Cześć!
Przybywam tu na chwilę, by życzyć Wam wszystkim WESOŁYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA!!! Ostanio wspominałam, że za nimi nie przepadam, ale całym sercem wierzę, iż tylko ja zdolna jestem do takich odpałów :D
Dla mnie święta są tylko religią. Tradycja wywołuje u mnie złe wspomnienia sprzed dwóch lat ( taka mała dygresja ).
Pozdrawiam i jeszcze raz życzę wszystkiego dobrego
Mezzoforte XDDD
sobota, 24 grudnia 2016
niedziela, 18 grudnia 2016
Nothing Can Happen - rozdz. 10
Hej!
Wiem, dawno mnie tu nie było, ale dopadł mnie przedświąteczny dół. Jeżeli w ogóle można smucić się świętami. Uwierzcie mi - ja szczerze ich nienawidzę, wykluczając ich znaczenie pod względem religijnym. A z resztą mnie ciężko zrozumieć...
Co do rozdziału - dzisiaj jest trochę dłuższy niż zazwyczaj. W połowie wzięła mnie taka wena, że masakra. Tylko początek jest trochę bezsensowny, tak mi się wydaje :D
Zapraszam więc do czytania i komentowania. xD
***********************************************************************************
Wiem, dawno mnie tu nie było, ale dopadł mnie przedświąteczny dół. Jeżeli w ogóle można smucić się świętami. Uwierzcie mi - ja szczerze ich nienawidzę, wykluczając ich znaczenie pod względem religijnym. A z resztą mnie ciężko zrozumieć...
Co do rozdziału - dzisiaj jest trochę dłuższy niż zazwyczaj. W połowie wzięła mnie taka wena, że masakra. Tylko początek jest trochę bezsensowny, tak mi się wydaje :D
Zapraszam więc do czytania i komentowania. xD
***********************************************************************************
Wydobyłam z siebie resztki siły i jakimś cudem
zdołałam się ubrać. W międzyczasie przemyłam twarz chłodną wodą, spoglądając na
siebie nieco krytycznym wzrokiem. Ciemnobrązowe, proste włosy sięgały mi prawie
do pasa, zachowując idealną proporcjonalność do wzrostu. Wysoka co prawda nie
jestem, ale niska też nie. Najgorsze w tym wszystkim były jednak okropne
okulary. Grube oprawki w sztuczny sposób dodawały mi powagi, a jednocześnie sprawiały
wrażenie, jakbym nosiła… maskę? To wręcz śmieszne.
Na oględziny miałam wystarczająco dużo
czasu. Do szkoły wychodzę o ósmej, co oznacza około 2,5 godziny wolności przed
smutną poniedziałkową rutyną. Pomyśleć tylko, że już pierwsza lekcja stwarza
prawdziwe wyzwanie przetrwania. Mianowicie rosyjski. Większość polskich szkół
wprowadza powoli inne języki, tylko my jesteśmy oczywiście jak zawsze na
zacofanej pozycji. Z drugiej strony, to dosyć istotna dygresja. W końcu
Warszawa jest wymarzonym miastem uniwersyteckim, dbającym o edukację.
Najwidoczniej są też wyjątki. Co się dzieje z tym światem…?
Wracając do mojego „ukochanego” wręcz
przedmiotu. Pech chciał, bym musiała go przerabiać już któryś rok, trzy razy w
tygodniu. Co z tego, że gramatyka jest prosta? Tego wstrętnego pisma i tak nie
da się zrozumieć. Dodatkowo podręcznik w szczególny sposób lubi znikać. Czasami
na długo…
Odeszłam w końcu od lustra. Pokój
przecież sam się nie posprząta. Teraz mam akurat mnóstwo wolnego czasu, więc
wykorzystam go jak najlepiej. Pomieszczenie nie wymagało większych porządków,
toteż przekąsiłam coś szybko i wyszłam nareszcie z domu. Przez pierzaste chmury
radośnie przebijały promyki słońca. Chyba nawet udziela mi się wiosenny
optymizm. Zwłaszcza, że niedługo maj. A
maj zwiastuje lepsze dni.
Przez jakieś pięć minut krążyłam
nieustannie koło małego kiosku. Wśród tłumu dostrzegłam niemałe zamieszanie z
nieznanej mi przyczyny. Czy naprawdę świat musiał nagle powariować? Wystarczy,
że ja gadam i myślę od rzeczy. Innym tego nie potrzeba, oj nie. Jakby tak
przemyśleć poważnie sprawę, to w sumie moje słowa i tak nic nie dadzą, bo każdy
robi swoje. Czas więc zebrać skotłowane myśli pośród całego chaosu.
Niczym w amoku postawiłam parę kroków do
tyłu. Ciężko stwierdzić, cóż mogło wywołać podobny zgiełk, bo zważywszy na
podekscytowaną Hankę – to musi być coś ważnego. Ona niczego nie przepuści bez
zerknięcia okiem, widocznie sprzedają tu naprawdę interesujące rzeczy. Pewnie z
zagranicy. Tylko dlaczego w kiosku ruchu – pomyślałam, oddalając się w stronę
szkoły.
***
Minęła dosłownie chwilka, gdy przede mną
wynurzył się z warszawskich zabudowań budynek męk i katuszy. Szybko minęłam
wysoki żywopłot opasający tylni mur, by niezauważona dojść do drzwi
ewakuacyjnych. Nigdy nie wchodzę głównym wejściem. Wolę przejść parę metrów
dalej, niż zostać obiektem ciekawskich gapiów. A tacy bytują nawet tu –
dosłownie wszędzie. Codziennie słyszę kąśliwe uwagi bez jakichkolwiek przyczyn.
Bardzo chciałabym wrócić do czasów prostszego życia, kiedy wszystko było
jeszcze takie niewinne i zagmatwane…
Niestety. Mam 16 lat, białaczkę i parę
problemów na głowie, które same się przecież nie rozwiążą. Nie ma co tęsknić za
przeszłością, podczas gdy teraźniejszość przynosi ci pewną misję. Chyba każdy z
nas prędzej, czy później zostanie poddany próbie. Choćby wymagała trudu,
odwagi, cierpienia – trzeba walczyć. Moja misja, moje zadanie przybrało właśnie
taką taktykę. Po co więc cały smutek i żal? To zupełnie to samo, jakbym
rozpaczała nad sprawdzianem z fizyki. Przynajmniej tym sposobem potrafię się
wytłumaczyć.
