby w tym fakcie nic dziwnego, gdyby nie to, że z czasem rozmawiałyśmy coraz mniej. Czy moja osoba jest tak nudna, by Pati w najodpowiedniejszym momencie czmychała sobie gdzieś do swoich koleżanek, nie zostawiając po sobie śladu? Jestem coraz bardziej samotna. Na dodatek dziewczyny z A… Tylko, że o tym później…


                                                         ***

         Spojrzałam przelotnie na zegarek, który pokazywał godzinę piątą. O tej porze zazwyczaj śpię, lecz przyjemnie jest czasem wstać wcześniej i mieć parę godzin tylko dla siebie. Z wczorajszego roztargnienia zapomniałam spakować się do szkoły, więc rozpoczęłam tradycyjne poszukiwania podręcznika od rosyjskiego, a ten może być dosłownie wszędzie. Mimo chęci nie potrafiłam go znaleźć, westchnęłam ciężko opadając na łóżko. Zapowiada się wspaniały dzień w równie wspaniałym liceum…

*****************************************************************************************

I jak? Dało się wytrzymać z moją armią przecinków? xD

niedziela, 20 listopada 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 8

Hejka ^^

Wiem, dawno nie było rozdziału, ale cały czas napotykałam problem: kiedy go wstawić?
Ogólnie rzecz biorąc najbardziej uciążliwym czynnikiem jest w tym momencie szkoła. Tu chyba każdy z was mnie zrozumie :D

Co do notki - doskonale wiem, że i tak piszę fatalnie, ale dzisiaj to już przesadziłam. Nie wiem co mi się dzieje, po prostu próbując napisać coś sensownego wychodzą mi jakieś filozoficzne wywody, o których zaraz się przekonacie xD Za błędy/powtórzenia przepraszam już z góry.

Zapraszam do czytania.

***********************************************************************************

    Szłam przez warszawskie tereny, rozkoszują się urokami samotności. Choć kościelne dzwony nie zdążyły jeszcze wybić godziny dwudziestej, czułam się naprawdę zmęczona. Ostatnimi razy tyle w życiu się dzieje, że chwilami mam ochotę przystanąć z boku i najzwyczajniej w świecie pokpić z ironicznego losu. Najlepiej usiąść na małej ławce, czekając aż miasto w kilka chwil utonie w otchłani ciszy. Dlaczego nie mam ochoty na powrót do domu? Też nie rozumiem. Przede wszystkim momenty refleksji wolę odkładać na takie okoliczności jak te. Kiedy czas płynie o wiele spokojniej niż podczas życia. Tak, bo ja nie nazywam tego życiem.

    Siedziałam więc na tej ławce przez pewien moment, bawiąc się zakrętką po butelce, którą znalazłam w kieszeni. Zaraz jednak poczułam, że lepiej się już zebrać. Wstałam więc i wróciłam na znajome mi osiedle. Nie dostrzegłam tu nikogo poza mną, wnioskuję z tego, że ludziom odechciewa się wieczornego łażenia. Skierowałam się powoli w stronę klatki schodowej i chwilę potem byłam już przed drzwiami. Zza nich dobiegał ryk telewizora i śmiechy kilku osób. Czyżbyśmy mieli gości? Mama wspominała co prawda coś na ten temat, ale nie wywnioskowałam zbytnio, czy ktoś ma złożyć nam wizytę. Zapukałam cicho, oczekując aż ktośkolwiek otworzy. Moim oczom ukazała się wówczas uśmiechnięta twarz Roberta, któremu najwidoczniej umknęła nasza poranna kłótnia.


- No nareszcie, siostra, ile można się wieczorami włóczyć?


- Ładny mi wieczór, ósma ledwo co. – wymamrotałam niespecjalnie miłym tonem. – A tak na 
marginesie, kto przyszedł? – zapytałam ciszej.


- Pani Dorota z Martynką i wujkowie. Gdybyś wiedziała co się przed chwilą działo – umarłabyś ze śmiechu. – powiedział rozbawiony.


Ta, ze śmiechu... Od całego hałasu poczułam, że robi mi się słabo. Ból głowy sprawił, iż przymrużyłam na chwilę oczy, a parę sekund później przykucnęłam bezradnie przy ścianie, opierając głowę o drżącą dłoń. Przez mgłę zobaczyłam rozmyte twarze rodziców, a następnie ktoś przeniósł mnie do pokoju. Tylko kto?

