środa, 28 września 2016

Nothing Can Happen - rozdz. 4

Hej!

Wiem, że długo nie było notki, ale najpierw złapałam lenia, a potem czasu brak. Jestem już jednak z napisanym rozdziałem, więc zapraszam do czytania i komentowania :)



***********************************************************************************

       Jak wyznać bliskiej ci osobie coś, co może mieć nieubłagalne skutki? Pragnę tej ulgi, podzielenia się troskami z inną osobą ale z drugiej strony mam wrażenie, że to jeszcze za wcześnie. Jestem na siebie zła, lecz póki co, niczego nie żałuję. W porę ugryzłam się w język, chcąc jednak w głębi serca, by znaleźć jakiś magiczny sposób rozwiązanie moich problemów. Nie pragnęłam oszustw, lecz w tym przypadku uznałam je za konieczne. Najchętniej odjęłabym to wszystko za pomocą czarodziejskiej różdżki, czy warto jednak wierzyć w cuda? Może tak, może nie...

       Zanim zdążyłam dokończyć niechcianą sentencję, w słowo weszła mi mama, nie słysząca zapewne jej początku:

- Wiesz co? Zrobiło się naprawdę zimno... Masz może kluczyki?

- Zawsze  w kieszeni. - odpowiedziałam

Tak też skierowałyśmy się w stronę auta, po czym tuż przed maską pojazdu, mamę jakby olśniło:

- Z tego wszystkiego zamieszania zapomniałam, że miałaś dziś iść po wyniki, prawda? Chciałabym wiedzieć, czy wszystko w porządku. Ostatnio bardzo się zmieniłaś.

- Pod jakim względem? - starałam się ukryć brak zdziwienia

- Osłabłaś. - mruknęła jednostajnie. - Zrobiłaś się ponura i nie masz już w sobie tyle energii co kiedyś.

Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek miała dużo energii. Poza tym... wiek robi swoje

    Narastała we mnie silna irytacja po tym, jak wszczęła temat, który subtelnie starałam się ominąć. Mruknęłam pod nosem, że porozmawiamy później, a następnie z nadętą miną wsiadłam do samochodu.

    W drodze, rozmyślałam o życiu, O tym co mnie spotkało i może spotkać. Ukradkiem spojrzałam na siedzącą przy kierownicy kobietę. Tą, która wychowywała mnie i od początków dzieciństwa uczyła optymizmu, tudzież radości ze wszystkiego co mi los przyniesie.

   Za to, co mi przyniósł dziękować bynajmniej nie będę. Co ja takiego zrobiłam? Może i się pogubiłam ale zawsze byłam posłuszna, niekonfliktowa, pełna szacunku dla drugiej osoby... Nieraz sądziłam, że dobroć mnie zgubi, nie pozwoli żyć pełną życia. Po części miałam rację. Do dnia dzisiejszego żyję według z pozoru przyjemnego i rutynowego schematu, a poza tym co? Nuda. Nie czuję się nieszczęśliwa, bo nigdy do końca nie wiedziałam czym jest szczęście. Nie tęsknię również za nim, bo jak to tęsknić za nieznajomym?

Pięknym nieznajomym...

   Z tego wszystkiego przegapiłam nawet, że dojechałyśmy pod blok. Chciałam wysiąść, lecz coś skłoniło mnie do kolejnego już spaceru po mieście. Miałam ochotę kogoś spotkać, bądź porozmawiać. Jakoś nie uśmiechała mi się myśl siedzenia w mieszkaniu, a na dodatek dociekliwa mama z pewnością ''wysępiłaby'' ode mnie jakiekolwiek informacje, niegotowe jeszcze do przekazania. Co jak co,  ale póki mogę, wolę przeznaczać czas na nieco ciekawsze czynności, niż przysłowiowe ''gnicie w domu''. Zwłaszcza, że wolnych chwil może być coraz mniej, a ja odczuw to bez najmniejszego bólu. Bo czego mam żałować?