Po wejściu do szkoły zauważyłam panujące
na korytarzach pustki. Momentami widziałam parę osób, ale coś musiało być na
rzeczy, skoro nikogo tu nie było. W szatni olśniło mnie nagle, gdyż zegar
ścienny wskazywał 8:30. Świetnie, 15 minut spóźnienia – westchnęłam w duchu.
Wbiegłam zdyszana do klasy. Niczym sprinter
pokonałam dwa piętra, płacę więc teraz zadyszką. Wzrok wszystkich momentalnie
skupił się na mnie. Czułam przeszywające spojrzenia dziewczyn z ostatniej ławki
i troskliwy wzrok Patrycji. Tak jej też o TYM powiedziałam; aż strach pomyśleć co jej teraz przyszło do
głowy. Ze mną przecież nie jest tak znowu źle.
W dalszym ciągu stałam na środku, ze
zdezorientowaną miną, próbując podziać gdzieś wzrok. Kilka osób zachichotało
złośliwie.
- Dzień
dobry. – wymamrotałam po chwili.
- Dzień
dobry. – odpowiedział nauczyciel. – To już 3 spóźnienie w tym semestrze.
- Wiem,
wiem.. – powiedziałam idąc do ławki.
Reszta klasy natychmiastowo odwróciła się
w moją stronę. Rzuciłam im błagalne spojrzenie, by skończyli i to chyba
pomogło, bo jakimś cudem lekcja doszła do składu i ładu. Nadal wszelkie
trudności sprawiały mi rosyjskie literki, choć nie było tragedii. Podręcznik
wbrew najśmielszym oczekiwaniom okazał się leżeć na szafce obok jakiejś
wystawy. Gdy go tam zobaczyłam – cudem powstrzymałam śmiech. Co? Jak? Czemu?
Tylko Bóg wie, skąd mógł się tam wziąć. Z małą pomocą nauczyciela zdjęłam go z
samej góry, unikając trzeciego nieprzygotowania.
***
Moja klasa niewątpliwie ma w sobie pewną
osobliwość. Tutaj praktycznie nikt nie wie o sobie nic ( wykluczając rzecz
jasna VIP-y z ostatnich ławek ). Każdy z nas przynajmniej raz zawarł dziwną
znajomość, która polegała głównie na… No właśnie czym? Jak nazwać sytuację,
kiedy jednego dnia toczy się normalna rozmowa, a dwie godziny później następuje
definitywny koniec „przyjaźni” oraz obgadywanie? W tej sztuce
wyspecjalizowaliśmy się najlepiej. Dosłownie. W końcu plastiki znudzą się kiedyś gadaniem o ilości tapety nakładanej na
twarz, więc tylko to mają do roboty. Super.
Podczas niespełna dwóch lat nauki w
liceum cały czas żyłam przekonaniem, iż prędzej czy później będziemy zgrani.
Myliłam się. Obecnie jesteśmy podzieleni na małe grupki, a że klasa liczy 25
osób czujemy się jakoś… obco. Niejednokrotnie próbowano przemówić nam do
rozsądku, w końcu kilka osób ma parę wybryków na sumieniu. Wybryków dużego
kalibru.
Zatopiłam się w rozmyślaniach, zatrzymując
wzrok na krajobrazie za oknem. Gdybym miała możliwość tam być i poczuć wolność,
swobodę bez żadnych konsekwencji byłabym naprawdę szczęśliwa. Tak niewiele
rzeczy potrzeba, żeby zostać szczęśliwym. Wystarczy chcieć. A ja chcę i to
bardzo. Możliwe, że szczęście powoli się zbliża, już na pewno wykonało chociaż
jeden krok. Sama myśl o lepszych chwilach
wywołuje uśmiech na twarzy. Czekam więc i wierzę, że to już niedługo…
Usłyszałam wyczekiwany dźwięk dzwonka.
Spakowałam książki, idąc w stronę korytarza. Wtem zaczepił mnie nauczyciel:
- Iwona,
musimy porozmawiać. – rzekł poważnym tonem.
- Oczywiście,
słucham?
- Chciałbym
tylko przekazać, że rodzice dzwonili już w sprawie twoich problemów zdrowotnych.
Jako wychowawca mam obowiązek być o nich poinformowany. Bardzo mi przykro, bo
doskonale wiem co czujesz. Moja żona świętej pamięci – dodał smutno. – również
chorowała na nowotwory. Z przerzutami. Nikomu tego nie życzę, nikomu!
W parę chwil poczułam sympatię do
nauczyciela. Aż dziwne, że przedtem za nim nie przepadałam.
- Powoli
zaczynam rozumieć, co to znaczy. Sytuacja jest o tyle trudna, bo rak to
nietypowa choroba. Co nieco o nim czytałam. Wykrycie go w późnym stadium to
niemalże wyrok.
- Doskonale
o tym wiem i przepraszam, ale muszę już kończyć rozmowę. Za trzy minuty lekcja.
Do widzenia.
- Do
widzenia…
***
Minęło kolejne sześć lekcji… Jeszcze
tylko biologia i koniec. Zawsze w poniedziałki powtarzam sobie: byle do piątku.
We wtorek, środę – tak samo. Później
myśli się o weekendzie, po nim zaś wszystko zaczyna się od nowa. Takie jest
właśnie życie. Na początku mamy wrażenie, że dysponujemy mnóstwem czasu, a
zbiegiem lat jest go coraz mniej i dopiero wtedy doceniamy te chwile, które
przepadły. Poszukujemy w przeszłości zdarzeń, nigdy nie mających miejsca.