                                                            ***

    Minęły 2 godziny… A może 15 minut? W każdym bądź razie poczułam się o niebo lepiej. Na tyle, by wrócić do gości i nie narobić wstydu. Ku mojemu zdziwieniu, wszyscy o których wspominał Robert byli jeszcze w salonie, jednak niektórzy najprawdopodobniej szykowali się już do wyjścia. Przeszłam obok nich obojętnie, by nalać sobie wody. W gardle suszyło mnie niemiłosiernie. Nagle spostrzegłam, że wszystkie szklanki są rozstawione na stole. Z niemrawą miną usiadłam koło mamy, a tym samym wzrok pozostałych skupił się wyłącznie na mojej osobie.


- Cześć wszystkim. – powiedziałam usiłując wydobyć najmniejszy uśmiech.


W odpowiedzi otrzymałam ciche mruknięcia, gdy głos zabrała Martynka:


- Cześć Iwcia! – wyszczerzyła zęby. Spojrzałam zaskoczona na dziewczynkę. Ona jednak ciągnęła dalej:


- Chora jesteś, prawda?


 Jaka bezpośrednia…


- Nie chcę, żebyś była smutna, mam dla ciebie rysunek! – tu pokazała mi lekko pomazaną kartkę, na której widniałam zapewne ja z koroną na głowie. Obok postaci był natomiast koślawy napis: DLA IWCI. Urocze, w końcu mała zawsze wie, jak mnie pocieszyć.

   Martynkę zaadoptowała pani Dorota, już jakieś trzy lata temu, kiedy dziewczynka miała półtora roku. Obie mieszkają w bloku naprzeciwko, odwiedzają nas więc niekiedy. Nie ukrywając – urocze z niej dziecko. Już jako niepozorna, młoda istotka patrzyła na świat z ogromnym optymizmem i zainteresowaniem. Wielokrotnie pomagałam pani Dorocie zajmować się nią, a w międzyczasie gawędziłyśmy o wszystkim i niczym.  Jakże mogła wyglądać bynajmniej dziwna relacja z tym równie dziwnym dzieckiem? Otóż można mówić co się chce, lecz ona miała w sobie coś niezwykłego. Mówiąc o wróbelkach dziobiących okruchy chleba, które im rzucałam. – robiła to z taką radością, że czasami zastanawiałam się, czy aby na pewno nie jest jednym z tych małych aniołków? Ale to było dawno. Zbyt dawno, by uznać za istotne. Dawno… Wtedy powtórnie poukładałam w życiu wiele ważnych spraw. Pomyśleć tylko – niedługo ponownie przyjdzie na to pora…

      Spojrzałam na Martynę, która obdarzyła mnie właśnie promiennym uśmiechem.


- Śliczny rysunek, aniołku. – pochwaliłam dziewczynkę.


- Strasznie się zmartwiła, jak podsłuchała o twoim nienajlepszym stanie. – oznajmiła pani Dorota. – Dlatego spróbowała cię pocieszyć. Poczciwe dziecko. – skwitowała.

    Spochmurniałam na te słowa. Mimo co, nie chcę by zbyt wiele osób wiedziało o moich mniej lub bardziej durnych problemach. W tej chwili nawet wujkowie zerknęli w moją stronę, a ja… Co miałam powiedzieć? Czuję potrzebę skrytości, żeby inni nie widzieli jak użalam się nad sobą i tracę siły. Problem w tym, że kotłują się we mnie dwa różne uczucia. Co jest czym, które którym…? Sama nie wiem już co i jak. Życie jest takie pogmatwane. Jednego dnia może być jasne, oczywiste, a później umysł znowu skrywa się za gęstą mgłą. Zbyt gęstą by ją przedrzeć. Nie wiadomo gdzie patrzeć, czego szukać…

    Spojrzałam na sytuację w bardziej optymistyczny sposób i już łatwiej było mi sformułować sympatyczną odpowiedź.

- To miło z jej strony. – rzekłam pogodnym tonem. – Ale mam tylko prośbę – nie zamartwiajcie się o mnie. Co będzie, to będzie. Ze wszystkim się pogodzę.


Mama objęła mnie ramieniem.


- Iwona, Iwona… Masz 16 lat, dziecko…


„ Dobrze słyszę? Dziecko?”


