niedziela, 20 listopada 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 8

Hejka ^^

Wiem, dawno nie było rozdziału, ale cały czas napotykałam problem: kiedy go wstawić?
Ogólnie rzecz biorąc najbardziej uciążliwym czynnikiem jest w tym momencie szkoła. Tu chyba każdy z was mnie zrozumie :D

Co do notki - doskonale wiem, że i tak piszę fatalnie, ale dzisiaj to już przesadziłam. Nie wiem co mi się dzieje, po prostu próbując napisać coś sensownego wychodzą mi jakieś filozoficzne wywody, o których zaraz się przekonacie xD Za błędy/powtórzenia przepraszam już z góry.

Zapraszam do czytania.

***********************************************************************************

    Szłam przez warszawskie tereny, rozkoszują się urokami samotności. Choć kościelne dzwony nie zdążyły jeszcze wybić godziny dwudziestej, czułam się naprawdę zmęczona. Ostatnimi razy tyle w życiu się dzieje, że chwilami mam ochotę przystanąć z boku i najzwyczajniej w świecie pokpić z ironicznego losu. Najlepiej usiąść na małej ławce, czekając aż miasto w kilka chwil utonie w otchłani ciszy. Dlaczego nie mam ochoty na powrót do domu? Też nie rozumiem. Przede wszystkim momenty refleksji wolę odkładać na takie okoliczności jak te. Kiedy czas płynie o wiele spokojniej niż podczas życia. Tak, bo ja nie nazywam tego życiem.

    Siedziałam więc na tej ławce przez pewien moment, bawiąc się zakrętką po butelce, którą znalazłam w kieszeni. Zaraz jednak poczułam, że lepiej się już zebrać. Wstałam więc i wróciłam na znajome mi osiedle. Nie dostrzegłam tu nikogo poza mną, wnioskuję z tego, że ludziom odechciewa się wieczornego łażenia. Skierowałam się powoli w stronę klatki schodowej i chwilę potem byłam już przed drzwiami. Zza nich dobiegał ryk telewizora i śmiechy kilku osób. Czyżbyśmy mieli gości? Mama wspominała co prawda coś na ten temat, ale nie wywnioskowałam zbytnio, czy ktoś ma złożyć nam wizytę. Zapukałam cicho, oczekując aż ktośkolwiek otworzy. Moim oczom ukazała się wówczas uśmiechnięta twarz Roberta, któremu najwidoczniej umknęła nasza poranna kłótnia.


- No nareszcie, siostra, ile można się wieczorami włóczyć?


- Ładny mi wieczór, ósma ledwo co. – wymamrotałam niespecjalnie miłym tonem. – A tak na 
marginesie, kto przyszedł? – zapytałam ciszej.


- Pani Dorota z Martynką i wujkowie. Gdybyś wiedziała co się przed chwilą działo – umarłabyś ze śmiechu. – powiedział rozbawiony.


Ta, ze śmiechu... Od całego hałasu poczułam, że robi mi się słabo. Ból głowy sprawił, iż przymrużyłam na chwilę oczy, a parę sekund później przykucnęłam bezradnie przy ścianie, opierając głowę o drżącą dłoń. Przez mgłę zobaczyłam rozmyte twarze rodziców, a następnie ktoś przeniósł mnie do pokoju. Tylko kto?

                                                            ***

    Minęły 2 godziny… A może 15 minut? W każdym bądź razie poczułam się o niebo lepiej. Na tyle, by wrócić do gości i nie narobić wstydu. Ku mojemu zdziwieniu, wszyscy o których wspominał Robert byli jeszcze w salonie, jednak niektórzy najprawdopodobniej szykowali się już do wyjścia. Przeszłam obok nich obojętnie, by nalać sobie wody. W gardle suszyło mnie niemiłosiernie. Nagle spostrzegłam, że wszystkie szklanki są rozstawione na stole. Z niemrawą miną usiadłam koło mamy, a tym samym wzrok pozostałych skupił się wyłącznie na mojej osobie.


- Cześć wszystkim. – powiedziałam usiłując wydobyć najmniejszy uśmiech.