Wszystko przez pustkę. Największym bólem dla człowieka jest nie mieć nic. Dorośli
ludzie za wszelką cenę usiłują wyrzucić z życia wszystko co dziecinne i żyć
nowym trybem. W ten sposób pogardliwie odnoszą się do młodocianych,
szczenięcych dygresji. Podobnie jest z moją osobą. Chcę dojrzeć zdecydowanie za
wcześnie oraz zapomnieć jaka naprawdę jestem. Pośród uczuć mną targających
przypominam małą, zagubioną owieczkę, która szuka domu, a nawet nie próbuje
znaleźć do niego drogi… Odpowiedniego szlaku. Niektóre wyrzeczenia są zbyt
trudne, by nazwać je realnymi.
- Iwona! –
krzyknął ktoś wyrywając mnie z rozmyślań. Janek… Mogłam się spodziewać.
- Cześć.
- Iwona,
chodź.
- Niby
gdzie?
- Na boisko.
- Oglądać
jak smarkacze z pierwszej klasy grają w siatkówkę?
- Oni są
tylko o rok młodsi od nas…
- W sumie
racja. Ostatnio lubię po prostu ironizować.
-
Zauważyłem. – zaśmiał się. Dopiero teraz dostrzegłam podekscytowanie na jego
twarzy.
- Powiedz
proszę, co cię tak zachwyciło, mój drogi? – lubiłam się z nim przekomarzać.
- Wiesz kto
przyjeżdża?
- Gdzie?
- Tu do
Polski, Warszawy… We wrześniu… Nie mów, że nie kojarzysz faktów!
Chyba już wiem o kogo mu chodzi.
- Michael
Jackson? Nie znam jego muzyki, ale twoja szanowna dziewczyna bardzo go
chwaliła. Uważaj tylko, żeby nie skradł jej serca. – zachichotałam. – A tam
poza tym to chętnie pójdę na koncert.
- Jackson? –
palnął ktoś za nami. – Ten co się wybielał, tak? Spoko gość.
- Tylko
naiwniacy wierzą w te bzdury. – ofuknęła go jakaś trzecioklasistka.
- Tylko baby
uznają nas za naiwniaków. – odpyskował.
- Ja wiem
swoje, Kamil.
Tu rozmowa się urwała, bo zadzwonił
dzwonek. Lekcja biologii minęła dosyć szybko. Z pośpiechem pobiegłam do domu. W
drodze rozmyślałam o co tak naprawdę
chodzi z tym wybielaniem. Kolor skóry? Sama nie wiem, czy tak się w ogóle da,
dopytam kogoś. Co do koncertu – tak naprawdę możemy pójść całą paczką. Raz się
żyje, prawda? Choć na chwilę będę mogła odsunąć moje staroświeckie zasady.
***
Rozsiadłam się wygodnie na kanapie. Dopadł
mnie lekki ból głowy, przez co straciłam jakąkolwiek ochotę na odrabianie
lekcji. Zrobiłam sobie herbatę i otworzyłam książkę wypożyczoną z biblioteki.
Ledwo zdążyłam dokończyć rozdział, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Dziwne…
Mama wraca z pracy z trzy godziny, tata z Robertem gdzieś się ulotnili. Na co
dzień nie przyjmuję też wielu gości.
Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazała się
Ewa. Nie była jednak sama. Przywlekła ze sobą Janka, który spojrzał nam mnie
zmieszanym wzrokiem.
-
Niesamowita przyjemność, widzieć was tu razem! – zawołałam żartobliwie.
- Wpadliśmy
na chwilkę, chcemy porozmawiać. – zaczęła Ewa.
- Dobrze,
dobrze. Wchodźcie.
Oboje zdjęli
kurtki i buty. Moja przyjaciółka rzuciła okiem na mieszkanie.
- Macie inną
tapetę w salonie. – zauważyła słusznie.
- W pokoju w
ogóle jej już nie mam. – poinformowałam.
-
Zazdroszczę ci Janek, że zawsze mogłeś mieszkać w Warszawie. Dolny Śląsk to nie
to samo. Tutaj dorastałam…
- Mówisz
tak, jakbyś starej daty była. – oznajmił z uśmiechem całując ją lekko w usta.
- Czy ja
wiem… - mruknęła speszona.
Zajęci sobą nie zauważyli nawet, jak
czmychnęłam szybko do łazienki. Spojrzałam w lustro. Byłam blada, okropnie
blada. Dodatkowo oni… Ten związek jest ewidentnie dziwny. Albo ja mam po prostu
jakieś urojenia. Tak czy inaczej złe przeczucia przeważają. To straszne, w
końcu nic szczególnego się nie dzieje. Są szczęśliwi itd., jednak coś mi mówi,
że tak nie powinno być. Po prostu to czuję.
Wróciłam w końcu do nich i wbrew moim
oczekiwaniom zauważyli moją nieobecność. Niestety.
- A ty gdzie
uciekasz, Iwcia? – spytał Janek zaniepokojonym tonem.
- W łazience
byłam, a co?
- Siedziałaś
tam 20 minut… - wtrąciła Ewa.
- Rozczesywałam
kołtun we włosach i tyle.
To chyba
rozwiało ich podejrzenia. Przynajmniej Ewy.
- Z Iwoną
wszystko w porządku, jak widzę. – rzekła radosnym tonem. Niech nauczy mnie tego
optymizmu…
- Tak. –
mruknęłam spoglądając kątem oka na Janka. Pokręcił głową z bezsilności. Gest
ten zrozumiałam jako poległość. Poddanie się. Daremne starania…
- Zrobię wam
herbatę. – powiedziałam po chwili. – Z cytryną, czy bez?
- Z cytryną.
– odpowiedzieli jednocześnie, patrząc bezustannie na siebie.
Poszłam do kuchni, a po paru minutach
wróciłam z dwoma parującymi kubkami. Usiedliśmy razem na brzegu łóżka, rozmawiając
o wszystkim i niczym…
- Pamiętasz
jak 6 lat temu noga utknęła ci pomiędzy gałęziami drzewa i sąsiedzi musieli cię
ściągać? – Ewa niemalże dusiła się ze śmiechu.
- Czy ty
kiedykolwiek przestaniesz mi to wypominać? – wywróciłam teatralnie oczami.
- Może… -
udawała, że myśli.
- Znam już to
twoje „może”. Ha ha!