- … Jeszcze przyjdzie ci czas myśleć jak dorosła. Jesteś taka młoda… Ciesz się tym co masz. Wierz mi, ale doskonale wiem co czujesz. Może i nie znam wielu ludzi chorujących na sama wiesz co…- tu spojrzała mi prosto w oczy. – Aczkolwiek musisz wiedzieć, że wszystko może się zdarzyć. Popatrz, jak wiele osób wyszło z tego bez szwanku, a podświadomie wiem, iż ty też możesz być jedną z nich. Przepraszam, jeżeli ta cała paplanina jest bezsensowna, ale z filozoficznych wywodów da się wyciągnąć jakieś wnioski. Wręcz 
powinno.

      Wstałam na chwilę, wzięłam głęboki wdech, jednak po chwili usiadłam ponownie.


- Wyciągnę wnioski, zobaczysz. Tym czasem obiecuję, i to na serio – nie będę się przejmować. Nie będę! – powtórzyłam.


      Wujkowie popatrzyli z pode łba, kiedy jeden z nich zaproponował grę w karty. Jak tu miałam się nie zgodzić? Finalnie spędziłam przyjemne pół godziny z rodziną, z lekkim rozkojarzeniem przypominając sobie dawne czasy, gdy jeszcze wszyscy byliśmy razem – w każdym tego słowa znaczeniu…

                                                                 ***

    Zegar ścienny pokazywał co prawda północ, lecz jego kilkuminutową niedokładność 
wykorzystałam na doczytanie ostatniego rozdziału książki. Następnie chcąc nie chcąc wykonałam wieczorną rutynę i ułożyłam się wygodnie na łóżku. Późna godzina nawet w najmniejszym stopniu nie powstrzymała mnie przed rozmyślaniami, którym ostatnio mam coraz więcej. Czasami zastanawiam się „Co by było gdyby…?” No właśnie. Czy mogłam kiedyś postąpić inaczej? A może powiedziałam parę słów za dużo? Jaki będzie tok mojej przyszłości, losu? Osiągnę to czego pragnę, lub przeżyję coś równie wspaniałego? Co z przyjaciółmi, ewentualną miłością? Chociaż nie, nie warto teraz o niej myśleć. Wszystko nastąpi w swoim czasie.

      Tak jak zawsze po pewnym czasie zasnęłam, ukojona marzeniami o szczęściu, przyjaźni, prawdziwej miłości… Zaraz… Miłości?!

                                                                ***
       Kolejny dzień już od początku rozpoczął się źle. Wczesnym rankiem obudził mnie straszny ból głowy, było mi słabo i wirowało mi przed oczami. Czyżby moja  „ wspaniała” przyjaciółka dawała o sobie znać? Zmuszała do faszerowania się lekami, które zapewne i tak nic nie pomogą. Tym samym cierpiałam już nie tylko psychicznie, a fizycznie. Co jest gorsze?

       W łóżku przeleżałam pół dnia. Zaczynałam mieć już powoli wszystkiego dość. Z desperackiej nudy wyglądałam przez okno na bawiące się dzieciaki, z desperackiej nudy kreśliłam bezmyślnie jakieś wzorki na kawałku kartki. Z desperackiej nudy ogarnęłam się szybko i wybiegłam na dwór. Tylko dokąd miałam dojść nogami odmawiającymi mi posłuszeństwa?

       Ostatecznie przystanęłam obok średniej wielkości murku dzielącego małą łąkę od parku. Usiadłam na nich, wypatrując obiektów znajdujących się w oddali. Nagle usłyszałam głos powtarzający moje imię. Znieruchomiałam na ten dźwięk. Wtem przed oczami ujrzałam postać nikogo innego niż…  Janka. Omal nie dostałam zawału.


- Cześć. – mruknął od niechcenia.


- Cześć. – odparłam podobnym tonem.


Nagle jego twarz wypogodniała.


- Dawno się nie widzieliśmy, chciałbym pogadać. Muszę omówić z tobą parę spraw.


- Jakich spraw? – zapytałam niepotrzebnie. Doskonale przecież wiadomo, o czym pragnie pogadać.


- Dość ważnych. Mam do ciebie duże zaufanie, jak do nikogo innego.