W odpowiedzi otrzymałam ciche mruknięcia, gdy głos zabrała Martynka:


- Cześć Iwcia! – wyszczerzyła zęby. Spojrzałam zaskoczona na dziewczynkę. Ona jednak ciągnęła dalej:


- Chora jesteś, prawda?


 Jaka bezpośrednia…


- Nie chcę, żebyś była smutna, mam dla ciebie rysunek! – tu pokazała mi lekko pomazaną kartkę, na której widniałam zapewne ja z koroną na głowie. Obok postaci był natomiast koślawy napis: DLA IWCI. Urocze, w końcu mała zawsze wie, jak mnie pocieszyć.

   Martynkę zaadoptowała pani Dorota, już jakieś trzy lata temu, kiedy dziewczynka miała półtora roku. Obie mieszkają w bloku naprzeciwko, odwiedzają nas więc niekiedy. Nie ukrywając – urocze z niej dziecko. Już jako niepozorna, młoda istotka patrzyła na świat z ogromnym optymizmem i zainteresowaniem. Wielokrotnie pomagałam pani Dorocie zajmować się nią, a w międzyczasie gawędziłyśmy o wszystkim i niczym.  Jakże mogła wyglądać bynajmniej dziwna relacja z tym równie dziwnym dzieckiem? Otóż można mówić co się chce, lecz ona miała w sobie coś niezwykłego. Mówiąc o wróbelkach dziobiących okruchy chleba, które im rzucałam. – robiła to z taką radością, że czasami zastanawiałam się, czy aby na pewno nie jest jednym z tych małych aniołków? Ale to było dawno. Zbyt dawno, by uznać za istotne. Dawno… Wtedy powtórnie poukładałam w życiu wiele ważnych spraw. Pomyśleć tylko – niedługo ponownie przyjdzie na to pora…

      Spojrzałam na Martynę, która obdarzyła mnie właśnie promiennym uśmiechem.


- Śliczny rysunek, aniołku. – pochwaliłam dziewczynkę.


- Strasznie się zmartwiła, jak podsłuchała o twoim nienajlepszym stanie. – oznajmiła pani Dorota. – Dlatego spróbowała cię pocieszyć. Poczciwe dziecko. – skwitowała.

    Spochmurniałam na te słowa. Mimo co, nie chcę by zbyt wiele osób wiedziało o moich mniej lub bardziej durnych problemach. W tej chwili nawet wujkowie zerknęli w moją stronę, a ja… Co miałam powiedzieć? Czuję potrzebę skrytości, żeby inni nie widzieli jak użalam się nad sobą i tracę siły. Problem w tym, że kotłują się we mnie dwa różne uczucia. Co jest czym, które którym…? Sama nie wiem już co i jak. Życie jest takie pogmatwane. Jednego dnia może być jasne, oczywiste, a później umysł znowu skrywa się za gęstą mgłą. Zbyt gęstą by ją przedrzeć. Nie wiadomo gdzie patrzeć, czego szukać…

    Spojrzałam na sytuację w bardziej optymistyczny sposób i już łatwiej było mi sformułować sympatyczną odpowiedź.

- To miło z jej strony. – rzekłam pogodnym tonem. – Ale mam tylko prośbę – nie zamartwiajcie się o mnie. Co będzie, to będzie. Ze wszystkim się pogodzę.


Mama objęła mnie ramieniem.


- Iwona, Iwona… Masz 16 lat, dziecko…


„ Dobrze słyszę? Dziecko?”


- … Jeszcze przyjdzie ci czas myśleć jak dorosła. Jesteś taka młoda… Ciesz się tym co masz. Wierz mi, ale doskonale wiem co czujesz. Może i nie znam wielu ludzi chorujących na sama wiesz co…- tu spojrzała mi prosto w oczy. – Aczkolwiek musisz wiedzieć, że wszystko może się zdarzyć. Popatrz, jak wiele osób wyszło z tego bez szwanku, a podświadomie wiem, iż ty też możesz być jedną z nich. Przepraszam, jeżeli ta cała paplanina jest bezsensowna, ale z filozoficznych wywodów da się wyciągnąć jakieś wnioski. Wręcz 
powinno.