Konwersacja biegła właśnie podobnym stylem,
gdy znienacka Janek zaczął pewien interesujący temat:
- Wiecie
kiedy będzie koncert Jacksona? Chodzi mi tu o dokładną datę.
- Któregoś
września, na lotnisku Bemowo. Idziemy? To jakieś 20 km stąd.
- Jak te
sępy nie wykupią biletów, to oczywiście.
- Sprzedają
się błyskawicznie. – stwierdził Janek. Podobno były dostępne w tym kiosku
niedaleko szkoły.
- To stąd
takie tłumy!!! – wstałam nagle z miejsca.
- Mogłaś
kupić! Jackson jest genialny, mam nawet jego najnowszą płytę! – wrzasnęła Ewa.
Po chwili dodała jeszcze:
- Piracką,
ale mam.
Ja również musiałam dorzucić swoje trzy
grosze:
- Z tym
Michaelem to jak w końcu? Ewa – mówiłaś mi ostatnio, że różne rzeczy o nim
piszą. Można widzieć jakie?
Spuściła
wzrok.
- Może cię
to zniechęci, ale nie wypada taić takich rzeczy. Jakiś czas temu oskarżono go o
coś złego. Bardzo złego. Miał proces w sądzie, bo jakiś smarkacz stwierdził że…
- Że co?
- Że on z
nim… Że oni no wiesz… tego…. – plątała się w słowach. Chyba wiem o co jej
chodzi.
- Nie musisz
kończyć… Aż obrzydliwie słyszeć podobne bzdury. Tak skrzywdzić człowieka.
Zmieńmy temat, to jest… przykre.
***
- Ewa w
porównaniu do ciebie nie ukrywa prawdy. – mruknął Janek po wyjściu dziewczyny.
Znalazł się adwokat…
- Powiem
jej, ale jeszcze nie teraz. Aktualnie nie ma sensu.
Zaraz
wypowiedziałam jeszcze zdanie, którego później przez długi czas żałowałam:
- Janek?
- Słucham?
- Nauczysz
mnie uśmiechu?
Ułożył
delikatnie moją dłoń na swojej.
- Nauczę. –
powiedział, po czym zostawił mnie samą.
*************************************************************************************************
I jak? Chyba może być. Wspomnę jeszcze tylko, że Michael jest tu trzecioplanowy, a że go uwielbiam - musi tu być, po prostu musi.
Następny rozdział powinien się pojawić jeszcze w tym roku...
Jeżeli są tu jakieś anonimy, proszę o chociaż króciutki komentarz. To ogromna motywacja
Pozdrawiam
Mezzoforte
wtorek, 29 listopada 2016
Nothing Can Happen - rozdz. 9
Hej!
W tym tygodniu chyba aż tak bardzo się z rozdziałem nie spóźniłam ( sukces xD )
Jestem ostatnio w BARDZO kiepskim humorze, co również przekłada się na jakość notki. Nie jest najgorsza, ale zauważyłam parę powtórzeń, których nie chce mi się poprawiać :D
W takim razie zapraszam do czytania i komentowania :)
PS Nie wiem, czy ktoś z was oglądał The Voice of Poland, ale ostatnio w finale wykonywana była piosenka "Man in the mirror". Co sądzicie, bo ja mam mieszane uczucia :/
***********************************************************************************
W tym tygodniu chyba aż tak bardzo się z rozdziałem nie spóźniłam ( sukces xD )
Jestem ostatnio w BARDZO kiepskim humorze, co również przekłada się na jakość notki. Nie jest najgorsza, ale zauważyłam parę powtórzeń, których nie chce mi się poprawiać :D
W takim razie zapraszam do czytania i komentowania :)
PS Nie wiem, czy ktoś z was oglądał The Voice of Poland, ale ostatnio w finale wykonywana była piosenka "Man in the mirror". Co sądzicie, bo ja mam mieszane uczucia :/
***********************************************************************************
-… ja nie
mogę ci powiedzieć. – załkałam. – Nie mogę.
- Nie
rozumiem, co chcesz powiedzieć?... – spytał zaskoczony
- To zbyt
trudne, przepraszam. – wychrypiałam półszeptem i pobiegłam w drugą
stronę.
Janek natychmiast
mnie dogonił, w sporcie miał bowiem ogromną przewagę. Nie to co ja…
- Iwona! –
krzyknął. – Co się z tobą dzieje?! Po co te głupie udawanki, że wszystko jest
dobrze? Przecież widzę to w twoich oczach… Powiesz mi, czy nie? – powiedział niepokojąco
spokojnym tonem.
Ze stresu
niespodziewanie zaczęłam się trząść. Ciągnęłam kłamstwo do ostateczności, pora
przerwać ten… chaos.
- Słuchaj,
nie mam pojęcia jak zareagujesz na to, co zamierzam ci powiedzieć. Jaka jest
szansa, że się ode mnie nie odsuniesz?
- Żartujesz
sobie? Za nic bym się od ciebie nie odsunął.
Po chwili
dodał:
- Wal prosto
z mostu.
„Prosto z
mostu, powiadasz?”
- Jestem
chora… Poważnie….- specjalnie przeciągałam ostatnie głoski.
Twarz mojego
przyjaciela momentalnie zbladła .
- Jak to
chora, na co…? – błąkał się w słowach. – Może mam cię naprowadzać na odpowiedź?
– rzucił ironicznie.
- Jak chcesz
się tak bawić – proszę bardzo.
- Dobrze.
Chora uleczalnie? Chociaż nie, głupie pytanie. Gdyby działo się coś
poważniejszego, nie wychodziłabyś z domu.
- A co ty
myślisz, że białaczka do łóżka przykuwa?! – krzyknęłam
Momentalnie
doszło do mnie co ja właśnie palnęłam. Z „naprowadzania” nici. A może to nawet
dobrze, bo mam to już za sobą?
- Ale… Jak
to?
