niedziela, 9 października 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 5

Hej!

Już jakiś czas zwlekałam notkę, ale jest możliwość, że blog nauczy mnie systematyczności. Poza tym jest jeszcze szkoła - kartkówki z francuskiego i te sprawy no więc...

Tak czy inaczej, zapraszam do czytania i komentowania ;)

Uprzedzam tylko, że ostatnio słowo się wydaję się mnie lubić, także będą powtórzenia. Niestety..

***********************************************************************************

    Przerażająca cisza i ciemność, a następnie oślepiające światło szpitalnych lamp. Nieciekawa rzeczywistość, prawda? Takie są właśnie realia. Prawdę mówiąc, nie obchodzi mnie teraz co będzie dalej, lecz na priorytet stawiam... reakcję rodziny. Los pokarał mnie za to, że nie powiedziałam im wcześniej. Oni natomiast z niewyjaśnionych przyczyn wydają się być obrażeni, a ja i tak mam na nich zerowy wpływ. Dziwić się temu nie muszę, w końcu ileż można od ludzi wymagać? Jest mi doprawdy głupio, lecz mimowolnie staram się żyć, jakby nic takiego nie miało miejsca.

   Mój stan nieznacznie się poprawił, ale nadal jestem słaba i ledwo orientuję się w tym co robię. Nadzieję przynosi mi jedynie oczekiwanie na upragniony wypis. Poza tym ciągle dręczą mnie wyrzuty sumienia wraz z wszechobecną pustką. Podświadomie czuję na sobie spojrzenia przypadkowych ludzi, jakbym zrobiła coś złego. A zrobiłam.
Każdy wie, że zatajenie prawdy niesie ze sobą konsekwencje. Później następuje tak zwana ''cisza przed burzą'' , a potem strach pomyśleć...

    Moje postępowanie, można z ręką na sercu uznać za karygodne. Patrycja zapewne powiedziałaby mi, że znowu przesadzam i niepotrzebnie dramatyzuję, ale to nie głupoty, jakie robiłam kiedyś. To życie. Rzeczywistość. Rożna jak ludzkie serca.

    Siedzę więc w tym ponurym miejscu, narzekając co chwila na ''niezwykle wygodne łóżko''. Pielęgniarki próbują mi wmówić, że przebywam tu już cztery dni, a ja nie mogę im uwierzyć. Czas dłużył się w nieskończoność, sprawiając wrażenie czterech, ciężkich tygodni.

    Spojrzałam odruchowo na drzwi, oczekując wizyty kogokolwiek. Mama wyszła jakieś dwie godziny temu, gdyż musiała iść w końcu do pracy. Doskonale ją rozumiem, sama postąpiłabym podobnie. Wypis mam za trzy dni, lecz na wszelki wypadek spakowałam już do torby parę rzeczy.

                                                           ***

    Kolejne godziny spędziłam biernie - trochę czytałam, trochę leżałam, potem badania, a później - nuda. Był poniedziałek, 22 kwietnia, co oznaczało, że wolności doświadczę już w czwartek. Z jednej strony radość, z drugiej jednak analogicznie czeka mnie powrót do szkoły, a zarazem do NICH, ale o tym kiedy indziej.

   Bujałam tak w obłokach przez pewną chwilę wyobrażając sobie różne historie, które raczej nie będą miały miejsca. Wtem, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i moim oczom ukazał się jeden z lekarzy oddziału onkologicznego. Popatrzył lekceważąco, po czym przeszedł do konkretów:

- Ze względu na stan panienki zdrowia, opóźnimy wypis o 24 godziny. Chciałem tylko wspomnieć, że rodzice zostali już poinformowani.

To chyba jakieś żarty?! - pomyślałam 

- Przepraszam najmocniej, ale czy mogę prosić o jakiekolwiek słowa wyjaśnienia?

- Doktor Nowak niedługo przyjdzie. Nie możemy zwlekać z odbiorem wyników. - odparł obojętnie i wyszedł.

    Po chwili zjawił się Pan Nowak.

- Dzień dobry. - zaczęłam sympatycznie

- A dobry, dobry. Zależy dla kogo, hehe. Mam tu wyniki, szybko prawda? Proszę tylko nie panikować.

Treść karteczki  niewiele mi mówiła. Lekarz zabrał się do wyjaśnień;

- Masz o tyle szczęścia, że choroba jest w dosyć wczesnym stadium i nic nie jest osądzone.

Ucieszyły mnie te słowa, jednak moment później mina mi zrzedła.

- Niestety, ostatnie badania wykazały pewne nieprawidłowości w krwi. Komórki rakowe powielają się szybko. Jedyne co możemy zapewnić, to dofinansowaną chemioterapię, pozostałe metody są płatne. Jeżeli chemia nie pomoże - trzeba będzie podjąć inne kroki, by osłabić chorobę ale....

Mimowolnie zaczęłam drżeć. Tylko ciężkie łzy, kapiące na podłogę mogły dać upust moim uczuciom. Pan Nowak spieszył się najwidoczniej, gdyż na odchodne rzucił profilaktycznie;

- Tak więc no... Życzę panience zdrowia, proszę odpoczywać i unikać stresu.