Zarumieniłam się na te słowa. O ile były prawdziwe…


- Ostatnio spotkałem kogoś – kontynuował. – kogo nie widziałem parę dobrych lat. No i my…


Chciało mi się śmiać z jego zakłopotanego tonu. Postanowiłam więc rozprostować sprawę:


- Z twoją nową dziewczyną byłam wczoraj na lodach, spokojnie – nie musisz nic ściemniać.


- Ale jak…? To znaczy, dobrze, że wiesz. Tylko po prostu nie chcę sprawiać ci przykrości, bo zapewne chcecie odnowić przyjaźń, a ja nigdy nie powiedziałem ci o moich uczuciach do niej.


Zamarłam.


- Przepraszam, nie chciałem żyć w oszustwie. Ewa jest świetną dziewczyną, a ja po prostu potrzebowałem lat by zdać sobie z tego sprawę. Nie gniewasz się?


Właściwie, to czemu miałabym się gniewać?


- Spokojnie, chłopie. Nie śmiałabym się na ciebie boczyć. Skoro jesteś z nią szczęśliwy, to w czym problem?


Po chwili dodałam:


- Ja też ci ufam…


- Świetna jesteś, dziękuję za zrozumienie. – objął mnie przyjacielsko ramieniem. Cały Janek…


- A gdzie tam. – stwierdziłam opierając się o mur.

                                                           ***

    W pewnym momencie stwierdziłam, że na mnie już czas. Rodzice już pewnie czekali, nie będę im robić kłopotu. Pożegnałam się z Jankiem i udałam się w stronę domu. Nagle poczułam chęć zwierzenia się z problemów zaufanej osobie, jak na przykład Jankowi.  Zawróciłam w przeciwną stronę, napotykając wzrokiem jego zaskoczoną twarz. „ Walnąć prosto z mostu?”

- Janek… - zaczęłam.


- Słucham?


- Musisz wiedzieć jedną rzecz… - wzięłam głęboki wdech. – Ja…


*************************************************************************************************


I jak? Według mnie- beznadzieja. No to co, ja ma nadzieję, że się podobało i następna notka będzie... Kiedy będzie. Już chyba nie warto nic obiecywać.

Mezzoforte


     

sobota, 5 listopada 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 7

Hej!

Wiem, miało być w środę, ale co rusz musiałam gdzieś jechać, a szkoła sama w sobie też jest męcząca. Co do teorii spiskowych... Nie jest to może nic szczególnego, z resztą zobaczycie o co kaman. Więcej zdradzić nie mogę, więc... zapraszam do czytania. Z góry przepraszam też za ewentualne błędy, ale nie mam już siły tego sprawdzać.

PS to jest piosenka do notki. Bardzo mnie zainspirowała, ten tekst...




***********************************************************************************

     Spojrzałam na zegarek. Nie musiałam się w prawdzie tak spieszyć, ale trochę głupio wyjść na idiotkę, którą i tak jestem. Tak czy inaczej całą drogę pędziłam, zapominając chwilowo o wszystkim. W pewnym momencie przypomniało mi się, że miałam wziąć Patrycję. Szlag! Żeby w tym wieku już mieć sklerozę? Trudno, będzie co opowiadać. Omijając spojrzenia napotkanych ludzi, pokonywałam kolejno tereny warszawskiej zabudowy. Może wydawać się to cudem, ale spóźniłam się tylko przysłowiowe 5 minut.

   Z dala dostrzegłam wysoką sylwetkę Ewy. Zdaje mi się, czy znowu do kogoś wydzwania? Cała ona. Jak nie gada z kim popadnie, to męczy ludzi przez telefon. Dusza towarzystwa, rzekłby każdy. Szczera prawda, aczkolwiek pierwszorzędnie nazwałabym ją śmieszkiem.

   Postanowiłam podejść do niej niezauważona. W tym samym momencie obróciła się do tyłu z zawadiackim uśmiechem. Nie dość, że ma intuicję, to jeszcze niezły ubaw.

- Cześć Iwona! - zawołała rozbawiona. Swoim dobry humorem potrafiła rozweselić nawet największego smutasa, ale odnoszę dziwne wrażenie, iż ostatnio strasznie... spoważniałam?
Nie dziwi mnie też jej optymizm, jednak cokolwiek ona bierze - niech bierze tego mniej.

I podzieli się ze mną...

- Hej. - mruknęłam spokojnie.

Ewa popatrzyła na mnie jak na dziwaka.