- Tak to. Po
prostu jednego dnia mam liczne plany na przyszłość, a drugiego wracam z tym. –
tu pokazałam mu wyniki. – Nagle całe życie stanęło mi przed oczami. Sama nie
wiem czemu. Nawet nigdy nie przypuszczałam… Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek
zostanę tak negatywnie zaskoczona. Jeszcze parę dni temu zasypiałam ze
strachem, że już się nie obudzę. Teraz natomiast już chyba nic mnie nie zdziwi,
nie przestraszy. Może to zabrzmi dziwnie, ale w ciągu krótkiego czasu
uodporniłam się na wszelkie przykrości – przynajmniej większość.
- Boże… -
przejął się. – Przepraszam, ale zabrakło mi słów. Jak nigdy. Nadal trudno
zrozumieć mi parę rzeczy. Przecież to paskudztwo nie rozwija się w organizmie z
dnia na dzień. Najprawdopodobniej nosisz to w sobie już jakiś czas.
- Tu się
mylisz. Ostatnio zrobiono mi cała masę badań i wszystkie wskazywały na wczesne
stadium. Całe szczęście. – westchnęłam.
Milczeliśmy chwilę, siedząc bezczynnie na
murku. Wzrok Janka błądził gdzieś daleko. Widocznie usiłował poukładać w głowie
całą sytuację. Współczuję mu, naprawdę współczuję. Jest moim przyjacielem, musi
więc wiedzieć co i jak. Teraz tylko idealnie będzie, jak zapomni o wszystkich
moich słowach. Białaczka nie musi chyba przekreślać niczego związanego z życiem
towarzyskim?
- Ewa wie? –
zapytał po jakimś czasie.
- Nie, na
razie się nie dowie. – odpowiedziałam obojętnym tonem.
- Niby
czemu?
- Daj
spokój, dopiero co przyjechała. Przecież nie będę jej mieszać w tę popapraną
sytuację, jeszcze tylko tego by brakowało.
- Kobiety…
Przyjaźnicie się, to chyba jasne, że nie powinnaś jej okłamywać.
- Oj tam,
niech się Pan Jan w moje życie nie miesza. Wiem co robię.
- No właśnie
widzę. – westchnął. – Mam nadzieję, że w końcu ktoś lub coś przemówi ci do
rozumu.
- Bynajmniej
nie ty. Janek, ja naprawdę nie spodziewałam się tego, co jest teraz. Prawdę
poznałam jeszcze przed spotkaniem Ewy – jakże miałam przypuszczać, że nagle się
tu zjawi? Minęło parę dobrych lat i człowiek uległ jakiejś zmianie.
Janek
chrząknął.
- Pamiętaj
tylko – kłamstwo prędzej, czy później i tak wyjdzie na jaw. Póki co, mogę
uszanować twoją decyzję o grze na dwa fronty.
- Nie mów
tak… W ogóle nic nie mów. Radzę ci przemyśleć wszystko w domu. Ja tymczasem
lecę. Cześć.
- Cześć. –
odparł krótko, zawracając w przeciwną stronę.
***
Rzeczywiście, mogłam porozmawiać z nim
przecież jeszcze na tyle różnych tematów. Wybrałam z nich akurat najgorszy.
Dlaczego każdą rozmowę muszę tak
bezmyślnie zepsuć? Z perspektywy drugiej osoby przypominam zapewne głupią
małolatę, która rozpacza nad swoim losem. Tak, to najgorsze scenariusz, jaki
przychodzi mi do głowy. Spokój, którego mam najmniej – na tym mi najbardziej
zależy. Dosłownie cały czas coś się dzieje. Nie pragnę niczego innego, niż zamiany
w oazę spokoju, jaką kiedyś byłam. Tylko czy aby na pewno pamiętam jeszcze te czasy, kiedy odczuwałam w życiu pewną
przyjemność? Niby wszystko jest pod kontrolą, jednak cały czas prześladuje mnie
przeczucie : czas ucieka i to zaskakująco szybkim tempem. Tak, można powiedzieć,
że spokój interpretuję jako ciszę przed burzą. Choć… To pewnie i tak zwykła
paranoja.
Wracając do tematu Janka – nie dziwi mnie
jego reakcja. Prawdą jest, że ostatnio wszystko robię źle. To aż przerażające.
Nie chcę z głupich i błahych powodów rujnować naszej przyjaźni. Przeżyliśmy
razem tyle wspaniałych chwil, a wiele z nich jeszcze przed nami. Zwłaszcza, iż
jesteśmy już teraz wszyscy razem, jeszcze tylko Patrycja i możemy konie kraść.
Przeraża mnie tylko jedna rzecz… Janek miał całkowitą rację w twierdzeniu, że
kłamstwo i tak wyjdzie na jaw. Tutaj właśnie jest problem. Darzę go większym zaufaniem,
niż kogokolwiek innego. Jak niby miałam mu to powiedzieć? Taka jest prawda.
Najwidoczniej w moim sercu pozostały pamiątki dawnej miłości do niego, niektórych
rzeczy po prostu nie można się pozbyć.
Aż trudno uwierzyć, ale pomimo wszystkich swoich cech ( jest
niewątpliwie przystojny, honorowy, uczciwy ) uczucie się wypaliło i to chyba
już na zawsze. Widocznie takie było przeznaczenie.
Sprawy
podobnie mają się z pozostałymi problemami. Od dziś – nie ma dla mnie
zmartwienia. Przecież one również powinny mieć swój koniec, prawda?
***
Czyżbym wspominała, że zmartwienia nie
istnieją? Tak naprawdę troski mogą ukazywać się pod postacią wszystkiego co nas
otacza i niszczyć od środka, ogłuszając w ten sposób nieświadomego człowieka.
Kim jestem, skoro przejmują mnie tak bezsensowne, elementarne sprawy? Ludzka dusza
nosi na sobie ślady wielu ran. Niektóre z nich goją się w błyskawicznym tempie,
inne dają znać o swojej obecności przez lata, lecz natłok wszystkich przebytych
cierpień potrafi skumulować siły w taki sposób, że dochodzi do naprawdę
przeróżnych sytuacji. Bez względu na wartość drobnostek.
Kiedy spoglądam wstecz, zastanawiając
się nad poszczególnymi wartościami duże znaczenie w życiu odgrywa najbliższe
środowisko. Każdy nastolatek w moim wieku rozumie, jak różną mentalność mogą
mieć otaczający nas ludzie. Długo okłamywałam siebie, że wszystkie cechy
otrzymałam w darze od natury, lub zwykłym przypadkiem. Z doświadczenia wiem
jednak, iż nic nie dzieje się bez powodu i wszystko ma swoje przyczyny. Tak,
nie należy przeczyć rzeczywistości.
Po pewnym czasie uodporniłam się z grubsza
na wszelkie trudności, jednak zupełnie inną ścieżką podążają sprawy szarej
codzienności. Wyjątkowym ciosem w serce jest być ofiarą. Jeszcze większym – w sposób
nieuzasadniony. Przykra rzecz.
Wielu osobom trudno mnie zrozumieć. Po
prostu kiedy oni rozważają „niezwykle ważne dla nich sprawy”, ja obmyślam plan
przetrwania.
Przechodząc do sedna. Nie każdy podczas
niedzielnych wieczorów odczuwa przygnębienie z wiadomych dla ucznia powodów.
Nie każdy odwiedzając pewne miejsce tortur rozpatruje, czy w pobliżu nie ma
nikogo. Nie każdy ma na sobie nierozerwalną łatkę totalnej ciapy.
***
Parę lat temu, po wyjeździe Ewy, wiele
rzeczy w ekstremalny sposób się zmieniło. Siódmą i ósmą klasę cudem wytrwałam
dzięki Patrycji, ale później… To już inna sprawa. Mnóstwo trudu dołożyłam w
staraniu, by trafić z nią do jednej klasy. Jakim głupim człowiekiem byłam, nie
myśląc wtedy o konsekwencjach. W nowym otoczeniu ludzie byli zupełni inni.
Wtedy właśnie poznałam, jak okropna i zepsuta potrafi być dzisiejsza młodzież.
Przeżyłam przeskok między dwoma światami
: jeden znajomy i bezpieczny, drugi zaś niczym istne więzienie. Zaczęły się
makijaże, dyskoteki, chłopaki.. Wolę nawet o tym nie myśleć. Wymigiwałam się
dzielnie od wszystkich wydarzeń, lecz bez Ewy ciężko sobie radziłam. Ona sama
nigdy święta nie była, jednak zachowywała w sobie resztki zdrowego rozsądku i
za to właśnie ją cenię…
W liceum moja dotychczasowa
przyjaciółka – Patrycja również nie była zachwycona. Z czasem wciągnęła się niestety
w złe towarzystwo. Może i nie byłoby w
tym fakcie nic dziwnego, gdyby nie to, że z czasem rozmawiałyśmy coraz mniej.
Czy moja osoba jest tak nudna, by Pati w najodpowiedniejszym momencie czmychała
sobie gdzieś do swoich koleżanek, nie zostawiając po sobie śladu? Jestem coraz bardziej
samotna. Na dodatek dziewczyny z A… Tylko, że o tym później…
***
Spojrzałam przelotnie na zegarek,
który pokazywał godzinę piątą. O tej porze zazwyczaj śpię, lecz przyjemnie jest
czasem wstać wcześniej i mieć parę godzin tylko dla siebie. Z wczorajszego
roztargnienia zapomniałam spakować się do szkoły, więc rozpoczęłam tradycyjne
poszukiwania podręcznika od rosyjskiego, a ten może być dosłownie wszędzie.
Mimo chęci nie potrafiłam go znaleźć, westchnęłam ciężko opadając na łóżko.
Zapowiada się wspaniały dzień w równie wspaniałym liceum…
*****************************************************************************************
I jak? Dało się wytrzymać z moją armią przecinków? xD
niedziela, 20 listopada 2016
Nothing Can Happen - rozdz. 8
Hejka ^^
Wiem, dawno nie było rozdziału, ale cały czas napotykałam problem: kiedy go wstawić?
Ogólnie rzecz biorąc najbardziej uciążliwym czynnikiem jest w tym momencie szkoła. Tu chyba każdy z was mnie zrozumie :D
Co do notki - doskonale wiem, że i tak piszę fatalnie, ale dzisiaj to już przesadziłam. Nie wiem co mi się dzieje, po prostu próbując napisać coś sensownego wychodzą mi jakieś filozoficzne wywody, o których zaraz się przekonacie xD Za błędy/powtórzenia przepraszam już z góry.
Zapraszam do czytania.
***********************************************************************************
Wiem, dawno nie było rozdziału, ale cały czas napotykałam problem: kiedy go wstawić?
Ogólnie rzecz biorąc najbardziej uciążliwym czynnikiem jest w tym momencie szkoła. Tu chyba każdy z was mnie zrozumie :D
Co do notki - doskonale wiem, że i tak piszę fatalnie, ale dzisiaj to już przesadziłam. Nie wiem co mi się dzieje, po prostu próbując napisać coś sensownego wychodzą mi jakieś filozoficzne wywody, o których zaraz się przekonacie xD Za błędy/powtórzenia przepraszam już z góry.
Zapraszam do czytania.
***********************************************************************************
Szłam przez warszawskie tereny, rozkoszują
się urokami samotności. Choć kościelne dzwony nie zdążyły jeszcze wybić godziny
dwudziestej, czułam się naprawdę zmęczona. Ostatnimi razy tyle w życiu się
dzieje, że chwilami mam ochotę przystanąć z boku i najzwyczajniej w świecie
pokpić z ironicznego losu. Najlepiej usiąść na małej ławce, czekając aż miasto
w kilka chwil utonie w otchłani ciszy. Dlaczego nie mam ochoty na powrót do
domu? Też nie rozumiem. Przede wszystkim momenty refleksji wolę odkładać na
takie okoliczności jak te. Kiedy czas płynie o wiele spokojniej niż podczas
życia. Tak, bo ja nie nazywam tego życiem.