Łatwo mówić...

Po tych słowach - wyszedł.

     Klapnęłam zmęczona na łóżko, analizując po kolei wszystko, co usłyszałam, Źle będzie żyć w strachu, lecz czasem po prostu ma tak być? W życiu napotykam wiele trudności, jednak dopiero teraz zrozumiałam pojęcie ludzkiego dramatu i zaczęłam iść pod górkę. Od dziecka uczono mnie, że każda krzywda, zostaje zwrócona i nie powstaje bez żadnego celu. Życie to ciągle układająca się historia - z nieznanym zakończeniem. Wspominając słodkie lata dzieciństwa, które odeszły w niepamięć, staję się coraz bardziej dorosła...

                                   ***
     Nadszedł dzień wypisu. Obudziłam się dziś wcześnie, by spakować pozostałe rzeczy. Przyjechał po mnie Robert, chwaląc się przy okazji zyskanymi prawami jazdy. Przykro było mi na niego spoglądać, wiec drogę spędziliśmy w grobowej ciszy. Chwilę później zajechaliśmy
pod blok. Robert uporczywie nalegał, by sam ponieść walizki. Zdziwiłam się nieco, lecz próbowałam tego nie okazywać. Weszliśmy po cichu do mieszkania, zostając w nim rodziców. Wyglądali na zamyślonych, jednak tata szybko zdał sobie sprawę z naszej obecności, po czym pobiegł do mnie i przytulił. Doznałam poczucia bezpieczeństwa i przerywając uścisk wydukałam ze skruchą:

- Przepraszam...

- Iwona, to już nie ma znaczenia. - westchnęła mama. - Czasu cofnąć się nie da. Jakoś z tego wybrniemy.... Obiecuję.

- Co tu obiecywać. - fuknął Robert idąc w stronę swojego pokoju.

Obrażony?

- Córeczko, wiesz że zawsze ci pomożemy? - zapytał tata nie zwracając uwagi na Roberta 

Uśmiechnęłam się lekko i zdjęłam te okropne okulary.

                                                        ***

    W celu zakończenia tego rozgardiaszu postanowiłam zaparzyć wszystkim herbatę. Mieliśmy ich całą kolekcję, więc miałam z czego wybierać. Po krótkim namyśle zdecydowałam się na zwykłą, rumiankową. Ukradkiem spojrzałam na ścienny zegar, który wskazywał godzinę dwunastą. W tym samym momencie rozchodziły się również donośne brzmienia kościelnych dzwonów. Zaniosłam wszystkim herbatę, usiadłam wygodnie na sofie i wsłuchiwałam się w ciszę. Nie było mi to jednak dane, gdyż  po chwili zostałam dosłownie zasypana natłokiem pytań o wiadomej tematyce. Nużyły mnie niesamowicie, ale koniec końców, odpowiedzieć wypadało.

- Wiecie co? Może zacznę od początku.

- Początek już znamy. - prychnął Robert

- Zapewniam cię, że nie masz o co się obrażać, bo twoja siostra przeżywa to bardziej, niż ci się może wydawać. Poza tym jesteś DOROSŁY, a momentami zachowaniem przypominasz dziecko. - skarciła go mama

Na te słowa przybrał twarz niewiniątka i spuścił głowę z zawstydzenia. 

- Wariat. - skwitowałam

- Kontynuuj... - ponaglał tata

- Jak wiadomo, od jakiegoś czasu jestem osłabiona i zdarzają mi się omdlenia. Z resztą - tę część już znacie. Ustaliliśmy więc, że zrobię profilaktyczne wyniki, by sprawdzić ewentualny niedobór witamin, lub Bóg wie co jeszcze. Było to 18 kwietnia, w rocznicę wypadku babci. Dostałam pewną karteczkę, która mnie ostatnio ''zdradziła''. Oddałam ją do opisu, a potem... się załamałam. Miałam w sobie blokadę, więc nie mogłam wam powiedzieć. Nie wtedy...
Szwendałam się po parku, mieście, aż wróciłam do domu, gdzie zastałam mamę. Pojechałyśmy na cmentarz, poszłyśmy na spacer. Później to już wszystko wiadomo...

   Zapanowała cisza. Jedynym dźwiękiem ją zakłócającym było głośne tykanie zegara. Momentalnie przeszły mnie dreszcze. Z resztą - nie tylko mnie. Cała trójka siedziała zszokowana.

- Można jeszcze wspomnieć o jednej, bardzo ważnej sprawie. - przypomniał mi się doktor Nowak

- Mów.. - wyjąkała mama

- Parę dni przed wypisem był u mnie taki facet. Doktor Nowak, ma się rozumieć. Taki po sześćdziesiątce. Powiedział mi, że jestem we wczesnym stadium. Niestety... Rak krwi rozprzestrzenia się szybko. Chemię mi dofinansują, tylko co będzie jeżeli mi nie pomoże? Wolę nie wiedzieć...