      Wstałam na chwilę, wzięłam głęboki wdech, jednak po chwili usiadłam ponownie.


- Wyciągnę wnioski, zobaczysz. Tym czasem obiecuję, i to na serio – nie będę się przejmować. Nie będę! – powtórzyłam.


      Wujkowie popatrzyli z pode łba, kiedy jeden z nich zaproponował grę w karty. Jak tu miałam się nie zgodzić? Finalnie spędziłam przyjemne pół godziny z rodziną, z lekkim rozkojarzeniem przypominając sobie dawne czasy, gdy jeszcze wszyscy byliśmy razem – w każdym tego słowa znaczeniu…

                                                                 ***

    Zegar ścienny pokazywał co prawda północ, lecz jego kilkuminutową niedokładność 
wykorzystałam na doczytanie ostatniego rozdziału książki. Następnie chcąc nie chcąc wykonałam wieczorną rutynę i ułożyłam się wygodnie na łóżku. Późna godzina nawet w najmniejszym stopniu nie powstrzymała mnie przed rozmyślaniami, którym ostatnio mam coraz więcej. Czasami zastanawiam się „Co by było gdyby…?” No właśnie. Czy mogłam kiedyś postąpić inaczej? A może powiedziałam parę słów za dużo? Jaki będzie tok mojej przyszłości, losu? Osiągnę to czego pragnę, lub przeżyję coś równie wspaniałego? Co z przyjaciółmi, ewentualną miłością? Chociaż nie, nie warto teraz o niej myśleć. Wszystko nastąpi w swoim czasie.

      Tak jak zawsze po pewnym czasie zasnęłam, ukojona marzeniami o szczęściu, przyjaźni, prawdziwej miłości… Zaraz… Miłości?!

                                                                ***
       Kolejny dzień już od początku rozpoczął się źle. Wczesnym rankiem obudził mnie straszny ból głowy, było mi słabo i wirowało mi przed oczami. Czyżby moja  „ wspaniała” przyjaciółka dawała o sobie znać? Zmuszała do faszerowania się lekami, które zapewne i tak nic nie pomogą. Tym samym cierpiałam już nie tylko psychicznie, a fizycznie. Co jest gorsze?

       W łóżku przeleżałam pół dnia. Zaczynałam mieć już powoli wszystkiego dość. Z desperackiej nudy wyglądałam przez okno na bawiące się dzieciaki, z desperackiej nudy kreśliłam bezmyślnie jakieś wzorki na kawałku kartki. Z desperackiej nudy ogarnęłam się szybko i wybiegłam na dwór. Tylko dokąd miałam dojść nogami odmawiającymi mi posłuszeństwa?

       Ostatecznie przystanęłam obok średniej wielkości murku dzielącego małą łąkę od parku. Usiadłam na nich, wypatrując obiektów znajdujących się w oddali. Nagle usłyszałam głos powtarzający moje imię. Znieruchomiałam na ten dźwięk. Wtem przed oczami ujrzałam postać nikogo innego niż…  Janka. Omal nie dostałam zawału.


- Cześć. – mruknął od niechcenia.


- Cześć. – odparłam podobnym tonem.


Nagle jego twarz wypogodniała.


- Dawno się nie widzieliśmy, chciałbym pogadać. Muszę omówić z tobą parę spraw.


- Jakich spraw? – zapytałam niepotrzebnie. Doskonale przecież wiadomo, o czym pragnie pogadać.


- Dość ważnych. Mam do ciebie duże zaufanie, jak do nikogo innego.


Zarumieniłam się na te słowa. O ile były prawdziwe…


- Ostatnio spotkałem kogoś – kontynuował. – kogo nie widziałem parę dobrych lat. No i my…


Chciało mi się śmiać z jego zakłopotanego tonu. Postanowiłam więc rozprostować sprawę:


- Z twoją nową dziewczyną byłam wczoraj na lodach, spokojnie – nie musisz nic ściemniać.


- Ale jak…? To znaczy, dobrze, że wiesz. Tylko po prostu nie chcę sprawiać ci przykrości, bo zapewne chcecie odnowić przyjaźń, a ja nigdy nie powiedziałem ci o moich uczuciach do niej.


Zamarłam.


- Przepraszam, nie chciałem żyć w oszustwie. Ewa jest świetną dziewczyną, a ja po prostu potrzebowałem lat by zdać sobie z tego sprawę. Nie gniewasz się?


Właściwie, to czemu miałabym się gniewać?


- Spokojnie, chłopie. Nie śmiałabym się na ciebie boczyć. Skoro jesteś z nią szczęśliwy, to w czym problem?


Po chwili dodałam:


- Ja też ci ufam…


- Świetna jesteś, dziękuję za zrozumienie. – objął mnie przyjacielsko ramieniem. Cały Janek…


- A gdzie tam. – stwierdziłam opierając się o mur.

                                                           ***

    W pewnym momencie stwierdziłam, że na mnie już czas. Rodzice już pewnie czekali, nie będę im robić kłopotu. Pożegnałam się z Jankiem i udałam się w stronę domu. Nagle poczułam chęć zwierzenia się z problemów zaufanej osobie, jak na przykład Jankowi.  Zawróciłam w przeciwną stronę, napotykając wzrokiem jego zaskoczoną twarz. „ Walnąć prosto z mostu?”

- Janek… - zaczęłam.


- Słucham?


- Musisz wiedzieć jedną rzecz… - wzięłam głęboki wdech. – Ja…


*************************************************************************************************


I jak? Według mnie- beznadzieja. No to co, ja ma nadzieję, że się podobało i następna notka będzie... Kiedy będzie. Już chyba nie warto nic obiecywać.

Mezzoforte


     

3 komentarze:

  1. Hej!
    Ja zaraz wybuchnę!
    Czy ja dobrze widziałam? Ty ,,nie umiesz pisać"? Nieee... Nawet tego nie skomentuje.
    No i wybuchłam...
    Filozofia everywhere... Ale mnie to prześladuje. Te pytania w sumie są logiczne i mają sens. Nie wiadomo co jej się w życiu przydarzy. Normalnie to nie radziłabym jej planować i marzyć, bo potem dzieje się inaczej niż po naszej myśli i jest ogromny zawód, ale niektóre osoby tylko takie coś trzyma przy życiu. Takie moje zdanie, ale jadę po całości- ona jest taka młoda, przed nią tyle rzeczy, nie może się poddać TERAZ. Jest potwornie pesymistyczna. Strach się bać xD Teraz czekać aż ktoś ją zmieni 8)
    No nieee, ja się niezgadzam na taki koniec. Żartujesz? Ja możesz mi to robić... Jeszcze raz i będzie foch.
    Pozdrawiam, piszaj dalej- czekam, dużo weny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka!
    Notka jest super, jak zawsze. Coś boję się,że z Iwoną może się stać coś złego. Współczuje jej z każdym dniem traci siły, białaczka to wyrok niestety. Fajnie,że ta Martynka jest wielkim wsparciem dla naszej bohaterki, każdemu by było ciepło na serduszku, gdyby dostał taki obrazek. Jestem ciekawa jak zareaguje Janek na wieść o chorobie Iwy. Ja już czekam na nexta.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej!!!
    Świat mnie nie kocha po prostu. Jakim prawem skończyłaś w tym momencie. Nasuwa się pytanie czy ona mu powie o chorobie czy właśnie o czym innym. To jest takie jedno big niedopowiedzenie. Nie bawię się tak.
    Ile razy już słyszałam gatke ja nie umiem pisać. Ludzie złoci. Kobieto piszesz świetnie kropka koniec. Jak wecia tak mówi to tak jest i ma być. Wracając. Iwona powinna mnie spotkać. Od razu wróciłaby jej chęć do życia. Jest strasznie pesymistyczna. To od niej aż bije. Mam nadzieję, że niedługo znajdzie się osoba która choć trochę ją rozweseli. Białaczka powoli wykańcza jak każda śmiertelna choroba, ale zawsze jest ten promyk nadzieji.
    Dobra ja ci weny życzę i masz mi więcej pisać bo później niedosyt mam.
    Pozdrawiam ;***

    OdpowiedzUsuń