Wiem, dawno nie było rozdziału, ale cały czas napotykałam problem: kiedy go wstawić?
Ogólnie rzecz biorąc najbardziej uciążliwym czynnikiem jest w tym momencie szkoła. Tu chyba każdy z was mnie zrozumie :D
Co do notki - doskonale wiem, że i tak piszę fatalnie, ale dzisiaj to już przesadziłam. Nie wiem co mi się dzieje, po prostu próbując napisać coś sensownego wychodzą mi jakieś filozoficzne wywody, o których zaraz się przekonacie xD Za błędy/powtórzenia przepraszam już z góry.
Zapraszam do czytania.
***********************************************************************************
Szłam przez warszawskie tereny, rozkoszują
się urokami samotności. Choć kościelne dzwony nie zdążyły jeszcze wybić godziny
dwudziestej, czułam się naprawdę zmęczona. Ostatnimi razy tyle w życiu się
dzieje, że chwilami mam ochotę przystanąć z boku i najzwyczajniej w świecie
pokpić z ironicznego losu. Najlepiej usiąść na małej ławce, czekając aż miasto
w kilka chwil utonie w otchłani ciszy. Dlaczego nie mam ochoty na powrót do
domu? Też nie rozumiem. Przede wszystkim momenty refleksji wolę odkładać na
takie okoliczności jak te. Kiedy czas płynie o wiele spokojniej niż podczas
życia. Tak, bo ja nie nazywam tego życiem.
Siedziałam więc na tej ławce przez pewien
moment, bawiąc się zakrętką po butelce, którą znalazłam w kieszeni. Zaraz
jednak poczułam, że lepiej się już zebrać. Wstałam więc i wróciłam na znajome
mi osiedle. Nie dostrzegłam tu nikogo poza mną, wnioskuję z tego, że ludziom
odechciewa się wieczornego łażenia. Skierowałam się powoli w stronę klatki
schodowej i chwilę potem byłam już przed drzwiami. Zza nich dobiegał ryk
telewizora i śmiechy kilku osób. Czyżbyśmy mieli gości? Mama wspominała co
prawda coś na ten temat, ale nie wywnioskowałam zbytnio, czy ktoś ma złożyć nam
wizytę. Zapukałam cicho, oczekując aż ktośkolwiek otworzy. Moim oczom ukazała
się wówczas uśmiechnięta twarz Roberta, któremu najwidoczniej umknęła nasza
poranna kłótnia.
- No
nareszcie, siostra, ile można się wieczorami włóczyć?
- Ładny mi
wieczór, ósma ledwo co. – wymamrotałam niespecjalnie miłym tonem. – A tak na
marginesie, kto przyszedł? – zapytałam ciszej.
- Pani
Dorota z Martynką i wujkowie. Gdybyś wiedziała co się przed chwilą działo –
umarłabyś ze śmiechu. – powiedział rozbawiony.
Ta, ze
śmiechu... Od całego hałasu poczułam, że robi mi się słabo. Ból głowy sprawił,
iż przymrużyłam na chwilę oczy, a parę sekund później przykucnęłam bezradnie
przy ścianie, opierając głowę o drżącą dłoń. Przez mgłę zobaczyłam rozmyte
twarze rodziców, a następnie ktoś przeniósł mnie do pokoju. Tylko kto?
***
Minęły 2 godziny… A może 15 minut? W każdym
bądź razie poczułam się o niebo lepiej. Na tyle, by wrócić do gości i nie
narobić wstydu. Ku mojemu zdziwieniu, wszyscy o których wspominał Robert byli
jeszcze w salonie, jednak niektórzy najprawdopodobniej szykowali się już do
wyjścia. Przeszłam obok nich obojętnie, by nalać sobie wody. W gardle suszyło
mnie niemiłosiernie. Nagle spostrzegłam, że wszystkie szklanki są rozstawione
na stole. Z niemrawą miną usiadłam koło mamy, a tym samym wzrok pozostałych
skupił się wyłącznie na mojej osobie.
- Cześć
wszystkim. – powiedziałam usiłując wydobyć najmniejszy uśmiech.
