Naprawdę myślałam, że w maju humor mi się poprawi, no ale gdzie tam! Maj zdechł i jest jeszcze gorszy niż w poprzednich latach. Ja chyba też zdechłam (a może tylko marudzę?) Czy to się kiedyś zmieni? To taka mała dygresja była.
Rozdział nie jest najdłuższy, ale najkrótszy też nie, więc wszystko OK.
Pisałam go z jakąś dziwną przyjemnością, a niestety wyszedł średnio, bo cały czas mi coś z opisami w tej części nie leży. Mam dziwne wrażenie, że są za bardzo ogólne, ale to może tylko moje zdanie?
Tak czy inaczej jestem zadowolona z pewnej sceny i to właśnie może od tego momentu zacznie się robić ciekawiej. Chociaż nie, ten moment dopiero nastąpi... niedługo.
Rozdział jest dość istotny w całym opowiadaniu, dlatego proszę o szczere opinie.
Zapraszam do czytania i komentowania!
***********************************************************************************
Przez chwilę
myślałam, że oczy mnie mylą. Potrzebowałam kilku sekund na zastanowienie się,
czy aby na pewno zbliżająca się do mnie z oddali osoba, nie jest tylko
złudzeniem. Chyba jednak nie miałam tak bujnej wyobraźni, by go sobie tak po
prostu uroić. Z daleka, sylwetka była rozmazana, ale nawet z tej odległości
miałam pewność, kto właśnie zmierza w moją stronę. Zaczynam się zastawiać, czy
Janek nie jest moim osobistym aniołem stróżem, czy też mnie nie śledzi. To
zaczynało być zabawne. Zawsze kiedy dopadało mnie znudzenie – pojawiał się on.
Czasami miałam dość jego towarzystwa, nie w tym jednak tkwi największy problem.
Najgorsze jest to, że ostatnio coraz rzadziej widuję do z Ewą…
Gdy był już
blisko, posłał mi głupkowaty uśmiech. Czasami potrafił być naprawdę dziecinny,
ale nie uznałabym tego za wadę. Chyba nawet przez ten optymizm polubiłam go do
tego stopnia, że został jedną z niewielu osób, z którymi utrzymuję kontakt.
Człowiek często wybiera przyjaźń z kimś o zupełnie innym charakterze. Najczęściej
po to, by poznać odmienny świat tej osoby, zupełnie przeciwny do własnego.
Czasami też przyjaźń ma oparcie wyłącznie na sentymentach. Tak mam na przykład
z Patrycją. W dzieciństwie podobnie jak z Ewą byłyśmy nierozłączne. Teraz,
kiedy na przestrzeni kilku lat wyczerpałyśmy tematy do rozmowy – widujemy się
właściwie tylko w szkole. Zawsze w podobnych przypadkach stwierdzam, że pewnie
tak miało być. I tu nie odbiegłam od tej reguły. Mimo tego, czasem ciężko
pogodzić się z za szybko przemijającymi rzeczami, między innymi przyjaźnią. To
przychodzi z wielkim trudem. Ale jak się nie ma wyboru, to i do takich warunków
można, a nawet trzeba przywyknąć.
Janek podbiegł
do mnie, a ja nie mogłam ukryć zaskoczenia. Nie wspominałam mu nic o wyjeździe.
Na pewno nie wspominałam. Skąd więc wiedział o wszystkim? Zaczyna mnie
przerażać…
Spojrzałam na
niego spode łba. Niebieskie oczy połyskiwały mu łobuzersko.
- Czy ty zawsze musisz łazić tam, gdzie ja? – rozpoczęłam
„rozmowę”. Może nie zabrzmiało to najsympatyczniej, ale było w stu procentach
szczere.
- Nie muszę. – wyszczerzył się głupio. – Ale dopadła mnie
okropna nuda, więc przyszedłem tu, a raczej podwiózł mnie brat. Zdał na prawko i
łazi teraz dumny jak paw. To od niego dowiedziałem się, gdzie jesteście.
Widział was na skrzyżowaniu przy banku.
- Robert ma tak samo z tym prawkiem.
