sobota, 24 grudnia 2016

Święta :)

Cześć!

Przybywam tu na chwilę, by życzyć Wam wszystkim WESOŁYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA!!! Ostanio wspominałam, że za nimi nie przepadam, ale całym sercem wierzę, iż tylko ja zdolna jestem do takich odpałów :D

Dla mnie święta są tylko religią. Tradycja wywołuje u mnie złe wspomnienia sprzed dwóch lat ( taka mała  dygresja ).

Pozdrawiam i jeszcze raz życzę wszystkiego dobrego

Mezzoforte XDDD




niedziela, 18 grudnia 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 10

Hej!

Wiem, dawno mnie tu nie było, ale dopadł mnie przedświąteczny dół. Jeżeli w ogóle można smucić się świętami. Uwierzcie mi - ja szczerze ich nienawidzę, wykluczając ich znaczenie pod względem religijnym. A z resztą mnie ciężko zrozumieć...
Co do rozdziału - dzisiaj jest trochę dłuższy niż zazwyczaj. W połowie wzięła mnie taka wena, że masakra. Tylko początek jest trochę bezsensowny, tak mi się wydaje :D
Zapraszam więc do czytania i komentowania. xD

***********************************************************************************

       Wydobyłam z siebie resztki siły i jakimś cudem zdołałam się ubrać. W międzyczasie przemyłam twarz chłodną wodą, spoglądając na siebie nieco krytycznym wzrokiem. Ciemnobrązowe, proste włosy sięgały mi prawie do pasa, zachowując idealną proporcjonalność do wzrostu. Wysoka co prawda nie jestem, ale niska też nie. Najgorsze w tym wszystkim były jednak okropne okulary. Grube oprawki w sztuczny sposób dodawały mi powagi, a jednocześnie sprawiały wrażenie, jakbym nosiła… maskę? To wręcz śmieszne.

        Na oględziny miałam wystarczająco dużo czasu. Do szkoły wychodzę o ósmej, co oznacza około 2,5 godziny wolności przed smutną poniedziałkową rutyną. Pomyśleć tylko, że już pierwsza lekcja stwarza prawdziwe wyzwanie przetrwania. Mianowicie rosyjski. Większość polskich szkół wprowadza powoli inne języki, tylko my jesteśmy oczywiście jak zawsze na zacofanej pozycji. Z drugiej strony, to dosyć istotna dygresja. W końcu Warszawa jest wymarzonym miastem uniwersyteckim, dbającym o edukację. Najwidoczniej są też wyjątki. Co się dzieje z tym światem…?

       Wracając do mojego „ukochanego” wręcz przedmiotu. Pech chciał, bym musiała go przerabiać już któryś rok, trzy razy w tygodniu. Co z tego, że gramatyka jest prosta? Tego wstrętnego pisma i tak nie da się zrozumieć. Dodatkowo podręcznik w szczególny sposób lubi znikać. Czasami na długo…

      Odeszłam w końcu od lustra. Pokój przecież sam się nie posprząta. Teraz mam akurat mnóstwo wolnego czasu, więc wykorzystam go jak najlepiej. Pomieszczenie nie wymagało większych porządków, toteż przekąsiłam coś szybko i wyszłam nareszcie z domu. Przez pierzaste chmury radośnie przebijały promyki słońca. Chyba nawet udziela mi się wiosenny optymizm. Zwłaszcza, że  niedługo maj. A maj zwiastuje lepsze dni.

     Przez jakieś pięć minut krążyłam nieustannie koło małego kiosku. Wśród tłumu dostrzegłam niemałe zamieszanie z nieznanej mi przyczyny. Czy naprawdę świat musiał nagle powariować? Wystarczy, że ja gadam i myślę od rzeczy. Innym tego nie potrzeba, oj nie. Jakby tak przemyśleć poważnie sprawę, to w sumie moje słowa i tak nic nie dadzą, bo każdy robi swoje. Czas więc zebrać skotłowane myśli pośród całego chaosu.

    Niczym w amoku postawiłam parę kroków do tyłu. Ciężko stwierdzić, cóż mogło wywołać podobny zgiełk, bo zważywszy na podekscytowaną Hankę – to musi być coś ważnego. Ona niczego nie przepuści bez zerknięcia okiem, widocznie sprzedają tu naprawdę interesujące rzeczy. Pewnie z zagranicy. Tylko dlaczego w kiosku ruchu – pomyślałam, oddalając się w stronę szkoły.

                                                             ***

     Minęła dosłownie chwilka, gdy przede mną wynurzył się z warszawskich zabudowań budynek męk i katuszy. Szybko minęłam wysoki żywopłot opasający tylni mur, by niezauważona dojść do drzwi ewakuacyjnych. Nigdy nie wchodzę głównym wejściem. Wolę przejść parę metrów dalej, niż zostać obiektem ciekawskich gapiów. A tacy bytują nawet tu – dosłownie wszędzie. Codziennie słyszę kąśliwe uwagi bez jakichkolwiek przyczyn. Bardzo chciałabym wrócić do czasów prostszego życia, kiedy wszystko było jeszcze takie niewinne i zagmatwane…

     Niestety. Mam 16 lat, białaczkę i parę problemów na głowie, które same się przecież nie rozwiążą. Nie ma co tęsknić za przeszłością, podczas gdy teraźniejszość przynosi ci pewną misję. Chyba każdy z nas prędzej, czy później zostanie poddany próbie. Choćby wymagała trudu, odwagi, cierpienia – trzeba walczyć. Moja misja, moje zadanie przybrało właśnie taką taktykę. Po co więc cały smutek i żal? To zupełnie to samo, jakbym rozpaczała nad sprawdzianem z fizyki. Przynajmniej tym sposobem potrafię się wytłumaczyć.