- Chemia pomoże, a ja ci to gwarantuję! - zerwał się mój brat. - Wiesz głuptasku jak się o ciebie martwimy?! Nie pozwolę! Nie pozwolę byś cierpiała! Jeśli terapia nie zadziała... Mam odłożone pieniądze na studia, zawsze mogę z nich zrezygnować. Tak, tyle powinno wystarczyć.. Rozumiesz, siostra? Na naukę znajdzie się czas. Zdrowie jest ponad wszystko! 

- Nie, Robert. Nie zrezygnujesz przeze mnie z marzeń. - wychlipałam. - Po co podejmować pochopne decyzje?

- Iwcia, może twój brat ma rację? - wtrącił się tata. - Pomożemy ci, jak tylko się da, prawda Ado?

Mama skinęła głową. Nie mogłam tego słuchać.

- Robert, jesteś ambitny, a ja... Co wskóram? Ech... Zmieńmy temat, bo moje choróbsko jest dołujące.

                                                             ***
     Godziny płynęły bardzo szybko i nawet nie zorientowałam się, że nadszedł wieczór. Zmęczona dniem, pościeliłam łóżko, poszłam wziąć prysznic, aż nagle przypomniałam sobie o... Ewie. Chwyciłam komórkę, by wybrać jej numer... Odbierze?

- Halo?

- Ewka - marchewka! - zaśmiałam się. - Poznajesz mnie?

- A jakże IWONKO. O czym chcesz pogadać?

- Pomyślałam sobie, że możemy się spotkać. Może być o 15? Miejsca chyba nie muszę ci podawać?

- Nie musisz. Spotykamy się w lodziarni koło banku. A może by... - zaczęła obmyślać ''genialny plan.

- Wziąć Patrycję?! - zawołałyśmy chórem.

- Ty ją weź, bo jeszcze o mnie nie wie. - zachichotała tajemniczo.

- OK, jak się uda... To do zobaczenia.

- Pa.

    Odłożyłam telefon i położyłam się na łóżku. Zawsze kiedy czułam się samotna, lubiłam patrzeć na migoczące gwiazdy. Uspokajały mnie. Teraz jednak czułam się bezpieczna i zasnęłam niebawem z uśmiechem na twarzy...


*************************************************************************************************

I jak? Ja w sumie aż sama boję się tego czytać xD. Nie bijcie mnie za to, że nie umiem prowadzić dialogów, może kiedyś ( w odległej przyszłości ) się wreszcie nauczę :D
Następny rozdział powinien pojawić się za tydzień także mam nadzieję, że się podobało i do zobaczenia ( ?! ) za tydzień.

Mezzoforte

PS To opowiadanie jest w 100% pozbawione logiki. Może ktoś wytrzyma do końca...





3 komentarze:

  1. Hellloł kochana!!!
    Humor dobry mam, jakoś taki jest wesoły dzień. Więc ja przejdę do rozdziału, bo jak się rozkręcę z gadaniem to nie ma zmiłuj, oj nie ma.
    Ale najpierw pytanie: To ty masz francuski? Ale czad.
    Super, że Iwona znalazła oparcie w rodzinie i nie wypieli na nią tyłka. Choroba postępuję... Podobno pozytywne myślenie pomaga. Tak tylko słyszałam.
    Myślę, że spotkanie z przyjaciółkami jej pomoże.
    Gdzie ty tu powtarzające się się widzisz. Chyba, że ja oślepłam całkowicie.
    Nie umiesz prowadzić dialogów pffff...kłóciłabym się.
    Weny ci życzę i oczywiście więcej czaaaasu bo go potrzeba.
    Pozdrawiam:****

    OdpowiedzUsuń
  2. Heeej!
    Nie odczułam natłoku słowa ,,się''. Poza tym: Ty nie umiesz pisać dialogów? Ty nie umiesz PISAĆ? Weź mnie nie załamuj xD
    Podziwiam Iwone. Siedzi kilka dni w szpitalu, praktycznie nieuleczalna choroba, nie wiadomo co będzie dalej, a ta wraca do domu, jak gdyby nigdy nic i zaparza herbatkę. Trochę dramatu, noo xD Ja bym się dawno załamała, nie wyszła z pokoju, tylko płakała i płakała. Wielka siła. Podziwiam takich ludzi. Naprawdę.
    Coś czuję, że na tym spotkaniu nie pójdzie tak jak powinno, ale to tylko moje przeczucia. Ich reakcja, gdy się dowiedzą i o ile się dowiedzą... nie wiem, nie wiem, ale chce sie dowiedzieć.
    Czekam, pozdrawiam i weny życzę <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć kochana!
    W końcu znalazłam czas, aby skomentować. Super napisany rozdział, w ogóle te opisy są takie cudowne. Współczuję naszej bohaterce, rak krwi, to jak wyrok, ale mam nadzieje,że ona z tego wyjdzie. Nawet dobrze,że rodzina już wie, będą mogli jej pomóc w najgorszych chwilach.Mam nadzieję,że chemoterapia pomoże Iwonie. Czekam już na nexta :).
    życzę duuużo weny
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń