środa, 19 października 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 6

Hej!

Rozdział miał być w niedzielę, ale dopadło mnie małe przeziębienie i z tej racji straciłam parę dni roboczych. Tworzyło mi się go naprawdę ciężko, a to ze względu na brak weny, która postanowiła u mnie zawitać dopiero przy pisaniu ostatnich stron xD
Chciałabym jeszcze wspomnieć, że w tym rozdziale jest pewne nawiązanie do czegoś, a raczej kogoś... Z góry mówię - to nie jest główny wątek.  ( taka mała informacja do miłośników teorii spiskowych xD  )

Tak więc... Zapraszam do czytania i komentowania!


***********************************************************************************

     Obudziłam się około godziny trzeciej w nocy, gdyż dręczyły mnie straszne koszmary, o których ciężko mi wspomnieć. Tak jest zawsze, gdy ma się wydarzyć coś złego. Osobiście nie uważam tego za jakiś ewenement, ale ostatnio sny stają się coraz bardziej niepokojące. Takie realistyczne... Najprawdopodobniej w dużej mierze są winą ciągłego strachu niedającego mi żyć. Nie wystarczy widocznie odłożyć zmartwienia na bok i próbować odrzucić je w zapomnienie, bo one złośliwym sposobem tak czy inaczej dadzą znać o swojej obecności. Podświadomej obecności.

     Skazana na bezsenną noc, wierciłam się blisko godzinę, a w ten czas dostatecznie zepsułam sobie humor. O świcie byłam żartobliwie ujmując ''skacowana''. Ziewnęłam z niewyspania, po czym poczłapałam do łazienki, by przepłukać twarz chłodną wodą. Taki rytuał. Następnie ubrałam wygodne dresy i szarą bluzę. Ze względu na wczesną porę miałam dużo czasu, więc postanowiłam przygotować wszystkim śniadanie, a że lodówka świeciła pustkami - skoczyłam szybko do sklepu po najważniejsze produkty. Zarzuciłam niedbale lekką, wiosenną kurtkę i to był błąd, bo o tej porze jest jeszcze strasznie zimno. Przeziębienie - ostatnia rzecz, jakiej mi brakuje...
Co miałam do załatwienia, załatwiłam, po czym wróciłam do domu coś przygotować. Zmierzając w stronę kuchni usłyszałam nagle jakiś szept. Tylko czyj? Moja rodzina to największe śpiochy pod słońcem i raczej nie buszowaliby po mieszkaniu o 5:30. A może czuję tylko szumy w swojej głowie?

     Stałam tak przez chwilę, głos był chyba tylko wytworem mojej wyobraźni. Pomijając ten fakt zrobiłam kanapki, a później znudzona włączyłam telewizor. Zazwyczaj nie lubię oglądać tego, co pokazują w tym głupim pudle, ale cóż lepszego miałam zrobienia, jak nie bierne przeskakiwanie z jednego programu na drugi?

    Po półgodzinie stwierdziłam, że będę oglądać tych głupot. Chciałam już wyłączyć telewizor, gdy nagle przed oczami mignął mi pewien teledysk. Zaraz... Skąd ja znam tę piosenkę? No tak, słyszę ją nieraz w radiu. Tylko kto jest jej autorem? Tego się już nie dowiedziałam, bo przy tej melodii dosłownie odpłynęłam. W sumie można rzec, że to dziwne, ale nigdy nie lubiłam współczesnej muzyki, która akurat była na ''topie''. Wszyscy, których znam słuchają hitów poprzedniej dekady i lat obecnych, Wszyscy oprócz mnie. Ja nie pasuję do tej muzyki - jestem cicha i spokojna, a zabawa jest mi zbędna. Znalazłby się na pewno ktoś, kto powiedziałby mi : ''Ale Iwona, ty nawet ballad nie lubisz? Nie znasz najnowszych hitów?! Są świetne!''
Prawda jest taka, że gusta mam jakie mam i od zawsze wolę klasyczne i poważne melodie z głębokim przesłaniem. Wzruszające, chwytające za serce, a nie skłaniające do tańczenia.
Po obejrzeniu paru klipów, zdążyłam jednak stwierdzić, że byłam zamglona jakimś... uprzedzeniem. Może bałam się życia w świecie muzyki rozrywkowej? Teraz dociera do mnie właśnie jak dużo tracę ograniczając się do jednego - i nie tylko pod względem muzycznym. Nie chcę liczyć ile zaprzepaściłam szans na poznanie czegoś nowego.  Chyba dlatego ludzie odbierają mnie jako zwykłą ekscentryczkę, żyjącą z głową w chmurach...

                                                                     ***

    Wyłączyłam telewizor. "A gdyby tak obudzić Roberta?'' - pomyślałam. Czasami lubię go podenerwować, chociaż na ogół to on zaczepia mnie. Jesteśmy jak typowe rodzeństwo, inni jednak określiliby nas jako dziwaków. Nonsens. Ostatnio zrobiła się głupi moda na określanie typów osobowości i nie wiadomo co jeszcze. Po co kategoryzować się do ścisłych grup, skoro można iść swoją drogą ( a nie większości ) ? Postępowanie to bardzo indywidualna sprawa. Patrząc na sytuację z tej strony zaczyna wydawać się bezsensowna. I dobrze. Taki mam właśnie pogląd. Lepiej żyć, będąc sobą, choć w dzisiejszych czasach i o to trudno. Trudno pokazywać swoje prawdziwe oblicze, by uniknąć wyśmiania. Mówię to w oparciu o nie tylko cudze, lecz także własne doświadczenia.

    Stąpałam powoli, powolutku... Robert smacznie spał. Opracowując strategię zauważyłam na biurku szklankę wody. Eureka! Nalałam trochę cieczy na rękę i dałam mu "miły początek dnia". Zaskoczony, otworzył oczy, a tymczasem ja walnęłam go z całej siły poduszką, chlapiąc co jakiś czas wodą. Śmiałam się jak wariatka, bo chyba każdy może mieć swoje dwie strony? 

Cicha woda brzegi rwie...

    Po skończonym szaleństwie byliśmy nieco mokrzy, ale za to nastrój mieliśmy wyśmienity. Robert nawet się nie wkurzył, a nie sądzę by robił to z litości. Wyjątkowo dobry dzień, tak myślę.

- Co tam, panie Robercie? - rzuciłam sarkastycznie

On zaśmiał się, po czym powiedział:

- No, Iwona. Widzę, że zdrowiejesz.

Pomimo świadomości, iż nie mówił tego złośliwie, jego słowa strasznie mnie zasmuciły. Zdążyłam przynajmniej na obecną chwilę zapomnieć o chorobie, a teraz znowu wrócił ten stres. Poczułam w sobie panikę i zrobiło mi się słabo. W gardle rosła mi wielka gula. By nie  urazić swej dumy i zamaskować żal, wychrypiałam ozięble:

- O ile w ogóle wyzdrowieję. Mam wrażenie, że do ciebie jeszcze nie dotarło. Jestem chora na raka, rozumiesz?! - jakoś trudno było mi przepuścić te słowa przez usta.

Spojrzałam na brata, który wyraźnie posmutniał. Niepotrzebnie naskakiwałam. Z drugiej strony, musi wiedzieć jaka jest sytuacja, prawda?

- Doskonale rozumiem. Nawet więcej niż ci się wydaje. - burknął. - Tylko ty niepotrzebnie się dołujesz! Chcę cię pocieszyć, to takie trudne?!

- Żebyś wiedział, że trudne! - krzyknęłam rozeźlona. - I wcale nie zamierzam się dołować. Byłam w dobrym nastroju, a ktoś jak zwykle musiał mi go zepsuć! Dzięki wielkie...

- Dzieciak jeszcze z ciebie. Nie wiedziałem, że jesteś tak wybuchowa.

- Nie wytykaj mi cech charakteru. - poprosiłam trochę spokojniej.

- Jak sobie życzysz, madame. - rzucił kąśliwie i opuścił pokój.

    Zostałam sama. Usiadłam na łóżku Roberta, karcąc się w duchu za tę złośliwość. Co jest ze mną nie tak? Wciąż tylko marudzę, a emocję odreagowuję na innych. Moje problemy zaczynają mnie powoli przerastać. Z głęboką nadzieją oczekuję ich końca, lecz póki co nie weszłam jeszcze na start...

                                                               ***
    Już od chwili, kiedy dostałam rzekomy wyrok, zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Świat momentalnie mi się zawalił, a wizja przyszłości stała się niepewna. Bądź co bądź, nadeszła walka z nieprzyjemnym zrządzeniem losu. Jestem już prawie na ringu, przygotowuję się do bitwy... Co dalej? Pojedynku nie wypada przerwać, choćbym spotkała jakąkolwiek przeszkodę.

   W całej sytuacji najgorsze jest to, że muszę całkowicie zmienić mój stosunek do świata, jak i ludzi. Ich trzeba przystosować. Obawy, czy nie odsuną się potem ode mnie są przytłaczające, więc nie mogę na razie nikomu powierzyć pewnej gorzkiej tajemnicy...

                                                                ***
   Dobiegające z kuchni odgłosy, świadczyły o tym, że rodzina jest już przy stole. Niekulturalnie byłoby ich tam zostawić, więc dołączyłam do nich spoglądając to na Roberta, to na rodziców. W ich oczach widziałam stłumiony ból, do którego i tak by się nie przyznali. Rozmawiali o czymś razem, natomiast ja zastanawiałam się w tym czasie co ubrać na spotkanie z Ewą. Termometr pokazywał 23 stopnie, więc mogę spokojnie założyć lekką bluzę którą dostałam na szesnaste urodziny od Patrycji. Ze spodniami nie będzie problemu, bo mam ich niewiele, a nie noszę też jeansów. Kolejny dziwny nawyk. Wiem, wiem...

   Kiedy rozkminy stały się nużące postanowiłam wszcząć jakąkolwiek rozmowę:

- Jak tam u was?

- To raczej my powinniśmy się ciebie o to pytać. - westchnął tata. - Jak się czujesz?

- Fizycznie, czy psychicznie?

- Ogólnie.

- Ogólnie to nie wiem. - zaśmiałam się. Zaczynało mnie chyba brać na żarty.

- A, nie wiesz... - droczyła się mama. - Jesteś pewna?

- Na 100%. - odpowiedziałam

Nagle przypomniałam sobie o pewnej sprawie.

- Na śmierć zapomniałabym! Dzisiaj idę na lody. O 15. Wiem, że niespecjalna pogoda, no ale... Nie zgadniecie z kim?

Tata zamyślił się, po czym puściło oczko.

- Pewnie z jakimś kawalerem. Ach, młodzi...

- Nie te czasy, tato...

- A co ty myślisz, że kiedyś ludzie na drzewach chodzili i było inaczej? - parsknął śmiechem.

- Tato... Nie chłopcy mi w głowie. Najpierw szkoła, potem studia. Jak nic nie stanie na przeszkodzie, oczywiście. .

- Teraz tak mówisz córciu, a później zobaczysz jak się życie potoczy. Ukończysz szkołę, poznasz jakiegoś mężczyznę... A co do zdrowia - nie wolno nam tracić wiary i nadziei. Ona umiera ostatnia. - wtrąciła mama

Wzruszyły mnie te słowa, jednak nadal nie powiedziałam z kim idę się spotkać.

- Czy nie mówiłam wam, że niedawno spotkałam Ewę?

- Tą Ewę, z którą bawiłaś się w piaskownicy...? - zapytał mój brat.

- Robert...

- ... jak miałaś 5 lat?

Pomyśleć tylko, że jesteśmy rodzeństwem...

- Dokładnie. Tą marnotrawną przyjaciółką, która wyjechała stąd trzy lata temu. Teraz podobno znalazła tu wymarzone technikum.

Robert kiwnął głową porozumiewawczo, a mama spytała:

- Tak, to już tyle lat się nie widziałyście. W której klasie wyjechała, bo nie pamiętam?

- Zaraz... Chyba w siódmej.

- Pamiętam jak rozpaczałyście, że nie pójdziecie razem do szkoły średniej. - wspomniał tata. - Chociaż i tak na jedno wyszło, bo ty chodzisz do liceum.

- W pewnym sensie... - mruknęłam tonąc po raz kolejny w otchłani, zwanej wyobraźnią.

                                                                      ***
   Po skończonym posiłku pomogłam mamie przy zmywaniu naczyń, a następnie poszłam do pokoju. W międzyczasie pogodziłam się z bratem, zdążyłam coś narysować i poczytać. Chwilowo przerwałam lekturę, by nalać sobie soku. Spojrzałam na zegar i omal nie dostałam zawału ( tak, tego jeszcze by mi brakowało ). Była 14:53. Mam 7 minut!

- Lecę! - wydarłam się na całe mieszkanie. Nie zdążyłam nawet wziąć nowej bluzy, tylko jakiś stary sweter. No nic, teraz tylko modlę się by zdążyć...

*************************************************************************************************

No cóż. Mistrzostwo to nie było. W rozdziale nie wydarzyło się nic konkretnego, ale następne będą może ciekawsze. Mam nadzieję, że chociaż trochę się podobało, widzimy się niedługo ^^
( czyli za minimalnie tydzień xD )

Mezzoforte

PS Nie martwcie się, niedługo zrobię coś z tym ohydnym, niedopasowanym nagłówkiem :D


niedziela, 9 października 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 5

Hej!

Już jakiś czas zwlekałam notkę, ale jest możliwość, że blog nauczy mnie systematyczności. Poza tym jest jeszcze szkoła - kartkówki z francuskiego i te sprawy no więc...

Tak czy inaczej, zapraszam do czytania i komentowania ;)

Uprzedzam tylko, że ostatnio słowo się wydaję się mnie lubić, także będą powtórzenia. Niestety..

***********************************************************************************

    Przerażająca cisza i ciemność, a następnie oślepiające światło szpitalnych lamp. Nieciekawa rzeczywistość, prawda? Takie są właśnie realia. Prawdę mówiąc, nie obchodzi mnie teraz co będzie dalej, lecz na priorytet stawiam... reakcję rodziny. Los pokarał mnie za to, że nie powiedziałam im wcześniej. Oni natomiast z niewyjaśnionych przyczyn wydają się być obrażeni, a ja i tak mam na nich zerowy wpływ. Dziwić się temu nie muszę, w końcu ileż można od ludzi wymagać? Jest mi doprawdy głupio, lecz mimowolnie staram się żyć, jakby nic takiego nie miało miejsca.

   Mój stan nieznacznie się poprawił, ale nadal jestem słaba i ledwo orientuję się w tym co robię. Nadzieję przynosi mi jedynie oczekiwanie na upragniony wypis. Poza tym ciągle dręczą mnie wyrzuty sumienia wraz z wszechobecną pustką. Podświadomie czuję na sobie spojrzenia przypadkowych ludzi, jakbym zrobiła coś złego. A zrobiłam.
Każdy wie, że zatajenie prawdy niesie ze sobą konsekwencje. Później następuje tak zwana ''cisza przed burzą'' , a potem strach pomyśleć...

    Moje postępowanie, można z ręką na sercu uznać za karygodne. Patrycja zapewne powiedziałaby mi, że znowu przesadzam i niepotrzebnie dramatyzuję, ale to nie głupoty, jakie robiłam kiedyś. To życie. Rzeczywistość. Rożna jak ludzkie serca.

    Siedzę więc w tym ponurym miejscu, narzekając co chwila na ''niezwykle wygodne łóżko''. Pielęgniarki próbują mi wmówić, że przebywam tu już cztery dni, a ja nie mogę im uwierzyć. Czas dłużył się w nieskończoność, sprawiając wrażenie czterech, ciężkich tygodni.

    Spojrzałam odruchowo na drzwi, oczekując wizyty kogokolwiek. Mama wyszła jakieś dwie godziny temu, gdyż musiała iść w końcu do pracy. Doskonale ją rozumiem, sama postąpiłabym podobnie. Wypis mam za trzy dni, lecz na wszelki wypadek spakowałam już do torby parę rzeczy.

                                                           ***

    Kolejne godziny spędziłam biernie - trochę czytałam, trochę leżałam, potem badania, a później - nuda. Był poniedziałek, 22 kwietnia, co oznaczało, że wolności doświadczę już w czwartek. Z jednej strony radość, z drugiej jednak analogicznie czeka mnie powrót do szkoły, a zarazem do NICH, ale o tym kiedy indziej.

   Bujałam tak w obłokach przez pewną chwilę wyobrażając sobie różne historie, które raczej nie będą miały miejsca. Wtem, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i moim oczom ukazał się jeden z lekarzy oddziału onkologicznego. Popatrzył lekceważąco, po czym przeszedł do konkretów:

- Ze względu na stan panienki zdrowia, opóźnimy wypis o 24 godziny. Chciałem tylko wspomnieć, że rodzice zostali już poinformowani.

To chyba jakieś żarty?! - pomyślałam 

- Przepraszam najmocniej, ale czy mogę prosić o jakiekolwiek słowa wyjaśnienia?

- Doktor Nowak niedługo przyjdzie. Nie możemy zwlekać z odbiorem wyników. - odparł obojętnie i wyszedł.

    Po chwili zjawił się Pan Nowak.

- Dzień dobry. - zaczęłam sympatycznie

- A dobry, dobry. Zależy dla kogo, hehe. Mam tu wyniki, szybko prawda? Proszę tylko nie panikować.

Treść karteczki  niewiele mi mówiła. Lekarz zabrał się do wyjaśnień;

- Masz o tyle szczęścia, że choroba jest w dosyć wczesnym stadium i nic nie jest osądzone.

Ucieszyły mnie te słowa, jednak moment później mina mi zrzedła.

- Niestety, ostatnie badania wykazały pewne nieprawidłowości w krwi. Komórki rakowe powielają się szybko. Jedyne co możemy zapewnić, to dofinansowaną chemioterapię, pozostałe metody są płatne. Jeżeli chemia nie pomoże - trzeba będzie podjąć inne kroki, by osłabić chorobę ale....

Mimowolnie zaczęłam drżeć. Tylko ciężkie łzy, kapiące na podłogę mogły dać upust moim uczuciom. Pan Nowak spieszył się najwidoczniej, gdyż na odchodne rzucił profilaktycznie;

- Tak więc no... Życzę panience zdrowia, proszę odpoczywać i unikać stresu.

Łatwo mówić...

Po tych słowach - wyszedł.

     Klapnęłam zmęczona na łóżko, analizując po kolei wszystko, co usłyszałam, Źle będzie żyć w strachu, lecz czasem po prostu ma tak być? W życiu napotykam wiele trudności, jednak dopiero teraz zrozumiałam pojęcie ludzkiego dramatu i zaczęłam iść pod górkę. Od dziecka uczono mnie, że każda krzywda, zostaje zwrócona i nie powstaje bez żadnego celu. Życie to ciągle układająca się historia - z nieznanym zakończeniem. Wspominając słodkie lata dzieciństwa, które odeszły w niepamięć, staję się coraz bardziej dorosła...

                                   ***
     Nadszedł dzień wypisu. Obudziłam się dziś wcześnie, by spakować pozostałe rzeczy. Przyjechał po mnie Robert, chwaląc się przy okazji zyskanymi prawami jazdy. Przykro było mi na niego spoglądać, wiec drogę spędziliśmy w grobowej ciszy. Chwilę później zajechaliśmy
pod blok. Robert uporczywie nalegał, by sam ponieść walizki. Zdziwiłam się nieco, lecz próbowałam tego nie okazywać. Weszliśmy po cichu do mieszkania, zostając w nim rodziców. Wyglądali na zamyślonych, jednak tata szybko zdał sobie sprawę z naszej obecności, po czym pobiegł do mnie i przytulił. Doznałam poczucia bezpieczeństwa i przerywając uścisk wydukałam ze skruchą:

- Przepraszam...

- Iwona, to już nie ma znaczenia. - westchnęła mama. - Czasu cofnąć się nie da. Jakoś z tego wybrniemy.... Obiecuję.

- Co tu obiecywać. - fuknął Robert idąc w stronę swojego pokoju.

Obrażony?

- Córeczko, wiesz że zawsze ci pomożemy? - zapytał tata nie zwracając uwagi na Roberta 

Uśmiechnęłam się lekko i zdjęłam te okropne okulary.

                                                        ***

    W celu zakończenia tego rozgardiaszu postanowiłam zaparzyć wszystkim herbatę. Mieliśmy ich całą kolekcję, więc miałam z czego wybierać. Po krótkim namyśle zdecydowałam się na zwykłą, rumiankową. Ukradkiem spojrzałam na ścienny zegar, który wskazywał godzinę dwunastą. W tym samym momencie rozchodziły się również donośne brzmienia kościelnych dzwonów. Zaniosłam wszystkim herbatę, usiadłam wygodnie na sofie i wsłuchiwałam się w ciszę. Nie było mi to jednak dane, gdyż  po chwili zostałam dosłownie zasypana natłokiem pytań o wiadomej tematyce. Nużyły mnie niesamowicie, ale koniec końców, odpowiedzieć wypadało.

- Wiecie co? Może zacznę od początku.

- Początek już znamy. - prychnął Robert

- Zapewniam cię, że nie masz o co się obrażać, bo twoja siostra przeżywa to bardziej, niż ci się może wydawać. Poza tym jesteś DOROSŁY, a momentami zachowaniem przypominasz dziecko. - skarciła go mama

Na te słowa przybrał twarz niewiniątka i spuścił głowę z zawstydzenia. 

- Wariat. - skwitowałam

- Kontynuuj... - ponaglał tata

- Jak wiadomo, od jakiegoś czasu jestem osłabiona i zdarzają mi się omdlenia. Z resztą - tę część już znacie. Ustaliliśmy więc, że zrobię profilaktyczne wyniki, by sprawdzić ewentualny niedobór witamin, lub Bóg wie co jeszcze. Było to 18 kwietnia, w rocznicę wypadku babci. Dostałam pewną karteczkę, która mnie ostatnio ''zdradziła''. Oddałam ją do opisu, a potem... się załamałam. Miałam w sobie blokadę, więc nie mogłam wam powiedzieć. Nie wtedy...
Szwendałam się po parku, mieście, aż wróciłam do domu, gdzie zastałam mamę. Pojechałyśmy na cmentarz, poszłyśmy na spacer. Później to już wszystko wiadomo...

   Zapanowała cisza. Jedynym dźwiękiem ją zakłócającym było głośne tykanie zegara. Momentalnie przeszły mnie dreszcze. Z resztą - nie tylko mnie. Cała trójka siedziała zszokowana.

- Można jeszcze wspomnieć o jednej, bardzo ważnej sprawie. - przypomniał mi się doktor Nowak

- Mów.. - wyjąkała mama

- Parę dni przed wypisem był u mnie taki facet. Doktor Nowak, ma się rozumieć. Taki po sześćdziesiątce. Powiedział mi, że jestem we wczesnym stadium. Niestety... Rak krwi rozprzestrzenia się szybko. Chemię mi dofinansują, tylko co będzie jeżeli mi nie pomoże? Wolę nie wiedzieć...

- Chemia pomoże, a ja ci to gwarantuję! - zerwał się mój brat. - Wiesz głuptasku jak się o ciebie martwimy?! Nie pozwolę! Nie pozwolę byś cierpiała! Jeśli terapia nie zadziała... Mam odłożone pieniądze na studia, zawsze mogę z nich zrezygnować. Tak, tyle powinno wystarczyć.. Rozumiesz, siostra? Na naukę znajdzie się czas. Zdrowie jest ponad wszystko! 

- Nie, Robert. Nie zrezygnujesz przeze mnie z marzeń. - wychlipałam. - Po co podejmować pochopne decyzje?

- Iwcia, może twój brat ma rację? - wtrącił się tata. - Pomożemy ci, jak tylko się da, prawda Ado?

Mama skinęła głową. Nie mogłam tego słuchać.

- Robert, jesteś ambitny, a ja... Co wskóram? Ech... Zmieńmy temat, bo moje choróbsko jest dołujące.

                                                             ***
     Godziny płynęły bardzo szybko i nawet nie zorientowałam się, że nadszedł wieczór. Zmęczona dniem, pościeliłam łóżko, poszłam wziąć prysznic, aż nagle przypomniałam sobie o... Ewie. Chwyciłam komórkę, by wybrać jej numer... Odbierze?

- Halo?

- Ewka - marchewka! - zaśmiałam się. - Poznajesz mnie?

- A jakże IWONKO. O czym chcesz pogadać?

- Pomyślałam sobie, że możemy się spotkać. Może być o 15? Miejsca chyba nie muszę ci podawać?

- Nie musisz. Spotykamy się w lodziarni koło banku. A może by... - zaczęła obmyślać ''genialny plan.

- Wziąć Patrycję?! - zawołałyśmy chórem.

- Ty ją weź, bo jeszcze o mnie nie wie. - zachichotała tajemniczo.

- OK, jak się uda... To do zobaczenia.

- Pa.

    Odłożyłam telefon i położyłam się na łóżku. Zawsze kiedy czułam się samotna, lubiłam patrzeć na migoczące gwiazdy. Uspokajały mnie. Teraz jednak czułam się bezpieczna i zasnęłam niebawem z uśmiechem na twarzy...


*************************************************************************************************

I jak? Ja w sumie aż sama boję się tego czytać xD. Nie bijcie mnie za to, że nie umiem prowadzić dialogów, może kiedyś ( w odległej przyszłości ) się wreszcie nauczę :D
Następny rozdział powinien pojawić się za tydzień także mam nadzieję, że się podobało i do zobaczenia ( ?! ) za tydzień.

Mezzoforte

PS To opowiadanie jest w 100% pozbawione logiki. Może ktoś wytrzyma do końca...