     Po wejściu do szkoły zauważyłam panujące na korytarzach pustki. Momentami widziałam parę osób, ale coś musiało być na rzeczy, skoro nikogo tu nie było. W szatni olśniło mnie nagle, gdyż zegar ścienny wskazywał 8:30. Świetnie, 15 minut spóźnienia – westchnęłam w duchu.

    Wbiegłam zdyszana do klasy. Niczym sprinter pokonałam dwa piętra, płacę więc teraz zadyszką. Wzrok wszystkich momentalnie skupił się na mnie. Czułam przeszywające spojrzenia dziewczyn z ostatniej ławki i troskliwy wzrok Patrycji. Tak jej też o TYM powiedziałam;  aż strach pomyśleć co jej teraz przyszło do głowy. Ze mną przecież nie jest tak znowu źle.

     W dalszym ciągu stałam na środku, ze zdezorientowaną miną, próbując podziać gdzieś wzrok. Kilka osób zachichotało złośliwie.


- Dzień dobry. – wymamrotałam po chwili.


- Dzień dobry. – odpowiedział nauczyciel. – To już 3 spóźnienie w tym semestrze.


- Wiem, wiem.. – powiedziałam idąc do ławki.


     Reszta klasy natychmiastowo odwróciła się w moją stronę. Rzuciłam im błagalne spojrzenie, by skończyli i to chyba pomogło, bo jakimś cudem lekcja doszła do składu i ładu. Nadal wszelkie trudności sprawiały mi rosyjskie literki, choć nie było tragedii. Podręcznik wbrew najśmielszym oczekiwaniom okazał się leżeć na szafce obok jakiejś wystawy. Gdy go tam zobaczyłam – cudem powstrzymałam śmiech. Co? Jak? Czemu? Tylko Bóg wie, skąd mógł się tam wziąć. Z małą pomocą nauczyciela zdjęłam go z samej góry, unikając trzeciego nieprzygotowania.

                                                      ***

    Moja klasa niewątpliwie ma w sobie pewną osobliwość. Tutaj praktycznie nikt nie wie o sobie nic ( wykluczając rzecz jasna VIP-y z ostatnich ławek ). Każdy z nas przynajmniej raz zawarł dziwną znajomość, która polegała głównie na… No właśnie czym? Jak nazwać sytuację, kiedy jednego dnia toczy się normalna rozmowa, a dwie godziny później następuje definitywny koniec „przyjaźni” oraz obgadywanie? W tej sztuce wyspecjalizowaliśmy się najlepiej. Dosłownie. W końcu plastiki znudzą się kiedyś gadaniem o ilości tapety nakładanej na twarz, więc tylko to mają do roboty. Super.

      Podczas niespełna dwóch lat nauki w liceum cały czas żyłam przekonaniem, iż prędzej czy później będziemy zgrani. Myliłam się. Obecnie jesteśmy podzieleni na małe grupki, a że klasa liczy 25 osób czujemy się jakoś… obco. Niejednokrotnie próbowano przemówić nam do rozsądku, w końcu kilka osób ma parę wybryków na sumieniu. Wybryków dużego kalibru.

     Zatopiłam się w rozmyślaniach, zatrzymując wzrok na krajobrazie za oknem. Gdybym miała możliwość tam być i poczuć wolność, swobodę bez żadnych konsekwencji byłabym naprawdę szczęśliwa. Tak niewiele rzeczy potrzeba, żeby zostać szczęśliwym. Wystarczy chcieć. A ja chcę i to bardzo. Możliwe, że szczęście powoli się zbliża, już na pewno wykonało chociaż jeden krok. Sama myśl o lepszych chwilach  wywołuje uśmiech na twarzy. Czekam więc i wierzę, że to już niedługo…

      Usłyszałam wyczekiwany dźwięk dzwonka. Spakowałam książki, idąc w stronę korytarza. Wtem zaczepił mnie nauczyciel:


- Iwona, musimy porozmawiać. – rzekł poważnym tonem.


- Oczywiście, słucham?


- Chciałbym tylko przekazać, że rodzice dzwonili już w sprawie twoich problemów zdrowotnych. Jako wychowawca mam obowiązek być o nich poinformowany. Bardzo mi przykro, bo doskonale wiem co czujesz. Moja żona świętej pamięci – dodał smutno. – również chorowała na nowotwory. Z przerzutami. Nikomu tego nie życzę, nikomu!


      W parę chwil poczułam sympatię do nauczyciela. Aż dziwne, że przedtem za nim nie przepadałam.


- Powoli zaczynam rozumieć, co to znaczy. Sytuacja jest o tyle trudna, bo rak to nietypowa choroba. Co nieco o nim czytałam. Wykrycie go w późnym stadium to niemalże wyrok.


- Doskonale o tym wiem i przepraszam, ale muszę już kończyć rozmowę. Za trzy minuty lekcja. Do widzenia.


- Do widzenia…

                                                               ***

      Minęło kolejne sześć lekcji… Jeszcze tylko biologia i koniec. Zawsze w poniedziałki powtarzam sobie: byle do piątku. We wtorek, środę – tak samo.  Później myśli się o weekendzie, po nim zaś wszystko zaczyna się od nowa. Takie jest właśnie życie. Na początku mamy wrażenie, że dysponujemy mnóstwem czasu, a zbiegiem lat jest go coraz mniej i dopiero wtedy doceniamy te chwile, które przepadły. Poszukujemy w przeszłości zdarzeń, nigdy nie mających miejsca. Wszystko przez pustkę. Największym bólem dla człowieka jest nie mieć nic. Dorośli ludzie za wszelką cenę usiłują wyrzucić z życia wszystko co dziecinne i żyć nowym trybem. W ten sposób pogardliwie odnoszą się do młodocianych, szczenięcych dygresji. Podobnie jest z moją osobą. Chcę dojrzeć zdecydowanie za wcześnie oraz zapomnieć jaka naprawdę jestem. Pośród uczuć mną targających przypominam małą, zagubioną owieczkę, która szuka domu, a nawet nie próbuje znaleźć do niego drogi… Odpowiedniego szlaku. Niektóre wyrzeczenia są zbyt trudne, by nazwać je realnymi.