- Dokładnie. Z resztą – wiesz, że oboje się kumplują?
- Tak? Nie wiedziałam. Ostatnio rzadko ze sobą rozmawiamy. –
odrzekłam zgodnie z prawdą i wróciłam do rozmyślań. Nie było mi to chyba dane,
bo blondwłosy nie spocząłby bez małego zamieszania wokół własnej osoby.
Dziwnym trafem za „ofiarę” obrał sobie mój ukochany kapelusz,
z którym wiążę wiele wspomnień i mam do niego duży sentyment. Założyłam go dziś
z powodu upałów, zupełnie tak samo, jak za starych, dobrych czasów.
- Ciasny. – stwierdził po chwili. – Nie masz większego?
- Niestety nie mam. Jak ci nie pasuje, to oddaj.
Zaczął udawać, że myśli nad decyzją. W końcu oznajmił:
- Jak sobie madame życzy, ale najpierw… Najpierw mnie dogoń!
I ruszył szaleńczym
biegiem, zatrzymując się na chwilę w miejscu oddalonym o jakieś siedemdziesiąt
metrów od tego, w którym znajdowałam się ja.
Chciało mi się
śmiać z jego zachowania. A może po prostu każdy szesnastolatek tak ma i to ja
jestem jakimś odstępstwem od reguły? Może ja mam błędne wyobrażenie na temat
pewnych spraw? Tego nie było mi dane wyjaśnić.
W tamtej chwili
chciałam zrobić jedno – odzyskać kapelusz. Chociażby po to, by pokazać mu, że
nie śmieszy mnie jego dziecinada. Dziecinada nie w rozumieniu sarkastycznym, a…
właśnie takim, jak zachowanie Janka.
Ruszyłam za nim w
pościg, jednak okazał się zdecydowanie szybszy i zwinniejszy ode mnie, dlatego
zyskał dużą przewagę. W pewnym momencie doszłam nawet do wniosku, że
wybiegliśmy poza teren działki. Zastanawiałam się też, czy ktoś mnie
przypadkiem nie woła. Mimo tych podejrzeń kontynuowałam bieg, aż w końcu
znalazłam się kilka metrów od Janka. Rozglądał się przez chwilę, lecz gdy mnie
zobaczył – uciekł dalej. Takim sposobem sprowadził mnie w stronę lasu i Bóg
jedyny wie jakim cudem nie potknęłam się jeszcze o porozrzucane wszędzie
gałęzie. Było ich całkiem sporo.
Po kilku minutach
dopadło mnie straszne zmęczenie. Gonitwa nie wpłynęła na mnie pozytywnie. Z
powodu zadyszki musiałam odpocząć, a najbliższym miejscem, gdzie mogłabym
usiąść był powalony pień drzewa. Janek zniknął mi z oczu, więc te parę chwil
opóźnienia nie zrobiłoby żadnej różnicy. Odetchnęłam z ulgą na myśl, że mam do dyspozycji
trochę czasu samotności.
Zastanawiałam się,
dlaczego właściwie tak bardzo zdenerwowała mnie jego reakcja na moje smutki. On
w żaden sposób nie może zrozumieć, jak bardzo to wszystko przeżywam. Nie może
zrozumieć tego strachu, czy za parę miesięcy albo lat nadal będę miała miejsce
na tej Ziemi, choć na pewno bardzo się martwi, tylko nie chce o tym mówić. Nie
wiem czy siła wyższa jednak wygra i
zniszczy wszystko, co zaplanowałam. Kiedyś wydawało mi się iż cierpienie i żal
są konsekwencjami ludzkiej słabości. Po części miałam rację. Od wielu osób
słyszałam wciąż powtarzane słowa pociechy, że wszystkie troski są tylko
złudzeniem, które zasłania nam oblicze prawdziwych nieszczęść. Wersja każdej z
nich brzmiała podobnie i tak samo niosła ze sobą podobną treść. Niestety… Gdy
ktoś doświadcza czegoś podobnego nawet nie próbuje pocieszać się takimi
myślami. Tak, niektórym strasznie trudno wyobrazić sobie moją sytuację. Nie
mogę nawet nic na to poradzić, bo jako samotnika – jeszcze trudniej mnie
wesprzeć.
Niektóre rzeczy
tkwią w człowieku głębiej. Są czymś, co trudno nazwać, określić, czy
przyporządkować do jakiejś grupy. Czasami nie w sposób je zrozumieć. Mimo to
wywołują w ludziach skrajne i wyniszczające uczucia. Takim czymś nie można
podzielić się z bliską osobą, bo nie będzie w stanie uwierzyć. Nie z powodu
braku zrozumienia, lecz za sprawą niewytłumaczalności tych rzeczy. Wtedy mówią,
że ludzie mają większe problemy. Najgorzej jest wtedy, kiedy rozsądek
podpowiada jedno, a serce czuje zupełnie inaczej. Dlatego niełatwo znaleźć
zrozumienie. Właśnie z powodu tych rzeczy.
Od natłoku myśli
poczułam się senna. Rozłożyste korony drzew nie przysłoniły całkowicie słońca,
dlatego pojedyncze promyczki padały prosto na mnie. Nie mogłam zemdleć. W moim
stanie nie byłoby to najbezpieczniejsze. Musiałam odzyskać kapelusz.
Znałam te
tereny doskonale i po części domyślałam się, gdzie mógłby uciec Janek.
Niedaleko stąd jest staw. „Odkryłam” go kiedyś z Robertem i w późniejszym
czasie tata nam powiedział, że wykopano go stosunkowo niedawno, bo przed wojną,
w celach hodowlanych. Od lat nie należał do nikogo, więc uznaliśmy ten fakt za
pretekst do spędzania tam całych dni. Dawno nie przechodziłam w tamtych
okolicach. Pewnie strasznie zarosło…
Skręciłam w jedną
ze ścieżek prowadzących w stronę zbiornika wodnego. Przyjemnie było spacerować
tą drogą. Las nigdy mnie nie przerażał. Uwielbiałam w nim przebywać, dlatego od
samej przechadzki poczułam się lepiej na duchu.
Z daleka
dostrzegłam staw i wysoką postać siedzącą przy brzegu. Miała przy sobie kapelusz.
Mój kapelusz. Tak, Janek był bardzo dziecinny.
Starałam się
podejść do niego jak najciszej, ale nie zauważyłam gałęzi, na którą
niespodziewanie nastąpiłam. Zawsze bawiło mnie, jak taki delikatny szelest może
dać znać o czyjejś obecności. Teraz już wiem. Chłopak spojrzał na mnie
zdezorientowany i już po chwili zatracał się ze mną w kolejnej szaleńczej
gonitwie. W pewnym momencie byłam blisko osiągnięcia mojego celu, gdy nagle
popchnął mnie wprost do lodowatej wody. Tego niestety nie przewidziałam. Przez
blisko minutę nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku, takiego doznałam
szoku. Janek natomiast zaniósł się gromkim śmiechem, kuląc się z powodu bólu
brzucha. Wtedy ja sama zaczęłam się śmiać, zapominając o całej złości.
Widocznie pozornej, jak zdążyłam się przekonać. Nie wyszłam nawet z wody, bo i
chłód przestał mi przeszkadzać. Dawno nie miałam tak dobrego humoru.
Nasz śmiech
nieco ucichł. Janek jak prawdziwy dżentelmen pomógł mi wyjść ze stawu.
Chwyciłam jego dłoń i w tym momencie wpadł mi do głowy szatański pomysł. Już
planował mi nawet oddać kapelusz, gdy z całej siły pociągnęłam go ze sobą.
Podhaczyłam mu nogę, dlatego upadek wyglądał jeszcze bardziej spektakularnie i
widowiskowo. Chyba sam Janek zaskoczył się nawet geniuszem mojego planu. Staw
był na szczęście dość płytki, dlatego żadne z nas na tym nie ucierpiało. Jedynie
nasze ubrania domagały się wysuszenia. Oprócz tej drobnostki, właściwie nic
złego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie. Czyżby mi się to… podobało? Żyłam w
przekonaniu, że w takim wieku pewnych rzeczy nie wypada już robić. Ale w tym
momencie sama zaczęłam w to wątpić. Może jako szesnastolatka powinnam jeszcze
nacieszyć się uciekającym szybko dzieciństwem? Nie. Lepiej, żeby tak już
zostało. Za późno na zmiany, a przecież od czasu do czasu można się
powygłupiać.
Oboje wyszliśmy w
końcu ze stawu, przemoknięci do suchej nitki. Janek zapytał odpowiednio
zmodulowanym głosem, który po raz kolejny mnie rozbawił:
- Nie przemokłaś przypadkiem, my lady?
- Najpierw madame, teraz lady… Co jeszcze wymyślisz?
- Na wiele mnie stać. – puścił mi oczko. – Sama widziałaś.
- Widziałam i właśnie chciałam spytać: na co to wszystko
było?
Spojrzał mi w oczy.
- Miałem nauczyć cię uśmiechu. Pamiętasz? Przysięgłem ci to
niedawno i realizuję swoje postanowienia.
Zamyśliłam się
zdziwiona.
- Pamiętasz? – dopytywał.
Wtedy przypomniałam sobie tamten
wieczór. Oczywiście, że pamiętam! Nie wiedziałam, że weźmie tę prośbę na
poważnie. Jednak wziął i jestem mu za to niesamowicie wdzięczna. Nawet za taką
drobnostkę. Ale jakże ważną drobnostkę!
- Tak… - mruknęłam po chwili. Uśmiech nadal rozświetlał moją
twarz, dlatego nie zabrzmiało to ponuro.
- Zapewne dziwisz się, że właśnie tę metodę wybrałem, ale to
wszystko miało swój cel. Myślałem o tobie ostatnio i w końcu zrozumiałem, że
każdy próbuje cię zasypać idiotycznymi pociechami, marnymi obietnicami, że wszystko
będzie dobrze i się ułoży. Mam rację?
Kiwnęłam głową.
- Postawiłem więc dać ci prawdziwy, namacalny dowód na to, iż
wszystko RZECZYWIŚCIE jest dobrze. Bez ściemniania i owijania w bawełnę.
Niesamowite.
Rzeczywiście, poczułam chęć do uśmiechu i nawet nie spostrzegłam w jego
działaniach takiego celu.
- Jesteś kochany! – wykrzyknęłam po tych słowach, wtulając
się jednocześnie w niego. Nie krył zdziwienia spowodowanego moim wzruszeniem. –
Tak wiele osób mawia mi podobne rzeczy, a ty jedyny mnie zrozumiałeś. Jesteś
kochany! – powtórzyłam, czując, jak bierze mi się na płacz. Z oczu popłynęła mi
jedna łza, a za nią kolejna i następna… Koniec końców płakałam się mu w
koszulkę jak bóbr, a on z pełnym zrozumieniem uszanował moje uczucia i
oszczędził sobie zbędne pytania. I nie były to bynajmniej łzy smutku, a
wzruszenia. Takiego, jakiego dawno nie doznałam…
***
Wracaliśmy na
działkę polną ścieżką, rozmawiając i śmiejąc się beztrosko, gdy po raz kolejny
uświadomiłam sobie ważną rzecz. Przystanęłam.
- Co jest? – spytał mój przyjaciel również przystając.
Nie wiedziałam
jak poskładać słowa i nie zabrzmieć głupio.
- Co się dzieje z Ewą? – wydukałam w końcu. – Zerwałeś z nią?
Obraziła się? Ostatnio coraz rzadziej widuję was razem. Nie chcę być wścibska,
więc wybacz, ale trochę mnie to martwi.
Blondwłosy jakby
się spiął, tak samo jak ja zbierał i układał słowa, aż w końcu powiedział z
pełnym spokojem:
- Nie martw się, nie jesteś wścibska. Z Ewą jest wszystko w
porządku. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale naprawdę spotykamy się dość
często. Ona nie jest typem osoby, która wiecznie się o coś obraża. Nie ma nawet
o co.
Po raz kolejny
spojrzałam mu w oczy. Tym razem wydały mi się jeszcze piękniejsze. W kolorze
nieba. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłam.
- To… Chcielibyście przyjść do mnie jutro albo pojutrze? Lub
nawet gdzieś wyjść, bo zapowiadali ładną pogodę. Może i to nauczy mnie
uśmiechu. Jak sądzisz?
- Tak, jeżeli ona zechce. – mruknął półszeptem, jak gdybym
miała tego nie usłyszeć.
Usłyszałam.
***
- Gdzie byłaś?! – Martynka podbiegła do mnie i wtuliła się we
mnie jak w siostrę. To było urocze.
- Widzisz tego chłopaka? – wskazałam na Janka. – To wariat. Ale
i w tym jest coś dobrego.
Mała popatrzyła
na niego krzywo.
- To twój ukochany, tak? Ja już rozumiem takie rzeczy!
Jakkolwiek
wyglądała moja znajomość z Jankiem – nie, nie kochałam go. Nawet jeżeli kiedyś
mogło się tak zdarzyć… To było dawno. Przyjaźń jest o wiele piękniejszym
uczuciem. Poza tym Janek ma dziewczynę, którą kocha, choć nie rozumiem fenomenu
związków w tym wieku. Ale pewnie i tu nie mam racji.
- Nie, Martynko… Kto ci w ogóle takich rzeczy naopowiadał?
- Nikt… No, może coś tam pani Ada mówiła, ale ja przecież
wszystko rozumiem… O! I mówiła coś jeszcze… Że on – tu wskazała na Janka – jest
twoim..
- Kim? – zmarszczyłam czoło.
- No, tym… Jak to się nazywa? A, sekretarzem! Osobistym
sekretarzem.
- Mama tak powiedziała? – nie dowierzałam jej. – Masz bujną
wyobraźnię, Matiś. Zrozumiesz pewne sprawy, jak będziesz w moim wieku.
Posłałam jej
jeszcze sympatyczny uśmiech i rozbawiona całą sytuacją, poszłam przebrać się w
coś suchego. Mimo iż nie przewidziałam takiego zwrotu akcji – wzięłam na
wszelki wypadek parę rzeczy na zmianę. W drodze do altanki napotkałam jednak mamę.
Zdziwił ją nieco mój widok.
- Co ty takiego robiłaś, że taka mokra jesteś? I w ogóle jaki
cudem wam się na ucieczkę zebrało? Gdzie uciekliście?
Widziałam, że
ledwo powstrzymuje śmiech.
- Nie będę cię zanudzać…
- Nie zanudzasz mnie! – przerwała w połowie zdania. –
Szczegóły opowiesz później. Teraz w skrócie.
- W skrócie? Janek zabrał mi kapelusz, a potem wrzucił mnie
do stawu…
- I ty też go wrzuciłaś?
- Tak. Inaczej nie byłby mokry.
Mama puściła mi
oczko i ku mojemu zaskoczeniu zawróciła w drugą stronę. Tak to zrozumiała?
- Zaczekaj! – krzyknęłam w trakcie biegu za nią. – Co miało
znaczyć to oczko?
- Nic… - zaśmiała się, ruszając dalej.
I tym razem ją
dogoniłam.
- Janek próbował mnie rozweselić. Nie wiem co miałaś na
myśli, ale prawda wygląda… inaczej.
- Przecież nie sprecyzowałam tego, co miałam na myśli,
skarbie. Skąd wiesz, że o tym pomy…
- Domyśliłam się. – weszłam jej w słowo. – Mamo… Z całym
szacunkiem, ale znasz moje zdanie na te tematy, więc nie masz czego
podejrzewać.
- Wiem. – odpowiedziała krótko. Dlatego chcę ci wybić z głowy
te poglądy. Świat jest nowoczesny, a ty musisz do tego prędzej czy później
przywyknąć.
- Po moim trupie! – oznajmiłam i zniknęłam za drzwiami tej
nieszczęsnej altanki.
Zrobiłam to co
miałam zrobić, po czym wróciłam do pozostałych. Było późne popołudnie, dzięki
czemu słońce nie świeciło już tak ostro, aczkolwiek ten dzień tak czy inaczej
mogłam spokojnie zaliczyć do bardzo upalnych. Nawet wiatr był ciepły. O tej
porze dnia jest zdecydowanie najprzyjemniej. Sama świadomość, że masz do
dyspozycji chociaż kilka godzin wolności jest przyjemna. Siedziałam spokojnie
wśród najbliższych mi osób, a rozmowa toczyła się w najlepsze. Janek ulotnił
się tak szybko jak pojawił, więc przynajmniej nikt nie męczył mnie głupimi
pytaniami. Choć naprawdę byłam mu wdzięczna za dzisiaj.
Czego chcieć więcej?
Brakowało tylko muzyki,
ale radio nie miało na działce miejsca bytu. Wtedy jakby na przekór moim myślom
usłyszałam delikatne dźwięki fortepianu, wydobywające się z wnętrza altanki.
Żadnych instrumentów tu nie trzymaliśmy. Nasza rodzina oprócz zamiłowania do
słuchania muzyki, nie miała z nią właściwie nic wspólnego.
- Co tak gra? – skierowałam pytanie do pozostałych.
Tata wyjaśnił:
- Mamy tu adapter, nie pamiętasz? Pożyczyłem od ciebie parę
winyli, bo mała koniecznie chciała ich posłuchać. Chyba nie masz nic przeciwko?
- Nie, absolutnie. Martyna lubi taką muzykę?
- Widocznie polubiła. – stwierdził tata wracając do dyskusji
na nieznajomy mi temat.
- Aha. – mruknęłam, wsłuchując się w przyjemną dla ucha,
delikatną melodię. W pewnym momencie poczułam silne zmęczenie, a głosy z
zewnątrz przestawały do mnie docierać. Powoli oddawałam się w objęcia
morfeusza, gdy niespodziewanie usłyszałam donośny głos informujący o tym, że
wracamy. O dziwo wstałam bez trudu, lecz planowaną drzemkę, prędzej czy później
i tak musiałam dokończyć. Była to jedna z pierwszych rzeczy, jakie zrobiłam po
powrocie. Później…? Tylko nuda.
***
Następnego
dnia obudziłam się w nieco gorszym humorze niż wczoraj. W głowie co prawda
nadal tkwiły mi słowa Janka, jednak świadomość, że jutro mam iść do szkoły jak
zawsze przepełniła mnie pewnego rodzaju smutkiem. Zostały mi jeszcze dwa lata
liceum, a i tak nic nie jest pewne. Wolę nie wiedzieć, ile rzeczy może się
jeszcze wydarzyć. Priorytet stanowi teraz walka z chorobą. Nawet okropna klasa
zeszła na drugi plan. W życiu są widocznie rzeczy ważne i ważniejsze. Ostatnimi
czasy zdążyłam się o tym przekonać…
W krótkim
czasie wstałam i załatwiłam to, co trzeba było zrobić. Odkurzyłam nawet pokój,
a to w moim przypadku nie lada sukces. Chyba w końcu zrozumiałam jak ważny jest
porządek. W istocie rzeczy dopadła mnie jednak straszna nuda spowodowana
perspektywą najprawdopodobniej rutynowej niedzieli. Usiadłam zrezygnowana na
łóżku. Lekcje również zrobiłam, więc nawet nie byłam w stanie znaleźć niczego
pożytecznego do roboty.
Czasami los jest sarkastyczny i kpiący.
Czasami ma wobec mnie plany, zupełnie odstające od moich. Czasami zsyła
zbawienie w postaci kogoś. A co, jeżeli to nie zbawienie, a… klątwa? Czyżby
właśnie los czytał mi w myślach?
Usłyszałam ciche
pukanie do drzwi. Przez pewien moment nie byłam pewna, czy rzeczywiście ktoś
pukał, więc wahałam się otworzyć. Wtedy usłyszałam je ponownie, tym razem
głośniej. Podbiegłam do drzwi i przekręciłam klucz w zamku. Nacisnęłam klamkę.
Moim oczom ukazał się nikt inny niż Ewa. Zdziwiło mnie jej przybycie o tej
godzinie. Może ludzie po prostu nudzą się tak samo jak ja i z tego właśnie to
wynika? Tego nie wiedziałam.
Twarz mojej
przyjaciółki była lekko pobladła, emanowała nieukrywaną złością i wyrzutem. W
jej oczach oprócz gniewu, dostrzegałam coś jeszcze. Coś w rodzaju troski.
- Cześć, co tu robisz? – wypaliłam bez namysłu.
- Cześć… Kłamczucho.
*************************************************************************************************
BADUM TSS!!! (Kończyć w tym momencie, ja taka zła iks de)
I jak? Bo mi osobiście oczy krwawiły podczas czytania tych powtórzeń...
Mam dobrą wiadomość, bo jest całkiem spora szansa, że kolejna część pojawi się może nawet za tydzień, a nie miesiąc... Miejmy nadzieję.
Tak na marginesie, pewnie i tak każdy go zna, ale mogę się mylić - chodzi tu o taki bardzo fajny fanpage na Facebooku "Just Moonwalkers Things"
Powiem Wam, że całkiem fajne zdjęcia tam wstawiają. Czasami coś nawet komentuję, więc można mnie "złapać"
To tyle z mojej strony, życzę miłego, nie aż tak zdechłego dzionka i żegnam!
Mezzoforte
Witam serdecznie :D
OdpowiedzUsuńTak sobie włażę z nudów na twojego bloga i patrzę,że rozdział wstawiłaś i to mi się podoba. Strasznie mi ten rozdział przypadł do gustu, jest w nim tak wiele optymizmu. :)
Nie wiem czy tylko mi się wydaję, czy Iwa i Janek się coraz bardziej zbliżają do siebie? Ogólnie jak tak na nich z boku się patrzy (w tym przypadku czyta, ale to i jedno i to samo xDDD) to nawet fajną parkę by stworzyli.Znają się od małego, chodzą do tej samej szkoły. No wszystko pasuję. Tylko co teraz z Ewą?
Strasznie mi się spodobała część z stawem i ukradzionym kapeluszem. Chłopcy mają już taką naturę i nic z tym nie zrobi się. Jeszcze naukowcy nie wymyśl lekarstwa na dziecinność, i to może lepiej. Przynajmniej główna bohaterka mogła choć raz zapomnieć o chorobie, która i tak daję się we znaki. Zaniepokoił mnie ten fragment w którym Iwona o mały włos nie straciła przytomności.
Czekam już na tego nexta i życzę ci masy weny na napisanie go.
Pozdrawiam <3 :**
Wiedziałam, że ktoś zacznie knuć przeciwko tym wariatom, po prostu to wiedziałam xD
UsuńJednak wyszło optymistycznie, to bardzo dobrze, bo się bałam, że znowu z tym nie pykło :D
Hejo!
OdpowiedzUsuńCzy Ty mi się zaśmiałaś w twarz, po zakończeniu w takim momencie?! Ja Ci dam iks de...
Ja w ogóle nie rozumiem o co Ci chodzi, bo rozdział cudeńko. Słodka była ta akcja z kapeluszem. Janek to dobry przyjaciel i jednocześnie świetny materiał na chłopaka dla Iwy, ale niczego nie sugeruję. Słodką by byli parą... Las to idealne miejsce na takie wygłupy. Jak mi by się marzył taki staw, gdzieś niedaleko <3 Teoretycznie jest, ale... nie liczę tego ,,zarośniętego obszaru polnego''. I teraz sprawa Ewy. I tutaj przychodzi moment kiedy podchodzę do Ciebie i Cię normalnie zabijam, ale powstrzymam się jeszcze. Jejuuuuuuu, no co ja zrobie z sobą do następnego rozdziału? Ale opisy świetne. Nie wyczułam powtórzeń. Zawsze podziwiałam książki, w których jedno wydarzenie mogło być pięknie rozpisane na dwa rozdziały i Tobie też to wyszło :D
Tak się składa, że znam taką stronę, lajkuję taką stronę i już zastawiam pułapki na to ,,złapanie''.
Podrawiam, weny i szybko mi wstawiaj! <3