   Zerknęłam na mokre płyty chodnikowe ze śladem wysychających kałuż. Nie spostrzegłam nawet głośnego nawoływania, uporczywie powtarzającego... moje imię? No tak... Chodzenie z głową w chmurach jest już u mnie legendarne.
Czy warto to zmienić? - Nie sądzę.
Czy warto być sobą? - Jak nabardziej, z jednym, jedynym warunkiem...
Teraz chcę czerpać z życia radość, a zarazem nie zgrywać kogoś, kim nie jestem. Skoro paradoksalnie mam już ułożony plan, to po co zadaję tak absurdalne pytania?
Chciałabym wiedzieć...

     Niechętnie przekonałam mamę na krótki spacer, niechętnie się też zgodziła, Niestety stwierdzając po chwili, że mój pomysł jest genialny - również postanowiła się przejść. Ze mną. Co tam - olać tatę i Roberta. Przykro byłoby mi ją zbywać, więc pomimo wahania przeszłyśmy przez teren osiedla, kierując się w stronę lasu.

                                                             ***
    W momencie, gdy dotarłyśmy na miejsce, pogoda zrobiła się przepiękna. Szare, deszczowe chmury przegonił ciepły, wiosenny wiatr, a ślad po wielkich kałużach zdążył zatrzeć swą obecność. Tegoroczna wiosna była wyjątkowo chłodna, lecz przebijające się przez liście słońce zwiastowało coś innego. Wszechobecna zieleń pobudzająca zmysły, zachęcała aż do przebywania na świeżym powietrzy, toteż inspirowała, bądź najzwyczajniej na świecie niosła radość i szczęście. Nigdy nie miałam optymistycznego nastawienia,  a teraz przyznaję sama - doznaję niemałego szoku. To dziwne, ale poglądy potrafię zmienić w jedną chwilę i nie ma w tym słów przesady.

     Głupotą jest dołowanie się, czy patrzenie z przerażeniem w przyszłość, skoro w teraźniejszości kryje się tyle wspaniałości, jakimi tylko może obdarować się życie.
Głupotą jest życie w strachu, skoro nic z góry nie jest przesądzone. Może to tylko kiepski żart, lub zły sen, który tylko odsłania mi oczy na rzeczywistość i rozjaśnia rozum? Pragnę znaleźć odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania...

    Koniec końców, prędzej czy później rodzina i tak dowie się o białaczce, a mam przeczucie, że to dopiero będzie początek końca. Za dwa miesiące idę na kontrolne badania, więc dopiero wtedy odpowiem na pytanie; To wytok? Czy tylko gra?
Cały czas jest przecież szansa na powrót do zdrowia. Martwi mnie tylko co będzie, jeśli mój przypadek okaże się zbyt ciężki nie znajdę ratunku. Co wtedy pocznę? Ogólnie rzecz biorąc nie przeraża mnie taka wizja, bo przez dzisiejszy dzień zdążyłam już do niej przywyknąć i na wszelki wypadek ułożyć miliony czarnych scenariuszy po to, by psychicznie przygotować się na najgorszy bieg wydarzeń. Całkowicie wykluczyłam natomiast możliwość poddania się, bowiem znam siebie jak nikt inny, a z własnych doświadczeń wiem, że to kompletnie nie w moim stylu.

    Nastał moment paraliżującej ciszy. Mama spojrzała na mnie kątem oka, a ja uczyniłam to samo Świeże, leśne powietrze kręciło aż w głowie, tak samo jak słodki zapach pobliskich kwiatów. Wspominałam już, że zaczęłam spoglądać na rzeczywistość nieco inaczej? Jestem coraz bardziej pewna, o mojej stuprocentowej racji.

Zirytowana, zdecydowałam się przerwać ciszę:

- Mamo...?

Popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem na znak, że słucha.

- Jak ci minął dzisiejszy dzień? - ciągnęłam niezręcznie. - Mi nawet nieźle.... - kłamałam jak z nut. - Poza tym, nie zgadniesz, kogo niedawno spotkałam...

- Czyżby Janka? - rzuciła uszczypliwie, szturchając mnie lekko w ramię. Słysząc jego imię uśmiechnęłam się mimo woli i poprawiłam okulary.

- Nie, nie Janka... Widziałam... Ewę.