- Iwona! – krzyknął ktoś wyrywając mnie z rozmyślań. Janek… Mogłam się spodziewać.


- Cześć.


- Iwona, chodź.


- Niby gdzie?


- Na boisko.


- Oglądać jak smarkacze z pierwszej klasy grają w siatkówkę?


- Oni są tylko o rok młodsi od nas…


- W sumie racja. Ostatnio lubię po prostu ironizować.


- Zauważyłem. – zaśmiał się. Dopiero teraz dostrzegłam podekscytowanie na jego twarzy.


- Powiedz proszę, co cię tak zachwyciło, mój drogi? – lubiłam się z nim przekomarzać.


- Wiesz kto przyjeżdża?


- Gdzie?


- Tu do Polski, Warszawy… We wrześniu… Nie mów, że nie kojarzysz faktów!


 Chyba już wiem o kogo mu chodzi.


- Michael Jackson? Nie znam jego muzyki, ale twoja szanowna dziewczyna bardzo go chwaliła. Uważaj tylko, żeby nie skradł jej serca. – zachichotałam. – A tam poza tym to chętnie pójdę na koncert.


- Jackson? – palnął ktoś za nami. – Ten co się wybielał, tak? Spoko gość.


- Tylko naiwniacy wierzą w te bzdury. – ofuknęła go jakaś trzecioklasistka.


- Tylko baby uznają nas za naiwniaków. – odpyskował.


- Ja wiem swoje, Kamil.


    Tu rozmowa się urwała, bo zadzwonił dzwonek. Lekcja biologii minęła dosyć szybko. Z pośpiechem pobiegłam do domu. W drodze rozmyślałam  o co tak naprawdę chodzi z tym wybielaniem. Kolor skóry? Sama nie wiem, czy tak się w ogóle da, dopytam kogoś. Co do koncertu – tak naprawdę możemy pójść całą paczką. Raz się żyje, prawda? Choć na chwilę będę mogła odsunąć moje staroświeckie zasady.

                                                               ***

     Rozsiadłam się wygodnie na kanapie. Dopadł mnie lekki ból głowy, przez co straciłam jakąkolwiek ochotę na odrabianie lekcji. Zrobiłam sobie herbatę i otworzyłam książkę wypożyczoną z biblioteki. Ledwo zdążyłam dokończyć rozdział, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Dziwne… Mama wraca z pracy z trzy godziny, tata z Robertem gdzieś się ulotnili. Na co dzień nie przyjmuję też wielu gości.

    Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazała się Ewa. Nie była jednak sama. Przywlekła ze sobą Janka, który spojrzał nam mnie zmieszanym wzrokiem.


- Niesamowita przyjemność, widzieć was tu razem! – zawołałam żartobliwie.


- Wpadliśmy na chwilkę, chcemy porozmawiać. – zaczęła Ewa.


- Dobrze, dobrze. Wchodźcie.


Oboje zdjęli kurtki i buty. Moja przyjaciółka rzuciła okiem na mieszkanie.


- Macie inną tapetę w salonie. – zauważyła słusznie.


- W pokoju w ogóle jej już nie mam. – poinformowałam.


- Zazdroszczę ci Janek, że zawsze mogłeś mieszkać w Warszawie. Dolny Śląsk to nie to samo. Tutaj dorastałam…


- Mówisz tak, jakbyś starej daty była. – oznajmił z uśmiechem całując ją lekko w usta.


- Czy ja wiem… - mruknęła speszona.


    Zajęci sobą nie zauważyli nawet, jak czmychnęłam szybko do łazienki. Spojrzałam w lustro. Byłam blada, okropnie blada. Dodatkowo oni… Ten związek jest ewidentnie dziwny. Albo ja mam po prostu jakieś urojenia. Tak czy inaczej złe przeczucia przeważają. To straszne, w końcu nic szczególnego się nie dzieje. Są szczęśliwi itd., jednak coś mi mówi, że tak nie powinno być. Po prostu to czuję.

   Wróciłam w końcu do nich i wbrew moim oczekiwaniom zauważyli moją nieobecność. Niestety.


- A ty gdzie uciekasz, Iwcia? – spytał Janek zaniepokojonym tonem.


- W łazience byłam, a co?


- Siedziałaś tam 20 minut… - wtrąciła Ewa.


- Rozczesywałam kołtun we włosach i tyle.


To chyba rozwiało ich podejrzenia. Przynajmniej Ewy.


- Z Iwoną wszystko w porządku, jak widzę. – rzekła radosnym tonem. Niech nauczy mnie tego optymizmu…


- Tak. – mruknęłam spoglądając kątem oka na Janka. Pokręcił głową z bezsilności. Gest ten zrozumiałam jako poległość. Poddanie się. Daremne starania…


- Zrobię wam herbatę. – powiedziałam po chwili. – Z cytryną, czy bez?


- Z cytryną. – odpowiedzieli jednocześnie, patrząc bezustannie na siebie.


      Poszłam do kuchni, a po paru minutach wróciłam z dwoma parującymi kubkami. Usiedliśmy razem na brzegu łóżka, rozmawiając o wszystkim i niczym…


- Pamiętasz jak 6 lat temu noga utknęła ci pomiędzy gałęziami drzewa i sąsiedzi musieli cię ściągać? – Ewa niemalże dusiła się ze śmiechu.


- Czy ty kiedykolwiek przestaniesz mi to wypominać? – wywróciłam teatralnie oczami.


- Może… - udawała, że myśli.


- Znam już to twoje „może”. Ha ha!


   Konwersacja biegła właśnie podobnym stylem, gdy znienacka Janek zaczął pewien interesujący temat:


- Wiecie kiedy będzie koncert Jacksona? Chodzi mi tu o dokładną datę.


- Któregoś września, na lotnisku Bemowo. Idziemy? To jakieś 20 km stąd.


- Jak te sępy nie wykupią biletów, to oczywiście.


- Sprzedają się błyskawicznie. – stwierdził Janek. Podobno były dostępne w tym kiosku niedaleko szkoły.


- To stąd takie tłumy!!! – wstałam nagle z miejsca.


- Mogłaś kupić! Jackson jest genialny, mam nawet jego najnowszą płytę! – wrzasnęła Ewa. Po chwili dodała jeszcze:


- Piracką, ale mam.


    Ja również musiałam dorzucić swoje trzy grosze:


- Z tym Michaelem to jak w końcu? Ewa – mówiłaś mi ostatnio, że różne rzeczy o nim piszą. Można widzieć jakie?


Spuściła wzrok.


- Może cię to zniechęci, ale nie wypada taić takich rzeczy. Jakiś czas temu oskarżono go o coś złego. Bardzo złego. Miał proces w sądzie, bo jakiś smarkacz stwierdził że…


- Że co?


- Że on z nim… Że oni no wiesz… tego…. – plątała się w słowach. Chyba wiem o co jej chodzi.


- Nie musisz kończyć… Aż obrzydliwie słyszeć podobne bzdury. Tak skrzywdzić człowieka. Zmieńmy temat, to jest… przykre.

                                                       ***

- Ewa w porównaniu do ciebie nie ukrywa prawdy. – mruknął Janek po wyjściu dziewczyny. Znalazł się adwokat…


- Powiem jej, ale jeszcze nie teraz. Aktualnie nie ma sensu.


Zaraz wypowiedziałam jeszcze zdanie, którego później przez długi czas żałowałam:


- Janek?


- Słucham?


- Nauczysz mnie uśmiechu?


Ułożył delikatnie moją dłoń na swojej.



- Nauczę. – powiedział, po czym zostawił mnie samą.

*************************************************************************************************

I jak? Chyba może być. Wspomnę jeszcze tylko, że Michael jest tu trzecioplanowy, a że go uwielbiam - musi tu być, po prostu musi.

Następny rozdział powinien się pojawić jeszcze w tym roku...

Jeżeli są tu jakieś anonimy, proszę o chociaż króciutki komentarz. To ogromna motywacja


Pozdrawiam 

Mezzoforte


wtorek, 29 listopada 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 9

Hej!

W tym tygodniu chyba aż tak bardzo się z rozdziałem nie spóźniłam ( sukces xD )
Jestem ostatnio w BARDZO kiepskim humorze, co również przekłada się na jakość notki. Nie jest najgorsza, ale zauważyłam parę powtórzeń, których nie chce mi się poprawiać :D
W takim razie zapraszam do czytania i komentowania :)

PS Nie wiem, czy ktoś z was oglądał The Voice of Poland, ale ostatnio w finale wykonywana była piosenka "Man in the mirror". Co sądzicie, bo ja mam mieszane uczucia :/



***********************************************************************************
-… ja nie mogę ci powiedzieć. – załkałam. – Nie mogę.


- Nie rozumiem, co chcesz powiedzieć?... – spytał zaskoczony


- To zbyt trudne, przepraszam. – wychrypiałam półszeptem i pobiegłam w drugą 
stronę.


Janek natychmiast mnie dogonił, w sporcie miał bowiem ogromną przewagę. Nie to co ja…


- Iwona! – krzyknął. – Co się z tobą dzieje?! Po co te głupie udawanki, że wszystko jest dobrze? Przecież widzę to w twoich oczach… Powiesz mi, czy nie? – powiedział niepokojąco spokojnym tonem.


Ze stresu niespodziewanie zaczęłam się trząść. Ciągnęłam kłamstwo do ostateczności, pora przerwać ten… chaos.


- Słuchaj, nie mam pojęcia jak zareagujesz na to, co zamierzam ci powiedzieć. Jaka jest szansa, że się ode mnie nie odsuniesz?


- Żartujesz sobie? Za nic bym się od ciebie nie odsunął.


Po chwili dodał:


- Wal prosto z mostu.


„Prosto z mostu, powiadasz?”


- Jestem chora… Poważnie….- specjalnie przeciągałam ostatnie głoski.


Twarz mojego przyjaciela momentalnie zbladła .


- Jak to chora, na co…? – błąkał się w słowach. – Może mam cię naprowadzać na odpowiedź? – rzucił ironicznie.


- Jak chcesz się tak bawić – proszę bardzo.


- Dobrze. Chora uleczalnie? Chociaż nie, głupie pytanie. Gdyby działo się coś poważniejszego, nie wychodziłabyś z domu.


- A co ty myślisz, że białaczka do łóżka przykuwa?! – krzyknęłam


Momentalnie doszło do mnie co ja właśnie palnęłam. Z „naprowadzania” nici. A może to nawet dobrze, bo mam to już za sobą?


- Ale… Jak to?


- Tak to. Po prostu jednego dnia mam liczne plany na przyszłość, a drugiego wracam z tym. – tu pokazałam mu wyniki. – Nagle całe życie stanęło mi przed oczami. Sama nie wiem czemu. Nawet nigdy nie przypuszczałam… Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek zostanę tak negatywnie zaskoczona. Jeszcze parę dni temu zasypiałam ze strachem, że już się nie obudzę. Teraz natomiast już chyba nic mnie nie zdziwi, nie przestraszy. Może to zabrzmi dziwnie, ale w ciągu krótkiego czasu uodporniłam się na wszelkie przykrości – przynajmniej większość.