W odpowiedzi
otrzymałam ciche mruknięcia, gdy głos zabrała Martynka:
- Cześć
Iwcia! – wyszczerzyła zęby. Spojrzałam zaskoczona na dziewczynkę. Ona jednak
ciągnęła dalej:
- Chora
jesteś, prawda?
Jaka bezpośrednia…
- Nie chcę,
żebyś była smutna, mam dla ciebie rysunek! – tu pokazała mi lekko pomazaną
kartkę, na której widniałam zapewne ja z koroną na głowie. Obok postaci był
natomiast koślawy napis: DLA IWCI. Urocze, w końcu mała zawsze wie, jak mnie
pocieszyć.
Martynkę zaadoptowała pani Dorota, już
jakieś trzy lata temu, kiedy dziewczynka miała półtora roku. Obie mieszkają w
bloku naprzeciwko, odwiedzają nas więc niekiedy. Nie ukrywając – urocze z niej
dziecko. Już jako niepozorna, młoda istotka patrzyła na świat z ogromnym
optymizmem i zainteresowaniem. Wielokrotnie pomagałam pani Dorocie zajmować się
nią, a w międzyczasie gawędziłyśmy o wszystkim i niczym. Jakże mogła wyglądać bynajmniej dziwna
relacja z tym równie dziwnym dzieckiem? Otóż można mówić co się chce, lecz ona
miała w sobie coś niezwykłego. Mówiąc o wróbelkach dziobiących okruchy chleba,
które im rzucałam. – robiła to z taką radością, że czasami zastanawiałam się,
czy aby na pewno nie jest jednym z tych małych aniołków? Ale to było dawno.
Zbyt dawno, by uznać za istotne. Dawno… Wtedy powtórnie poukładałam w życiu
wiele ważnych spraw. Pomyśleć tylko – niedługo ponownie przyjdzie na to pora…
Spojrzałam na Martynę, która obdarzyła
mnie właśnie promiennym uśmiechem.
- Śliczny
rysunek, aniołku. – pochwaliłam dziewczynkę.
- Strasznie
się zmartwiła, jak podsłuchała o twoim nienajlepszym stanie. – oznajmiła pani
Dorota. – Dlatego spróbowała cię pocieszyć. Poczciwe dziecko. – skwitowała.
Spochmurniałam na te słowa. Mimo co, nie
chcę by zbyt wiele osób wiedziało o moich mniej lub bardziej durnych
problemach. W tej chwili nawet wujkowie zerknęli w moją stronę, a ja… Co miałam
powiedzieć? Czuję potrzebę skrytości, żeby inni nie widzieli jak użalam się nad
sobą i tracę siły. Problem w tym, że kotłują się we mnie dwa różne uczucia. Co
jest czym, które którym…? Sama nie wiem już co i jak. Życie jest takie
pogmatwane. Jednego dnia może być jasne, oczywiste, a później umysł znowu
skrywa się za gęstą mgłą. Zbyt gęstą by ją przedrzeć. Nie wiadomo gdzie
patrzeć, czego szukać…
Spojrzałam na sytuację w bardziej
optymistyczny sposób i już łatwiej było mi sformułować sympatyczną odpowiedź.
- To miło z
jej strony. – rzekłam pogodnym tonem. – Ale mam tylko prośbę – nie
zamartwiajcie się o mnie. Co będzie, to będzie. Ze wszystkim się pogodzę.
Mama objęła
mnie ramieniem.
- Iwona,
Iwona… Masz 16 lat, dziecko…
„ Dobrze
słyszę? Dziecko?”
- … Jeszcze
przyjdzie ci czas myśleć jak dorosła. Jesteś taka młoda… Ciesz się tym co masz.
Wierz mi, ale doskonale wiem co czujesz. Może i nie znam wielu ludzi
chorujących na sama wiesz co…- tu spojrzała mi prosto w oczy. – Aczkolwiek
musisz wiedzieć, że wszystko może się zdarzyć. Popatrz, jak wiele osób wyszło z
tego bez szwanku, a podświadomie wiem, iż ty też możesz być jedną z nich.
Przepraszam, jeżeli ta cała paplanina jest bezsensowna, ale z filozoficznych
wywodów da się wyciągnąć jakieś wnioski. Wręcz
powinno.
Wstałam na chwilę, wzięłam głęboki wdech,
jednak po chwili usiadłam ponownie.
- Wyciągnę
wnioski, zobaczysz. Tym czasem obiecuję, i to na serio – nie będę się
przejmować. Nie będę! – powtórzyłam.
Wujkowie popatrzyli z pode łba, kiedy
jeden z nich zaproponował grę w karty. Jak tu miałam się nie zgodzić? Finalnie
spędziłam przyjemne pół godziny z rodziną, z lekkim rozkojarzeniem
przypominając sobie dawne czasy, gdy jeszcze wszyscy byliśmy razem – w każdym
tego słowa znaczeniu…
***
Zegar ścienny pokazywał co prawda północ,
lecz jego kilkuminutową niedokładność
wykorzystałam na doczytanie ostatniego
rozdziału książki. Następnie chcąc nie chcąc wykonałam wieczorną rutynę i
ułożyłam się wygodnie na łóżku. Późna godzina nawet w najmniejszym stopniu nie
powstrzymała mnie przed rozmyślaniami, którym ostatnio mam coraz więcej.
Czasami zastanawiam się „Co by było gdyby…?” No właśnie. Czy mogłam kiedyś
postąpić inaczej? A może powiedziałam parę słów za dużo? Jaki będzie tok mojej
przyszłości, losu? Osiągnę to czego pragnę, lub przeżyję coś równie
wspaniałego? Co z przyjaciółmi, ewentualną miłością? Chociaż nie, nie warto
teraz o niej myśleć. Wszystko nastąpi w swoim czasie.
Tak jak zawsze po pewnym czasie zasnęłam,
ukojona marzeniami o szczęściu, przyjaźni, prawdziwej miłości… Zaraz… Miłości?!
***
Kolejny dzień już od początku rozpoczął się
źle. Wczesnym rankiem obudził mnie straszny ból głowy, było mi słabo i wirowało
mi przed oczami. Czyżby moja „
wspaniała” przyjaciółka dawała o sobie znać? Zmuszała do faszerowania się
lekami, które zapewne i tak nic nie pomogą. Tym samym cierpiałam już nie tylko psychicznie,
a fizycznie. Co jest gorsze?
W łóżku przeleżałam pół dnia. Zaczynałam
mieć już powoli wszystkiego dość. Z desperackiej nudy wyglądałam przez okno na
bawiące się dzieciaki, z desperackiej nudy kreśliłam bezmyślnie jakieś wzorki
na kawałku kartki. Z desperackiej nudy ogarnęłam się szybko i wybiegłam na
dwór. Tylko dokąd miałam dojść nogami odmawiającymi mi posłuszeństwa?
Ostatecznie przystanęłam obok średniej
wielkości murku dzielącego małą łąkę od parku. Usiadłam na nich, wypatrując
obiektów znajdujących się w oddali. Nagle usłyszałam głos powtarzający moje
imię. Znieruchomiałam na ten dźwięk. Wtem przed oczami ujrzałam postać nikogo innego
niż… Janka. Omal nie dostałam zawału.
- Cześć. –
mruknął od niechcenia.
- Cześć. –
odparłam podobnym tonem.
Nagle jego
twarz wypogodniała.
- Dawno się
nie widzieliśmy, chciałbym pogadać. Muszę omówić z tobą parę spraw.
- Jakich
spraw? – zapytałam niepotrzebnie. Doskonale przecież wiadomo, o czym pragnie
pogadać.
- Dość
ważnych. Mam do ciebie duże zaufanie, jak do nikogo innego.
Zarumieniłam
się na te słowa. O ile były prawdziwe…
- Ostatnio
spotkałem kogoś – kontynuował. – kogo nie widziałem parę dobrych lat. No i my…
Chciało mi
się śmiać z jego zakłopotanego tonu. Postanowiłam więc rozprostować sprawę:
- Z twoją
nową dziewczyną byłam wczoraj na lodach, spokojnie – nie musisz nic ściemniać.
- Ale jak…?
To znaczy, dobrze, że wiesz. Tylko po prostu nie chcę sprawiać ci przykrości,
bo zapewne chcecie odnowić przyjaźń, a ja nigdy nie powiedziałem ci o moich
uczuciach do niej.
Zamarłam.
-
Przepraszam, nie chciałem żyć w oszustwie. Ewa jest świetną dziewczyną, a ja po
prostu potrzebowałem lat by zdać sobie z tego sprawę. Nie gniewasz się?
Właściwie,
to czemu miałabym się gniewać?
- Spokojnie,
chłopie. Nie śmiałabym się na ciebie boczyć. Skoro jesteś z nią szczęśliwy, to
w czym problem?
Po chwili
dodałam:
- Ja też ci
ufam…
- Świetna
jesteś, dziękuję za zrozumienie. – objął mnie przyjacielsko ramieniem. Cały
Janek…
- A gdzie
tam. – stwierdziłam opierając się o mur.
***
W pewnym momencie stwierdziłam, że na mnie
już czas. Rodzice już pewnie czekali, nie będę im robić kłopotu. Pożegnałam się
z Jankiem i udałam się w stronę domu. Nagle poczułam chęć zwierzenia się z
problemów zaufanej osobie, jak na przykład Jankowi. Zawróciłam w przeciwną stronę, napotykając
wzrokiem jego zaskoczoną twarz. „ Walnąć prosto z mostu?”
- Janek… -
zaczęłam.
- Słucham?
- Musisz
wiedzieć jedną rzecz… - wzięłam głęboki wdech. – Ja…
*************************************************************************************************
I jak? Według mnie- beznadzieja. No to co, ja ma nadzieję, że się podobało i następna notka będzie... Kiedy będzie. Już chyba nie warto nic obiecywać.
Mezzoforte
Hej!
OdpowiedzUsuńJa zaraz wybuchnę!
Czy ja dobrze widziałam? Ty ,,nie umiesz pisać"? Nieee... Nawet tego nie skomentuje.
No i wybuchłam...
Filozofia everywhere... Ale mnie to prześladuje. Te pytania w sumie są logiczne i mają sens. Nie wiadomo co jej się w życiu przydarzy. Normalnie to nie radziłabym jej planować i marzyć, bo potem dzieje się inaczej niż po naszej myśli i jest ogromny zawód, ale niektóre osoby tylko takie coś trzyma przy życiu. Takie moje zdanie, ale jadę po całości- ona jest taka młoda, przed nią tyle rzeczy, nie może się poddać TERAZ. Jest potwornie pesymistyczna. Strach się bać xD Teraz czekać aż ktoś ją zmieni 8)
No nieee, ja się niezgadzam na taki koniec. Żartujesz? Ja możesz mi to robić... Jeszcze raz i będzie foch.
Pozdrawiam, piszaj dalej- czekam, dużo weny <3
Hejka!
OdpowiedzUsuńNotka jest super, jak zawsze. Coś boję się,że z Iwoną może się stać coś złego. Współczuje jej z każdym dniem traci siły, białaczka to wyrok niestety. Fajnie,że ta Martynka jest wielkim wsparciem dla naszej bohaterki, każdemu by było ciepło na serduszku, gdyby dostał taki obrazek. Jestem ciekawa jak zareaguje Janek na wieść o chorobie Iwy. Ja już czekam na nexta.
Pozdrawiam <3
Hej!!!
OdpowiedzUsuńŚwiat mnie nie kocha po prostu. Jakim prawem skończyłaś w tym momencie. Nasuwa się pytanie czy ona mu powie o chorobie czy właśnie o czym innym. To jest takie jedno big niedopowiedzenie. Nie bawię się tak.
Ile razy już słyszałam gatke ja nie umiem pisać. Ludzie złoci. Kobieto piszesz świetnie kropka koniec. Jak wecia tak mówi to tak jest i ma być. Wracając. Iwona powinna mnie spotkać. Od razu wróciłaby jej chęć do życia. Jest strasznie pesymistyczna. To od niej aż bije. Mam nadzieję, że niedługo znajdzie się osoba która choć trochę ją rozweseli. Białaczka powoli wykańcza jak każda śmiertelna choroba, ale zawsze jest ten promyk nadzieji.
Dobra ja ci weny życzę i masz mi więcej pisać bo później niedosyt mam.
Pozdrawiam ;***