- Coś cię martwi? - przybrała wyraz twarzy troskliwej przyjaciółki.

- Mnie zawsze coś martwi. - "A przynajmniej ostatnio" - dopowiedziałam w myślach.

- Oj tam zawsze. Sądziłam, że po tylu latach cokolwiek się zmieniłaś. Chcesz być całe życie pokorna i zamknięta w sobie? Chcesz?

    W głębi duszy wiedziałam, że ma rację. Tylko że ja taka po prostu jestem. Moje nastawienie, do niczego się nie przyda. Zirytował mnie tylko ton, z jakimi wypowiedziała te słowa, tak jakbym to wszystko robiłam na pokaz, by zwrócić na siebie uwagę. Otóż nie - sprawa ma się inaczej. Osobiście trudno mi jest pokazywać swoje uczucia, a z drugiej strony ludzie bez słów potrafią odczytać moje emocje. A ja tylko Ewę miałam za czarodziejkę.

- Chcesz? - zapytała śmiejąc się z mojej zamyślonej miny.

- Co?

- Nic. Kończ ze swoimi dołami, bo zachowujesz się jak dziecko.

Dziwne... Już kolejna osoba mi tak mówi. Tak to już jest. Zrozumieć kogoś jest ciężko, 
siebie - jeszcze ciężej.

- Nie wiem jak ty, ale ja wolałabym wejść do środka. - zasugerowała

- Prawdę mówiąc, ja też. - stwierdziłam, po czym obie przekroczyłyśmy próg niewielkiej kawiarni. Rozejrzałam się wokoło. Niby nic takiego, ale przebywając tu odczuwam w środku jakieś ciepło. Chyba każdy miał w życiu takie miejsce, które w szczególny sposób zachowało się w pamięci. Z tą kawiarnią wiążę tyle przeróżnych wspomnień, są wręcz nie do policzenia. Miło powspominać klasowe wypady, czy inne spotkania. Tutaj odbyło się tyle wspaniałych chwil, choć pozornie wydają się być błahostkami. Pamiętam, że łaziliśmy tu nawet po szkole, to na lody jak było ciepło, to na gorącą czekoladę w zimowe popołudnia.

   Westchnęłam cicho, po czy wróciłam do rzeczywistości. Jakiś czas temu uważałam, iż z danej perspektywy to miejsce wygląda inaczej. O czym ja wtedy myślałam? Tu się nigdy nic nie zmieni.

    Przez chwilę zastanowił mnie fakt, czy aby na pewno lody są na tą porę odpowiednim pomysłem. Było jednak ciepło, więc nie musiałam się tym przejmować. Razem z Ewą, zamówiłyśmy po ogromnym pucharze deseru lodowego i zajęłyśmy miejsca przy stoliku. Nietrudno zgadnąć, kto jako pierwszy zagaił rozmowę.

- Jak spędziłaś ostatnie lata? Dużo się pozmieniało u was? Co u Patrycji i pozostałych?... - zasypywała mnie pytaniami.

- Już! Koniec! - zaśmiałam się. - Wszystko ci opowiem, tylko przestań nadawać.

- No wiesz. - udała oburzenie.

- Najpierw ja może zapytam ciebie - co ty przez te cztery lata robiłaś i dlaczego na drugi rok zrezygnowałaś z liceum czy technikum?

- Po pierwsze: cieszę się, że tylko cztery. Po drugie, liceum do którego poszłam było delikatnie mówiąc fatalne, a w tamtej miejscowości nie mogłam już wytrzymać, więc... Uparłam się i wyjechałam tu. Pierwszy rok musiałam tam przetrwać, ale za to tutaj znalazłam  szkołę spełniającą moje wymagania. - ostatnie zdanie wypowiedziała tonem ambitnej pani profesor.

- Co na to twoi rodzice? - dopytałam zdziwiona.

Tutaj trochę się zmieszała.

-  Bo wiesz, no raczej, że jestem tu bez nich. Ostatnio też często się kłócimy - głównie o głupoty. Oni wybrali życie w małym mieście, więc tak czy inaczej musieli uszanować mój wybór, tak jak ja zrobiłam to kiedyś. Chyba nie myślisz, że chciałam stąd wtedy wyjeżdżać?

Ewa była specyficzną osobą, to fakt. Zawsze wiedziała jak postawić na swoim. Tylko u kogo teraz mieszka?
Moja przyjaciółka chyba wyczytała z mojej twarzy wspomniane pytanie, bo szybko zebrała się do odpowiedzi:

- Zapomniałaś o mojej cioci? Ta to dopiero ma dobre serce. Na razie jestem u niej, w końcu obie bardzo się stęskniłyśmy. Chętnie wynajęłabym mieszkanie, ale na własną rękę będzie ciężko - zwłaszcza, że jestem niepełnoletnia i...

- Wyluzuj kobieto, masz dopiero szesnaście lat. Jeszcze się wyszalejesz, trochę pokory...

- Mówisz jak moja mama. - zbulwersowała się poprawiając fryzurę. - Mamy 1996 rok, a ty żyjesz w średniowieczu.

- Chciałabym.

- Nie chciałabyś. Co do pokory, niektórym nie zawsze wychodzi na dobre.

- No wiesz...

- Ja wiem wszystko.

- Tak? - zapytałam sarkastycznie.

- Oczywiście. - odpowiedziała dumnie. Po chwili dodała:

- Teraz ty, opowiadaj ja ci te lata minęły.

- U mnie w sumie całkiem normalnie. - skłamałam, jedząc powoli swoją porcję lodów. - W szkole dużo nauki, ale temu się chyba nie dziwisz. Pozostali tak samo - do liceum poszłam z 1/4 poprzedniej klasy, także miałam szczęście. Tomek nadal biega z prędkością światła, a Hanka jest tak samo wredna. Takie to się chyba nigdy nie zmieniają...

Po chwili dodałam jeszcze:

- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że początkowo chcieli nas rozdzielić z Patrycją, kapujesz? Tylko my możemy wiedzieć, ile czasu zajęło nam błaganie dyrekcji o przeniesienie. - zaśmiałam się.

- To fajnie- rzuciła półsłówkiem i zatopiła się w ciszy. Trwałyśmy w niej pewną chwilę, zdążając dokończyć lody. W końcu nie wytrzymałam i zagaiłam tajemniczo:

- Ewa...?

- Tak?

- Mam wrażenie, że ostatnio bez przerwy do kogoś wydzwaniasz. Zakochałaś się, czy co?

Zarumieniła się lekko, po czym powiedziała:

- Może tak, może nie. Myślisz, że łatwo było tak po prostu opuścić moich nowych znajomych? Prawie mnie zabili, jak powiedziałam im o zmianie szkoły. - zachichotała.

Zignorowałam część jej wypowiedzi.

- To w końcu masz kogoś, czy nie?

- Tak, mam. - spuściła wzrok.

- A więc, powiesz mi, kim on jest?

Spojrzała na mnie zawstydzona, po czym oznajmiła:

- Znasz go... To Janek...

                                                           ***

       Janek? Ten Janek, który bawił się z nami w piratów, jak wszyscy byliśmy młodsi? Niemożliwe... On sam przez długi czas nie był mi obojętny, tyle że tego już nie ma - koniec końców mi przeszło. Jako przyjaciele, zawsze byliśmy blisko, ale nie sądziłam, że Ewa mogłaby coś do niego czuć. Trudno powiedzieć, czy do siebie pasują, chociaż kto wie... On pewnie też coś do niej czuł. Dziwi mnie tylko fakt, iż chłopak w którym bądź co bądź się kiedyś podkochiwałam, jest teraz moją dawną przyjaciółką. Dawną? Co ja gadam...

     Przez te parę chwil zdążyłam wszystko przemyśleć, dochodząc do wniosku, że skoro są zapewne szczęśliwi, to nie ma o co się martwić. W końcu moje serce już od dawna do niego nie należy. Tylko z jakiej przyczyny ta wiadomość mnie tak zestresowała? Dlaczego słysząc to z jej ust poczułam lekkie ukłucie w sercu? Przecież ja dawno się w nim nie bujam. Na 100%.

- Tak? - wyjąkałam cicho, robiąc dobrą minę do złej gry. Chociaż nie, to bardzo dobra gra.

- No. - rozmarzyła się. - Spotkałam go niedawno. Zawsze mi się podobał, tylko wtedy dopiero zrozumiałam jak bardzo. Później jakoś tak samo wyszło. Przyznał, że ja również wpadłam mu w oko. - powiedziała z nieukrywaną radością.

A ja? Ja życzyłam jej szczęścia w związku i ucichłam na parę minut. Ewa natomiast skupiła się na muzyce dobiegającej z radia.

     Wyjrzałam przez okno i śledziłam wzrokiem tłumy przechodzących ludzi. To ciekawe, że każdy z nich ma swoje własne przeżycia i historie, o których można napisać wielotomową powieść. Jedni są bogaci, drudzy biedni. Niektórzy mają mniejsze, lub większe problemy. Patrząc na nich, zastanawiam się ilu z nich jest tak naprawdę w pełni szczęśliwych. Czy można być w pełni szczęśliwym? Trudne pytanie. Dochodzą mnie słuchy, iż nawet w największym nieszczęściu są rzeczy wychodzące nam na dobre. Wiele osób takich jak ja uważa zapewne podobnie, tylko czy aby na pewno oni zamartwiają się dzień w dzień? Nie wiem. Takich osobników musiałam mijać na ulicy już stokroć razy, skoro jednego dnia stałam się jednym z nich, z wielu. No cóż, zawsze lubię martwić się na zapas, by później nie ulec rozczarowaniu. Po co...?

     W pewnym momencie usłyszałam znaną mi melodię. Już po raz kolejny. Czyżby mnie prześladowała? Oderwałam się od szyby i zerknęłam na Ewę,
 której widocznie muzyka odebrała resztki świadomości. Rozkojarzona lekko, spojrzała na mnie:

- Fajna nuta, nie?

Istotnie, przyjemna piosenka.

- Taaak... Ktokolwiek ją  śpiewa - ma przepiękny głos.

Ewa obdarzyła mnie spojrzeniem, jakby widziała kosmitkę.

- Ty go na serio nie znasz? To chyba najsławniejszy współczesny artysta! W jakim świecie ty żyjesz?

- Sama mówiłaś, że w średniowieczu.

- I miałam całkowitą rację. Każdy go zna, każdy! - wypowiedziała to tak głośno, że kilka osób zwróciło nam uwagę.

- A raczyłabyś powiedzieć kto to?

- Michael Jackson. Mówią o nim tu i tam, w prasie, telewizji, radiu... A ty jak zwykle ciemna. - stwierdziła. - Wydał z dziesięć płyt i niedługo zaczyna trasę koncertową. Piosenka, którą słyszałaś nazywa się "Heal The World".

- Uwierz mi, ale naprawdę słyszę o nim po raz pierwszy. Swoją drogą myślę, że inne utwory również ma ciekawe. W końcu jest bardzo popularny, no nie?

- No pewnie, tylko wiesz... Różnie rzeczy o nim piszą, o ile to prawda, ale nie wnikajmy.

- Co... Co piszą? - zaciekawiłam się.

- Nie będę cię zniechęcać, choć to i tak pewnie bzdury.

- Dobrze, rozumiem. Jest sobie ten... Michael? Sławny, utalentowany, OK. Tylko co z tej racji?

Walnęła się w czoło, po czym wyjaśniła:

- A to, że we wrześniu przyjeżdża do Polski! Nie chciałabyś się wybrać, bo ja chętnie. Bilety są jeszcze chyba w sprzedaży.

Właściwie... czemu nie? Do września daleko, ale z przyjemnością choć raz wyjdę gdzieś ze znajomymi, tak jak kiedyś. Kto wie, może przekonam się wreszcie do współczesnej muzyki.

- Pójdę. - powiedziałam stanowczo. - Ale ma być "Heal The World".

- Nie ośmieli się jej pominąć. - zaśmiała się Ewa.

                                                                 ***

    Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę, póki na dworze nie zapanował mrok. Wskazówki zegara wskazywały godzinę 19, pożegnałyśmy się więc i rozeszłyśmy się do domów. Świeże, chłodne powietrze przypominało mi o zbliżającym się maju. Jak ja kocham maj! Wierzę, że nadchodzą trudne, choć lepsze dni. Teraz już wiem, że nie jestem sama, tylko...

Czego wciąż mi brak?

   Spojrzałam na bezchmurne niebo, ukazujące jasną tarczę księżyca. Wracając pod kochane blokowisko, długo zastawiałam się, czym jest ta rysa na szkle...

*************************************************************************************************

Taaak, wykorzystałam rok 96' do moich niecnych planów. Nie wiem co o tym sądzić, ale mam nadzieję, że się podobało i zapraszam do komentowania. 

Mezzoforte