- Boże… - przejął się. – Przepraszam, ale zabrakło mi słów. Jak nigdy. Nadal trudno zrozumieć mi parę rzeczy. Przecież to paskudztwo nie rozwija się w organizmie z dnia na dzień. Najprawdopodobniej nosisz to w sobie już jakiś czas.


- Tu się mylisz. Ostatnio zrobiono mi cała masę badań i wszystkie wskazywały na wczesne stadium. Całe szczęście. – westchnęłam.


     Milczeliśmy chwilę, siedząc bezczynnie na murku. Wzrok Janka błądził gdzieś daleko. Widocznie usiłował poukładać w głowie całą sytuację. Współczuję mu, naprawdę współczuję. Jest moim przyjacielem, musi więc wiedzieć co i jak. Teraz tylko idealnie będzie, jak zapomni o wszystkich moich słowach. Białaczka nie musi chyba przekreślać niczego związanego z życiem towarzyskim?


- Ewa wie? – zapytał po jakimś czasie.


- Nie, na razie się nie dowie. – odpowiedziałam obojętnym tonem.


- Niby czemu?


- Daj spokój, dopiero co przyjechała. Przecież nie będę jej mieszać w tę popapraną sytuację, jeszcze tylko tego by brakowało.


- Kobiety… Przyjaźnicie się, to chyba jasne, że nie powinnaś jej okłamywać.


- Oj tam, niech się Pan Jan w moje życie nie miesza. Wiem co robię.


- No właśnie widzę. – westchnął. – Mam nadzieję, że w końcu ktoś lub coś przemówi ci do rozumu.


- Bynajmniej nie ty. Janek, ja naprawdę nie spodziewałam się tego, co jest teraz. Prawdę poznałam jeszcze przed spotkaniem Ewy – jakże miałam przypuszczać, że nagle się tu zjawi? Minęło parę dobrych lat i człowiek uległ jakiejś zmianie.


Janek chrząknął.


- Pamiętaj tylko – kłamstwo prędzej, czy później i tak wyjdzie na jaw. Póki co, mogę uszanować twoją decyzję o grze na dwa fronty.


- Nie mów tak… W ogóle nic nie mów. Radzę ci przemyśleć wszystko w domu. Ja tymczasem lecę. Cześć.


- Cześć. – odparł krótko, zawracając w przeciwną stronę.


                                                         ***

      Rzeczywiście, mogłam porozmawiać z nim przecież jeszcze na tyle różnych tematów. Wybrałam z nich akurat najgorszy. Dlaczego każdą rozmowę  muszę tak bezmyślnie zepsuć? Z perspektywy drugiej osoby przypominam zapewne głupią małolatę, która rozpacza nad swoim losem. Tak, to najgorsze scenariusz, jaki przychodzi mi do głowy. Spokój, którego mam najmniej – na tym mi najbardziej zależy. Dosłownie cały czas coś się dzieje. Nie pragnę niczego innego, niż zamiany w oazę spokoju, jaką kiedyś byłam. Tylko czy aby na pewno pamiętam jeszcze  te czasy, kiedy odczuwałam w życiu pewną przyjemność? Niby wszystko jest pod kontrolą, jednak cały czas prześladuje mnie przeczucie : czas ucieka i to zaskakująco szybkim tempem. Tak, można powiedzieć, że spokój interpretuję jako ciszę przed burzą. Choć… To pewnie i tak zwykła paranoja.

      Wracając do tematu Janka – nie dziwi mnie jego reakcja. Prawdą jest, że ostatnio wszystko robię źle. To aż przerażające. Nie chcę z głupich i błahych powodów rujnować naszej przyjaźni. Przeżyliśmy razem tyle wspaniałych chwil, a wiele z nich jeszcze przed nami. Zwłaszcza, iż jesteśmy już teraz wszyscy razem, jeszcze tylko Patrycja i możemy konie kraść. Przeraża mnie tylko jedna rzecz… Janek miał całkowitą rację w twierdzeniu, że kłamstwo i tak wyjdzie na jaw. Tutaj właśnie jest problem. Darzę go większym zaufaniem, niż kogokolwiek innego. Jak niby miałam mu to powiedzieć? Taka jest prawda. Najwidoczniej w moim sercu pozostały pamiątki dawnej miłości do niego, niektórych rzeczy po prostu nie można się pozbyć.  Aż trudno uwierzyć, ale pomimo wszystkich swoich cech ( jest niewątpliwie przystojny, honorowy, uczciwy ) uczucie się wypaliło i to chyba już na zawsze. Widocznie takie było przeznaczenie.

Sprawy podobnie mają się z pozostałymi problemami. Od dziś – nie ma dla mnie zmartwienia. Przecież one również powinny mieć swój koniec, prawda?

                                                                   ***

     Czyżbym wspominała, że zmartwienia nie istnieją? Tak naprawdę troski mogą ukazywać się pod postacią wszystkiego co nas otacza i niszczyć od środka, ogłuszając w ten sposób nieświadomego człowieka. Kim jestem, skoro przejmują mnie tak bezsensowne, elementarne sprawy? Ludzka dusza nosi na sobie ślady wielu ran. Niektóre z nich goją się w błyskawicznym tempie, inne dają znać o swojej obecności przez lata, lecz natłok wszystkich przebytych cierpień potrafi skumulować siły w taki sposób, że dochodzi do naprawdę przeróżnych sytuacji. Bez względu na wartość drobnostek.

       Kiedy spoglądam wstecz, zastanawiając się nad poszczególnymi wartościami duże znaczenie w życiu odgrywa najbliższe środowisko. Każdy nastolatek w moim wieku rozumie, jak różną mentalność mogą mieć otaczający nas ludzie. Długo okłamywałam siebie, że wszystkie cechy otrzymałam w darze od natury, lub zwykłym przypadkiem. Z doświadczenia wiem jednak, iż nic nie dzieje się bez powodu i wszystko ma swoje przyczyny. Tak, nie należy przeczyć rzeczywistości.

     Po pewnym czasie uodporniłam się z grubsza na wszelkie trudności, jednak zupełnie inną ścieżką podążają sprawy szarej codzienności. Wyjątkowym ciosem w serce jest być ofiarą. Jeszcze większym – w sposób nieuzasadniony. Przykra rzecz.
    Wielu osobom trudno mnie zrozumieć. Po prostu kiedy oni rozważają „niezwykle ważne dla nich sprawy”, ja obmyślam plan przetrwania.

      Przechodząc do sedna. Nie każdy podczas niedzielnych wieczorów odczuwa przygnębienie z wiadomych dla ucznia powodów. Nie każdy odwiedzając pewne miejsce tortur rozpatruje, czy w pobliżu nie ma nikogo. Nie każdy ma na sobie nierozerwalną łatkę totalnej ciapy.

                                                                  ***

         Parę lat temu, po wyjeździe Ewy, wiele rzeczy w ekstremalny sposób się zmieniło. Siódmą i ósmą klasę cudem wytrwałam dzięki Patrycji, ale później… To już inna sprawa. Mnóstwo trudu dołożyłam w staraniu, by trafić z nią do jednej klasy. Jakim głupim człowiekiem byłam, nie myśląc wtedy o konsekwencjach. W nowym otoczeniu ludzie byli zupełni inni. Wtedy właśnie poznałam, jak okropna i zepsuta potrafi być dzisiejsza młodzież. Przeżyłam przeskok między dwoma  światami : jeden znajomy i bezpieczny, drugi zaś niczym istne więzienie. Zaczęły się makijaże, dyskoteki, chłopaki.. Wolę nawet o tym nie myśleć. Wymigiwałam się dzielnie od wszystkich wydarzeń, lecz bez Ewy ciężko sobie radziłam. Ona sama nigdy święta nie była, jednak zachowywała w sobie resztki zdrowego rozsądku i za to właśnie ją cenię…

        W liceum moja dotychczasowa przyjaciółka – Patrycja również nie była zachwycona. Z czasem wciągnęła się niestety w złe towarzystwo. Może i  nie byłoby w tym fakcie nic dziwnego, gdyby nie to, że z czasem rozmawiałyśmy coraz mniej. Czy moja osoba jest tak nudna, by Pati w najodpowiedniejszym momencie czmychała sobie gdzieś do swoich koleżanek, nie zostawiając po sobie śladu? Jestem coraz bardziej samotna. Na dodatek dziewczyny z A… Tylko, że o tym później…


                                                         ***

         Spojrzałam przelotnie na zegarek, który pokazywał godzinę piątą. O tej porze zazwyczaj śpię, lecz przyjemnie jest czasem wstać wcześniej i mieć parę godzin tylko dla siebie. Z wczorajszego roztargnienia zapomniałam spakować się do szkoły, więc rozpoczęłam tradycyjne poszukiwania podręcznika od rosyjskiego, a ten może być dosłownie wszędzie. Mimo chęci nie potrafiłam go znaleźć, westchnęłam ciężko opadając na łóżko. Zapowiada się wspaniały dzień w równie wspaniałym liceum…

*****************************************************************************************

I jak? Dało się wytrzymać z moją armią przecinków? xD

niedziela, 20 listopada 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 8

Hejka ^^

Wiem, dawno nie było rozdziału, ale cały czas napotykałam problem: kiedy go wstawić?
Ogólnie rzecz biorąc najbardziej uciążliwym czynnikiem jest w tym momencie szkoła. Tu chyba każdy z was mnie zrozumie :D

Co do notki - doskonale wiem, że i tak piszę fatalnie, ale dzisiaj to już przesadziłam. Nie wiem co mi się dzieje, po prostu próbując napisać coś sensownego wychodzą mi jakieś filozoficzne wywody, o których zaraz się przekonacie xD Za błędy/powtórzenia przepraszam już z góry.

Zapraszam do czytania.

***********************************************************************************

    Szłam przez warszawskie tereny, rozkoszują się urokami samotności. Choć kościelne dzwony nie zdążyły jeszcze wybić godziny dwudziestej, czułam się naprawdę zmęczona. Ostatnimi razy tyle w życiu się dzieje, że chwilami mam ochotę przystanąć z boku i najzwyczajniej w świecie pokpić z ironicznego losu. Najlepiej usiąść na małej ławce, czekając aż miasto w kilka chwil utonie w otchłani ciszy. Dlaczego nie mam ochoty na powrót do domu? Też nie rozumiem. Przede wszystkim momenty refleksji wolę odkładać na takie okoliczności jak te. Kiedy czas płynie o wiele spokojniej niż podczas życia. Tak, bo ja nie nazywam tego życiem.

    Siedziałam więc na tej ławce przez pewien moment, bawiąc się zakrętką po butelce, którą znalazłam w kieszeni. Zaraz jednak poczułam, że lepiej się już zebrać. Wstałam więc i wróciłam na znajome mi osiedle. Nie dostrzegłam tu nikogo poza mną, wnioskuję z tego, że ludziom odechciewa się wieczornego łażenia. Skierowałam się powoli w stronę klatki schodowej i chwilę potem byłam już przed drzwiami. Zza nich dobiegał ryk telewizora i śmiechy kilku osób. Czyżbyśmy mieli gości? Mama wspominała co prawda coś na ten temat, ale nie wywnioskowałam zbytnio, czy ktoś ma złożyć nam wizytę. Zapukałam cicho, oczekując aż ktośkolwiek otworzy. Moim oczom ukazała się wówczas uśmiechnięta twarz Roberta, któremu najwidoczniej umknęła nasza poranna kłótnia.


- No nareszcie, siostra, ile można się wieczorami włóczyć?


- Ładny mi wieczór, ósma ledwo co. – wymamrotałam niespecjalnie miłym tonem. – A tak na 
marginesie, kto przyszedł? – zapytałam ciszej.


- Pani Dorota z Martynką i wujkowie. Gdybyś wiedziała co się przed chwilą działo – umarłabyś ze śmiechu. – powiedział rozbawiony.


Ta, ze śmiechu... Od całego hałasu poczułam, że robi mi się słabo. Ból głowy sprawił, iż przymrużyłam na chwilę oczy, a parę sekund później przykucnęłam bezradnie przy ścianie, opierając głowę o drżącą dłoń. Przez mgłę zobaczyłam rozmyte twarze rodziców, a następnie ktoś przeniósł mnie do pokoju. Tylko kto?

                                                            ***

    Minęły 2 godziny… A może 15 minut? W każdym bądź razie poczułam się o niebo lepiej. Na tyle, by wrócić do gości i nie narobić wstydu. Ku mojemu zdziwieniu, wszyscy o których wspominał Robert byli jeszcze w salonie, jednak niektórzy najprawdopodobniej szykowali się już do wyjścia. Przeszłam obok nich obojętnie, by nalać sobie wody. W gardle suszyło mnie niemiłosiernie. Nagle spostrzegłam, że wszystkie szklanki są rozstawione na stole. Z niemrawą miną usiadłam koło mamy, a tym samym wzrok pozostałych skupił się wyłącznie na mojej osobie.


- Cześć wszystkim. – powiedziałam usiłując wydobyć najmniejszy uśmiech.


W odpowiedzi otrzymałam ciche mruknięcia, gdy głos zabrała Martynka:


- Cześć Iwcia! – wyszczerzyła zęby. Spojrzałam zaskoczona na dziewczynkę. Ona jednak ciągnęła dalej:


- Chora jesteś, prawda?


 Jaka bezpośrednia…


- Nie chcę, żebyś była smutna, mam dla ciebie rysunek! – tu pokazała mi lekko pomazaną kartkę, na której widniałam zapewne ja z koroną na głowie. Obok postaci był natomiast koślawy napis: DLA IWCI. Urocze, w końcu mała zawsze wie, jak mnie pocieszyć.

   Martynkę zaadoptowała pani Dorota, już jakieś trzy lata temu, kiedy dziewczynka miała półtora roku. Obie mieszkają w bloku naprzeciwko, odwiedzają nas więc niekiedy. Nie ukrywając – urocze z niej dziecko. Już jako niepozorna, młoda istotka patrzyła na świat z ogromnym optymizmem i zainteresowaniem. Wielokrotnie pomagałam pani Dorocie zajmować się nią, a w międzyczasie gawędziłyśmy o wszystkim i niczym.  Jakże mogła wyglądać bynajmniej dziwna relacja z tym równie dziwnym dzieckiem? Otóż można mówić co się chce, lecz ona miała w sobie coś niezwykłego. Mówiąc o wróbelkach dziobiących okruchy chleba, które im rzucałam. – robiła to z taką radością, że czasami zastanawiałam się, czy aby na pewno nie jest jednym z tych małych aniołków? Ale to było dawno. Zbyt dawno, by uznać za istotne. Dawno… Wtedy powtórnie poukładałam w życiu wiele ważnych spraw. Pomyśleć tylko – niedługo ponownie przyjdzie na to pora…

      Spojrzałam na Martynę, która obdarzyła mnie właśnie promiennym uśmiechem.


- Śliczny rysunek, aniołku. – pochwaliłam dziewczynkę.


- Strasznie się zmartwiła, jak podsłuchała o twoim nienajlepszym stanie. – oznajmiła pani Dorota. – Dlatego spróbowała cię pocieszyć. Poczciwe dziecko. – skwitowała.

    Spochmurniałam na te słowa. Mimo co, nie chcę by zbyt wiele osób wiedziało o moich mniej lub bardziej durnych problemach. W tej chwili nawet wujkowie zerknęli w moją stronę, a ja… Co miałam powiedzieć? Czuję potrzebę skrytości, żeby inni nie widzieli jak użalam się nad sobą i tracę siły. Problem w tym, że kotłują się we mnie dwa różne uczucia. Co jest czym, które którym…? Sama nie wiem już co i jak. Życie jest takie pogmatwane. Jednego dnia może być jasne, oczywiste, a później umysł znowu skrywa się za gęstą mgłą. Zbyt gęstą by ją przedrzeć. Nie wiadomo gdzie patrzeć, czego szukać…

    Spojrzałam na sytuację w bardziej optymistyczny sposób i już łatwiej było mi sformułować sympatyczną odpowiedź.

- To miło z jej strony. – rzekłam pogodnym tonem. – Ale mam tylko prośbę – nie zamartwiajcie się o mnie. Co będzie, to będzie. Ze wszystkim się pogodzę.


Mama objęła mnie ramieniem.


- Iwona, Iwona… Masz 16 lat, dziecko…


„ Dobrze słyszę? Dziecko?”


- … Jeszcze przyjdzie ci czas myśleć jak dorosła. Jesteś taka młoda… Ciesz się tym co masz. Wierz mi, ale doskonale wiem co czujesz. Może i nie znam wielu ludzi chorujących na sama wiesz co…- tu spojrzała mi prosto w oczy. – Aczkolwiek musisz wiedzieć, że wszystko może się zdarzyć. Popatrz, jak wiele osób wyszło z tego bez szwanku, a podświadomie wiem, iż ty też możesz być jedną z nich. Przepraszam, jeżeli ta cała paplanina jest bezsensowna, ale z filozoficznych wywodów da się wyciągnąć jakieś wnioski. Wręcz 
powinno.

      Wstałam na chwilę, wzięłam głęboki wdech, jednak po chwili usiadłam ponownie.


- Wyciągnę wnioski, zobaczysz. Tym czasem obiecuję, i to na serio – nie będę się przejmować. Nie będę! – powtórzyłam.


      Wujkowie popatrzyli z pode łba, kiedy jeden z nich zaproponował grę w karty. Jak tu miałam się nie zgodzić? Finalnie spędziłam przyjemne pół godziny z rodziną, z lekkim rozkojarzeniem przypominając sobie dawne czasy, gdy jeszcze wszyscy byliśmy razem – w każdym tego słowa znaczeniu…

                                                                 ***

    Zegar ścienny pokazywał co prawda północ, lecz jego kilkuminutową niedokładność 
wykorzystałam na doczytanie ostatniego rozdziału książki. Następnie chcąc nie chcąc wykonałam wieczorną rutynę i ułożyłam się wygodnie na łóżku. Późna godzina nawet w najmniejszym stopniu nie powstrzymała mnie przed rozmyślaniami, którym ostatnio mam coraz więcej. Czasami zastanawiam się „Co by było gdyby…?” No właśnie. Czy mogłam kiedyś postąpić inaczej? A może powiedziałam parę słów za dużo? Jaki będzie tok mojej przyszłości, losu? Osiągnę to czego pragnę, lub przeżyję coś równie wspaniałego? Co z przyjaciółmi, ewentualną miłością? Chociaż nie, nie warto teraz o niej myśleć. Wszystko nastąpi w swoim czasie.

      Tak jak zawsze po pewnym czasie zasnęłam, ukojona marzeniami o szczęściu, przyjaźni, prawdziwej miłości… Zaraz… Miłości?!

                                                                ***
       Kolejny dzień już od początku rozpoczął się źle. Wczesnym rankiem obudził mnie straszny ból głowy, było mi słabo i wirowało mi przed oczami. Czyżby moja  „ wspaniała” przyjaciółka dawała o sobie znać? Zmuszała do faszerowania się lekami, które zapewne i tak nic nie pomogą. Tym samym cierpiałam już nie tylko psychicznie, a fizycznie. Co jest gorsze?

       W łóżku przeleżałam pół dnia. Zaczynałam mieć już powoli wszystkiego dość. Z desperackiej nudy wyglądałam przez okno na bawiące się dzieciaki, z desperackiej nudy kreśliłam bezmyślnie jakieś wzorki na kawałku kartki. Z desperackiej nudy ogarnęłam się szybko i wybiegłam na dwór. Tylko dokąd miałam dojść nogami odmawiającymi mi posłuszeństwa?

       Ostatecznie przystanęłam obok średniej wielkości murku dzielącego małą łąkę od parku. Usiadłam na nich, wypatrując obiektów znajdujących się w oddali. Nagle usłyszałam głos powtarzający moje imię. Znieruchomiałam na ten dźwięk. Wtem przed oczami ujrzałam postać nikogo innego niż…  Janka. Omal nie dostałam zawału.


- Cześć. – mruknął od niechcenia.


- Cześć. – odparłam podobnym tonem.


Nagle jego twarz wypogodniała.


- Dawno się nie widzieliśmy, chciałbym pogadać. Muszę omówić z tobą parę spraw.


- Jakich spraw? – zapytałam niepotrzebnie. Doskonale przecież wiadomo, o czym pragnie pogadać.


- Dość ważnych. Mam do ciebie duże zaufanie, jak do nikogo innego.


Zarumieniłam się na te słowa. O ile były prawdziwe…


- Ostatnio spotkałem kogoś – kontynuował. – kogo nie widziałem parę dobrych lat. No i my…


Chciało mi się śmiać z jego zakłopotanego tonu. Postanowiłam więc rozprostować sprawę:


- Z twoją nową dziewczyną byłam wczoraj na lodach, spokojnie – nie musisz nic ściemniać.


- Ale jak…? To znaczy, dobrze, że wiesz. Tylko po prostu nie chcę sprawiać ci przykrości, bo zapewne chcecie odnowić przyjaźń, a ja nigdy nie powiedziałem ci o moich uczuciach do niej.


Zamarłam.


- Przepraszam, nie chciałem żyć w oszustwie. Ewa jest świetną dziewczyną, a ja po prostu potrzebowałem lat by zdać sobie z tego sprawę. Nie gniewasz się?


Właściwie, to czemu miałabym się gniewać?


- Spokojnie, chłopie. Nie śmiałabym się na ciebie boczyć. Skoro jesteś z nią szczęśliwy, to w czym problem?


Po chwili dodałam:


- Ja też ci ufam…


- Świetna jesteś, dziękuję za zrozumienie. – objął mnie przyjacielsko ramieniem. Cały Janek…


- A gdzie tam. – stwierdziłam opierając się o mur.

                                                           ***

    W pewnym momencie stwierdziłam, że na mnie już czas. Rodzice już pewnie czekali, nie będę im robić kłopotu. Pożegnałam się z Jankiem i udałam się w stronę domu. Nagle poczułam chęć zwierzenia się z problemów zaufanej osobie, jak na przykład Jankowi.  Zawróciłam w przeciwną stronę, napotykając wzrokiem jego zaskoczoną twarz. „ Walnąć prosto z mostu?”

- Janek… - zaczęłam.


- Słucham?


- Musisz wiedzieć jedną rzecz… - wzięłam głęboki wdech. – Ja…


*************************************************************************************************


I jak? Według mnie- beznadzieja. No to co, ja ma nadzieję, że się podobało i następna notka będzie... Kiedy będzie. Już chyba nie warto nic obiecywać.

Mezzoforte