Siedziałam więc na tej ławce przez pewien
moment, bawiąc się zakrętką po butelce, którą znalazłam w kieszeni. Zaraz
jednak poczułam, że lepiej się już zebrać. Wstałam więc i wróciłam na znajome
mi osiedle. Nie dostrzegłam tu nikogo poza mną, wnioskuję z tego, że ludziom
odechciewa się wieczornego łażenia. Skierowałam się powoli w stronę klatki
schodowej i chwilę potem byłam już przed drzwiami. Zza nich dobiegał ryk
telewizora i śmiechy kilku osób. Czyżbyśmy mieli gości? Mama wspominała co
prawda coś na ten temat, ale nie wywnioskowałam zbytnio, czy ktoś ma złożyć nam
wizytę. Zapukałam cicho, oczekując aż ktośkolwiek otworzy. Moim oczom ukazała
się wówczas uśmiechnięta twarz Roberta, któremu najwidoczniej umknęła nasza
poranna kłótnia.
- No
nareszcie, siostra, ile można się wieczorami włóczyć?
- Ładny mi
wieczór, ósma ledwo co. – wymamrotałam niespecjalnie miłym tonem. – A tak na
marginesie, kto przyszedł? – zapytałam ciszej.
- Pani
Dorota z Martynką i wujkowie. Gdybyś wiedziała co się przed chwilą działo –
umarłabyś ze śmiechu. – powiedział rozbawiony.
Ta, ze
śmiechu... Od całego hałasu poczułam, że robi mi się słabo. Ból głowy sprawił,
iż przymrużyłam na chwilę oczy, a parę sekund później przykucnęłam bezradnie
przy ścianie, opierając głowę o drżącą dłoń. Przez mgłę zobaczyłam rozmyte
twarze rodziców, a następnie ktoś przeniósł mnie do pokoju. Tylko kto?
***
Minęły 2 godziny… A może 15 minut? W każdym
bądź razie poczułam się o niebo lepiej. Na tyle, by wrócić do gości i nie
narobić wstydu. Ku mojemu zdziwieniu, wszyscy o których wspominał Robert byli
jeszcze w salonie, jednak niektórzy najprawdopodobniej szykowali się już do
wyjścia. Przeszłam obok nich obojętnie, by nalać sobie wody. W gardle suszyło
mnie niemiłosiernie. Nagle spostrzegłam, że wszystkie szklanki są rozstawione
na stole. Z niemrawą miną usiadłam koło mamy, a tym samym wzrok pozostałych
skupił się wyłącznie na mojej osobie.
- Cześć
wszystkim. – powiedziałam usiłując wydobyć najmniejszy uśmiech.
W odpowiedzi
otrzymałam ciche mruknięcia, gdy głos zabrała Martynka:
- Cześć
Iwcia! – wyszczerzyła zęby. Spojrzałam zaskoczona na dziewczynkę. Ona jednak
ciągnęła dalej:
- Chora
jesteś, prawda?
Jaka bezpośrednia…
- Nie chcę,
żebyś była smutna, mam dla ciebie rysunek! – tu pokazała mi lekko pomazaną
kartkę, na której widniałam zapewne ja z koroną na głowie. Obok postaci był
natomiast koślawy napis: DLA IWCI. Urocze, w końcu mała zawsze wie, jak mnie
pocieszyć.
Martynkę zaadoptowała pani Dorota, już
jakieś trzy lata temu, kiedy dziewczynka miała półtora roku. Obie mieszkają w
bloku naprzeciwko, odwiedzają nas więc niekiedy. Nie ukrywając – urocze z niej
dziecko. Już jako niepozorna, młoda istotka patrzyła na świat z ogromnym
optymizmem i zainteresowaniem. Wielokrotnie pomagałam pani Dorocie zajmować się
nią, a w międzyczasie gawędziłyśmy o wszystkim i niczym. Jakże mogła wyglądać bynajmniej dziwna
relacja z tym równie dziwnym dzieckiem? Otóż można mówić co się chce, lecz ona
miała w sobie coś niezwykłego. Mówiąc o wróbelkach dziobiących okruchy chleba,
które im rzucałam. – robiła to z taką radością, że czasami zastanawiałam się,
czy aby na pewno nie jest jednym z tych małych aniołków? Ale to było dawno.
Zbyt dawno, by uznać za istotne. Dawno… Wtedy powtórnie poukładałam w życiu
wiele ważnych spraw. Pomyśleć tylko – niedługo ponownie przyjdzie na to pora…
Spojrzałam na Martynę, która obdarzyła
mnie właśnie promiennym uśmiechem.
- Śliczny
rysunek, aniołku. – pochwaliłam dziewczynkę.
- Strasznie
się zmartwiła, jak podsłuchała o twoim nienajlepszym stanie. – oznajmiła pani
Dorota. – Dlatego spróbowała cię pocieszyć. Poczciwe dziecko. – skwitowała.
Spochmurniałam na te słowa. Mimo co, nie
chcę by zbyt wiele osób wiedziało o moich mniej lub bardziej durnych
problemach. W tej chwili nawet wujkowie zerknęli w moją stronę, a ja… Co miałam
powiedzieć? Czuję potrzebę skrytości, żeby inni nie widzieli jak użalam się nad
sobą i tracę siły. Problem w tym, że kotłują się we mnie dwa różne uczucia. Co
jest czym, które którym…? Sama nie wiem już co i jak. Życie jest takie
pogmatwane. Jednego dnia może być jasne, oczywiste, a później umysł znowu
skrywa się za gęstą mgłą. Zbyt gęstą by ją przedrzeć. Nie wiadomo gdzie
patrzeć, czego szukać…
Spojrzałam na sytuację w bardziej
optymistyczny sposób i już łatwiej było mi sformułować sympatyczną odpowiedź.
- To miło z
jej strony. – rzekłam pogodnym tonem. – Ale mam tylko prośbę – nie
zamartwiajcie się o mnie. Co będzie, to będzie. Ze wszystkim się pogodzę.
Mama objęła
mnie ramieniem.
- Iwona,
Iwona… Masz 16 lat, dziecko…
„ Dobrze
słyszę? Dziecko?”
- … Jeszcze
przyjdzie ci czas myśleć jak dorosła. Jesteś taka młoda… Ciesz się tym co masz.
Wierz mi, ale doskonale wiem co czujesz. Może i nie znam wielu ludzi
chorujących na sama wiesz co…- tu spojrzała mi prosto w oczy. – Aczkolwiek
musisz wiedzieć, że wszystko może się zdarzyć. Popatrz, jak wiele osób wyszło z
tego bez szwanku, a podświadomie wiem, iż ty też możesz być jedną z nich.
Przepraszam, jeżeli ta cała paplanina jest bezsensowna, ale z filozoficznych
wywodów da się wyciągnąć jakieś wnioski. Wręcz
powinno.
Wstałam na chwilę, wzięłam głęboki wdech,
jednak po chwili usiadłam ponownie.
- Wyciągnę
wnioski, zobaczysz. Tym czasem obiecuję, i to na serio – nie będę się
przejmować. Nie będę! – powtórzyłam.
Wujkowie popatrzyli z pode łba, kiedy
jeden z nich zaproponował grę w karty. Jak tu miałam się nie zgodzić? Finalnie
spędziłam przyjemne pół godziny z rodziną, z lekkim rozkojarzeniem
przypominając sobie dawne czasy, gdy jeszcze wszyscy byliśmy razem – w każdym
tego słowa znaczeniu…
***
Zegar ścienny pokazywał co prawda północ,
lecz jego kilkuminutową niedokładność
wykorzystałam na doczytanie ostatniego
rozdziału książki. Następnie chcąc nie chcąc wykonałam wieczorną rutynę i
ułożyłam się wygodnie na łóżku. Późna godzina nawet w najmniejszym stopniu nie
powstrzymała mnie przed rozmyślaniami, którym ostatnio mam coraz więcej.
Czasami zastanawiam się „Co by było gdyby…?” No właśnie. Czy mogłam kiedyś
postąpić inaczej? A może powiedziałam parę słów za dużo? Jaki będzie tok mojej
przyszłości, losu? Osiągnę to czego pragnę, lub przeżyję coś równie
wspaniałego? Co z przyjaciółmi, ewentualną miłością? Chociaż nie, nie warto
teraz o niej myśleć. Wszystko nastąpi w swoim czasie.
Tak jak zawsze po pewnym czasie zasnęłam,
ukojona marzeniami o szczęściu, przyjaźni, prawdziwej miłości… Zaraz… Miłości?!
***
Kolejny dzień już od początku rozpoczął się
źle. Wczesnym rankiem obudził mnie straszny ból głowy, było mi słabo i wirowało
mi przed oczami. Czyżby moja „
wspaniała” przyjaciółka dawała o sobie znać? Zmuszała do faszerowania się
lekami, które zapewne i tak nic nie pomogą. Tym samym cierpiałam już nie tylko psychicznie,
a fizycznie. Co jest gorsze?
W łóżku przeleżałam pół dnia. Zaczynałam
mieć już powoli wszystkiego dość. Z desperackiej nudy wyglądałam przez okno na
bawiące się dzieciaki, z desperackiej nudy kreśliłam bezmyślnie jakieś wzorki
na kawałku kartki. Z desperackiej nudy ogarnęłam się szybko i wybiegłam na
dwór. Tylko dokąd miałam dojść nogami odmawiającymi mi posłuszeństwa?
Ostatecznie przystanęłam obok średniej
wielkości murku dzielącego małą łąkę od parku. Usiadłam na nich, wypatrując
obiektów znajdujących się w oddali. Nagle usłyszałam głos powtarzający moje
imię. Znieruchomiałam na ten dźwięk. Wtem przed oczami ujrzałam postać nikogo innego
niż… Janka. Omal nie dostałam zawału.
- Cześć. –
mruknął od niechcenia.
- Cześć. –
odparłam podobnym tonem.
Nagle jego
twarz wypogodniała.
- Dawno się
nie widzieliśmy, chciałbym pogadać. Muszę omówić z tobą parę spraw.
- Jakich
spraw? – zapytałam niepotrzebnie. Doskonale przecież wiadomo, o czym pragnie
pogadać.
- Dość
ważnych. Mam do ciebie duże zaufanie, jak do nikogo innego.
Zarumieniłam
się na te słowa. O ile były prawdziwe…
- Ostatnio
spotkałem kogoś – kontynuował. – kogo nie widziałem parę dobrych lat. No i my…
Chciało mi
się śmiać z jego zakłopotanego tonu. Postanowiłam więc rozprostować sprawę:
- Z twoją
nową dziewczyną byłam wczoraj na lodach, spokojnie – nie musisz nic ściemniać.
- Ale jak…?
To znaczy, dobrze, że wiesz. Tylko po prostu nie chcę sprawiać ci przykrości,
bo zapewne chcecie odnowić przyjaźń, a ja nigdy nie powiedziałem ci o moich
uczuciach do niej.
Zamarłam.
-
Przepraszam, nie chciałem żyć w oszustwie. Ewa jest świetną dziewczyną, a ja po
prostu potrzebowałem lat by zdać sobie z tego sprawę. Nie gniewasz się?
Właściwie,
to czemu miałabym się gniewać?
- Spokojnie,
chłopie. Nie śmiałabym się na ciebie boczyć. Skoro jesteś z nią szczęśliwy, to
w czym problem?
Po chwili
dodałam:
- Ja też ci
ufam…
- Świetna
jesteś, dziękuję za zrozumienie. – objął mnie przyjacielsko ramieniem. Cały
Janek…
- A gdzie
tam. – stwierdziłam opierając się o mur.
***
W pewnym momencie stwierdziłam, że na mnie
już czas. Rodzice już pewnie czekali, nie będę im robić kłopotu. Pożegnałam się
z Jankiem i udałam się w stronę domu. Nagle poczułam chęć zwierzenia się z
problemów zaufanej osobie, jak na przykład Jankowi. Zawróciłam w przeciwną stronę, napotykając
wzrokiem jego zaskoczoną twarz. „ Walnąć prosto z mostu?”
- Janek… -
zaczęłam.
- Słucham?
- Musisz
wiedzieć jedną rzecz… - wzięłam głęboki wdech. – Ja…
*************************************************************************************************
I jak? Według mnie- beznadzieja. No to co, ja ma nadzieję, że się podobało i następna notka będzie... Kiedy będzie. Już chyba nie warto nic obiecywać.
Mezzoforte
Subskrybuj:
Posty (Atom)