- Ewę, powiadasz... Ładna z niej przyjaciółka, że przez tyle lat się nie odzywała. Zawsze byłyście nierozłączne, no ale mniejsza z tym. Co takiego sprowadza ją z powrotem do Warszawy? - spytała już milszym tonem

- Znalazła tu dobre technikum. Podobno profil architektoniczny ale nie mam pewności.

- Dobrze, że czego chce, Zawsze była z niej zdolna dziewczyna. Cieszę się, że zamierzacie odnowić kontakt. Bo.... chcecie, prawda?

- Jak najbardziej. - moja twarz pokryła się szczerym uśmiechem.

    Podczas gdy zagadałyśmy  się na dobre, nie zauważyłam nawet, że na dworze zaczęło się zciemniać. Tato z Robertem już pewnie się martwią, więc zawróciłyśmy i żwawym krokiem wyszłyśmy z lasu. Skąpane światłami ulice oraz blaski samochodowym lamp oświetlały nam drogę i doprowadziły no skromnego osiedla, gdzie znajduje się nasze mieszkanie.

                                    ***
    
     Kocham to uczucie,  gdy wracasz do ciepłego domu, zwłaszcza po szczególnie ciężkich dniach. Mogę się spokojnie odprężyć, bo wieczory mają to do siebie, że w przeciwieństwie do poranków - potrafią ciągnąć się w nieskończoność, dając dużo czasu na.... nic. Chyba każdy lubi porobić "nic". Czy może to tylko moje wrażenie?

    Wrażenie... Z wrażenia klapnęłam zmęczona na kanapę w towarzystwie mojej rodziny,  przygotowując się do kolejnej partii w Monopoly. Z wrażenia nie zdążyłam nawet rozłożyć planszy, bo ni z tąd, ni zowąd coś zwróciło mi w głowie. Ostatnie co pamiętam, to zaniepokojona mina taty i... Pewna kartka, zdająca się opuścić mą kieszeń...

************************************************

I jak? Mam nadzieję, że rozdział nie wyszedł tak straszny, jak mi się go pisało... 
Swoją drogą, nie wiem czy wiecie, ale dodałam zakładkę "pytania do autorki" , więc jeżeli macie jakieś pytania, to zadawanie śmiało ;)
No nic, ja nie będę przedłużać. Czekam na wasze komentarze z opiniami i życzę miłego dnia.

Mezzoforte 

4 komentarze:

  1. No hej!
    Ja ryczę przez ciebie. Czy musi być smutno? I jeszcze rozdzice się dowiedzą w taki sposób. To nie jest fajne. Piszesz genialne opisy. Takie melancholijne i to mi się podoba. Liczę na jakiś cud związany z jej zdrowiem czy cokolwiek. Bo chyba nie masz w planie uśmiercić naszej bohaterki, co? Jestem ciekawa czy dawna przyjaźń z Ewą odżyje.
    Weny ci życzę duużo i pozdrawiam gorąco ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej
    To takie smutne... I smutniejsze z każdym rozdziałem. Niech w końcu o tym powie, póki nie jest za późno na leczenie. Pogarsza się jej stan zdrowia i inni to widzą. Ciekawe to zakończenie. Ona mdleje, a wyniki wypadają z kieszeni. Już sobie wyobrażam co powiedzą rodzice.
    Szkoda mi jej. Jest taka trochę... pesymistyczna? Ale nie dziwię się. Miejmy nadzieję, że Ewa jej nie wystawi, tylko zaakceptuje i jej pomoże.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka
    Smutek ogarnia moje serce z każdym rozdziałem, oby nasza bohaterka wyszła zwycięsko z tego przeklętego choróbska. Może i dobrze,że nie powiedziała swojej mamie o białaczce, kiedy były na tym cmentarzu. Mam nadzieje,że przyjaźń z Ewą bardziej rozkwitnie i dzięki niej nasza bohaterka wygra z chorobą. To straszne,że jej rodzina dowie się prawdy o chorobie w taki sposób.
    Ja już kończę na dzisiaj, życzę tobie duużo weny w pisaniu następnego rozdziału.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Geniuszowi się dopiero przypomniało XD
      zapraszam cię na mój blog, wczoraj dodałam nowego posta :)
      http://sheoutofmylife.blogspot.com/

      Usuń