sobota, 6 maja 2017

Nothing Can Happen - rozdz. 15

Cześć i czołem!

Naprawdę myślałam, że w maju humor mi się poprawi, no ale gdzie tam! Maj zdechł i jest jeszcze gorszy niż w poprzednich latach. Ja chyba też zdechłam (a może tylko marudzę?) Czy to się kiedyś zmieni? To taka mała dygresja była.

Rozdział nie jest najdłuższy, ale najkrótszy też nie, więc wszystko OK.
Pisałam go z jakąś dziwną przyjemnością, a niestety wyszedł średnio, bo cały czas mi coś z opisami w tej części nie leży. Mam dziwne wrażenie, że są za bardzo ogólne, ale to może tylko moje zdanie?
Tak czy inaczej jestem zadowolona z pewnej sceny i  to właśnie może od tego momentu zacznie się robić ciekawiej. Chociaż nie, ten moment dopiero nastąpi... niedługo. 
Rozdział jest dość istotny w całym opowiadaniu, dlatego proszę o szczere opinie.

Zapraszam do czytania i komentowania!



                           Ostatnio znalazłam świetną rosyjską piosenkę i oto ona.

***********************************************************************************
        Przez chwilę myślałam, że oczy mnie mylą. Potrzebowałam kilku sekund na zastanowienie się, czy aby na pewno zbliżająca się do mnie z oddali osoba, nie jest tylko złudzeniem. Chyba jednak nie miałam tak bujnej wyobraźni, by go sobie tak po prostu uroić. Z daleka, sylwetka była rozmazana, ale nawet z tej odległości miałam pewność, kto właśnie zmierza w moją stronę. Zaczynam się zastawiać, czy Janek nie jest moim osobistym aniołem stróżem, czy też mnie nie śledzi. To zaczynało być zabawne. Zawsze kiedy dopadało mnie znudzenie – pojawiał się on. Czasami miałam dość jego towarzystwa, nie w tym jednak tkwi największy problem. Najgorsze jest to, że ostatnio coraz rzadziej widuję do z Ewą…

        Gdy był już blisko, posłał mi głupkowaty uśmiech. Czasami potrafił być naprawdę dziecinny, ale nie uznałabym tego za wadę. Chyba nawet przez ten optymizm polubiłam go do tego stopnia, że został jedną z niewielu osób, z którymi utrzymuję kontakt. Człowiek często wybiera przyjaźń z kimś o zupełnie innym charakterze. Najczęściej po to, by poznać odmienny świat tej osoby, zupełnie przeciwny do własnego. Czasami też przyjaźń ma oparcie wyłącznie na sentymentach. Tak mam na przykład z Patrycją. W dzieciństwie podobnie jak z Ewą byłyśmy nierozłączne. Teraz, kiedy na przestrzeni kilku lat wyczerpałyśmy tematy do rozmowy – widujemy się właściwie tylko w szkole. Zawsze w podobnych przypadkach stwierdzam, że pewnie tak miało być. I tu nie odbiegłam od tej reguły. Mimo tego, czasem ciężko pogodzić się z za szybko przemijającymi rzeczami, między innymi przyjaźnią. To przychodzi z wielkim trudem. Ale jak się nie ma wyboru, to i do takich warunków można, a nawet trzeba przywyknąć.

        Janek podbiegł do mnie, a ja nie mogłam ukryć zaskoczenia. Nie wspominałam mu nic o wyjeździe. Na pewno nie wspominałam. Skąd więc wiedział o wszystkim? Zaczyna mnie przerażać…


         Spojrzałam na niego spode łba. Niebieskie oczy połyskiwały mu łobuzersko.


- Czy ty zawsze musisz łazić tam, gdzie ja? – rozpoczęłam „rozmowę”. Może nie zabrzmiało to najsympatyczniej, ale było w stu procentach szczere.


- Nie muszę. – wyszczerzył się głupio. – Ale dopadła mnie okropna nuda, więc przyszedłem tu, a raczej podwiózł mnie brat. Zdał na prawko i łazi teraz dumny jak paw. To od niego dowiedziałem się, gdzie jesteście. Widział was na skrzyżowaniu przy banku.


- Robert ma tak samo z tym prawkiem.


- Dokładnie. Z resztą – wiesz, że oboje się kumplują?


- Tak? Nie wiedziałam. Ostatnio rzadko ze sobą rozmawiamy. – odrzekłam zgodnie z prawdą i wróciłam do rozmyślań. Nie było mi to chyba dane, bo blondwłosy nie spocząłby bez małego zamieszania wokół własnej osoby.

Dziwnym trafem za „ofiarę” obrał sobie mój ukochany kapelusz, z którym wiążę wiele wspomnień i mam do niego duży sentyment. Założyłam go dziś z powodu upałów, zupełnie tak samo, jak za starych, dobrych czasów.

Jednym ruchem zdjął mi go z głowy i włożył na siebie.


- Ciasny. – stwierdził po chwili. – Nie masz większego?


- Niestety nie mam. Jak ci nie pasuje, to oddaj.


Zaczął udawać, że myśli nad decyzją. W końcu oznajmił:


- Jak sobie madame życzy, ale najpierw… Najpierw mnie dogoń!

  I ruszył szaleńczym biegiem, zatrzymując się na chwilę w miejscu oddalonym o jakieś siedemdziesiąt metrów od tego, w którym znajdowałam się ja.

      Chciało mi się śmiać z jego zachowania. A może po prostu każdy szesnastolatek tak ma i to ja jestem jakimś odstępstwem od reguły? Może ja mam błędne wyobrażenie na temat pewnych spraw? Tego nie było mi dane wyjaśnić.

     W tamtej chwili chciałam zrobić jedno – odzyskać kapelusz. Chociażby po to, by pokazać mu, że nie śmieszy mnie jego dziecinada. Dziecinada nie w rozumieniu sarkastycznym, a… właśnie takim, jak zachowanie Janka.

     Ruszyłam za nim w pościg, jednak okazał się zdecydowanie szybszy i zwinniejszy ode mnie, dlatego zyskał dużą przewagę. W pewnym momencie doszłam nawet do wniosku, że wybiegliśmy poza teren działki. Zastanawiałam się też, czy ktoś mnie przypadkiem nie woła. Mimo tych podejrzeń kontynuowałam bieg, aż w końcu znalazłam się kilka metrów od Janka. Rozglądał się przez chwilę, lecz gdy mnie zobaczył – uciekł dalej. Takim sposobem sprowadził mnie w stronę lasu i Bóg jedyny wie jakim cudem nie potknęłam się jeszcze o porozrzucane wszędzie gałęzie. Było ich całkiem sporo.

      Po kilku minutach dopadło mnie straszne zmęczenie. Gonitwa nie wpłynęła na mnie pozytywnie. Z powodu zadyszki musiałam odpocząć, a najbliższym miejscem, gdzie mogłabym usiąść był powalony pień drzewa. Janek zniknął mi z oczu, więc te parę chwil opóźnienia nie zrobiłoby żadnej różnicy. Odetchnęłam z ulgą na myśl, że mam do dyspozycji trochę czasu samotności.

    Zastanawiałam się, dlaczego właściwie tak bardzo zdenerwowała mnie jego reakcja na moje smutki. On w żaden sposób nie może zrozumieć, jak bardzo to wszystko przeżywam. Nie może zrozumieć tego strachu, czy za parę miesięcy albo lat nadal będę miała miejsce na tej Ziemi, choć na pewno bardzo się martwi, tylko nie chce o tym mówić. Nie wiem czy siła wyższa  jednak wygra i zniszczy wszystko, co zaplanowałam. Kiedyś wydawało mi się iż cierpienie i żal są konsekwencjami ludzkiej słabości. Po części miałam rację. Od wielu osób słyszałam wciąż powtarzane słowa pociechy, że wszystkie troski są tylko złudzeniem, które zasłania nam oblicze prawdziwych nieszczęść. Wersja każdej z nich brzmiała podobnie i tak samo niosła ze sobą podobną treść. Niestety… Gdy ktoś doświadcza czegoś podobnego nawet nie próbuje pocieszać się takimi myślami. Tak, niektórym strasznie trudno wyobrazić sobie moją sytuację. Nie mogę nawet nic na to poradzić, bo jako samotnika – jeszcze trudniej mnie wesprzeć.

      Niektóre rzeczy tkwią w człowieku głębiej. Są czymś, co trudno nazwać, określić, czy przyporządkować do jakiejś grupy. Czasami nie w sposób je zrozumieć. Mimo to wywołują w ludziach skrajne i wyniszczające uczucia. Takim czymś nie można podzielić się z bliską osobą, bo nie będzie w stanie uwierzyć. Nie z powodu braku zrozumienia, lecz za sprawą niewytłumaczalności tych rzeczy. Wtedy mówią, że ludzie mają większe problemy. Najgorzej jest wtedy, kiedy rozsądek podpowiada jedno, a serce czuje zupełnie inaczej. Dlatego niełatwo znaleźć zrozumienie. Właśnie z powodu tych rzeczy.

      Od natłoku myśli poczułam się senna. Rozłożyste korony drzew nie przysłoniły całkowicie słońca, dlatego pojedyncze promyczki padały prosto na mnie. Nie mogłam zemdleć. W moim stanie nie byłoby to najbezpieczniejsze. Musiałam odzyskać kapelusz.

        Znałam te tereny doskonale i po części domyślałam się, gdzie mógłby uciec Janek. Niedaleko stąd jest staw. „Odkryłam” go kiedyś z Robertem i w późniejszym czasie tata nam powiedział, że wykopano go stosunkowo niedawno, bo przed wojną, w celach hodowlanych. Od lat nie należał do nikogo, więc uznaliśmy ten fakt za pretekst do spędzania tam całych dni. Dawno nie przechodziłam w tamtych okolicach. Pewnie strasznie zarosło…

      Skręciłam w jedną ze ścieżek prowadzących w stronę zbiornika wodnego. Przyjemnie było spacerować tą drogą. Las nigdy mnie nie przerażał. Uwielbiałam w nim przebywać, dlatego od samej przechadzki poczułam się lepiej na duchu.

      Z daleka dostrzegłam staw i wysoką postać siedzącą przy brzegu. Miała przy sobie kapelusz. Mój kapelusz. Tak, Janek był bardzo dziecinny.

     Starałam się podejść do niego jak najciszej, ale nie zauważyłam gałęzi, na którą niespodziewanie nastąpiłam. Zawsze bawiło mnie, jak taki delikatny szelest może dać znać o czyjejś obecności. Teraz już wiem. Chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany i już po chwili zatracał się ze mną w kolejnej szaleńczej gonitwie. W pewnym momencie byłam blisko osiągnięcia mojego celu, gdy nagle popchnął mnie wprost do lodowatej wody. Tego niestety nie przewidziałam. Przez blisko minutę nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku, takiego doznałam szoku. Janek natomiast zaniósł się gromkim śmiechem, kuląc się z powodu bólu brzucha. Wtedy ja sama zaczęłam się śmiać, zapominając o całej złości. Widocznie pozornej, jak zdążyłam się przekonać. Nie wyszłam nawet z wody, bo i chłód przestał mi przeszkadzać. Dawno nie miałam tak dobrego humoru.

       Nasz śmiech nieco ucichł. Janek jak prawdziwy dżentelmen pomógł mi wyjść ze stawu. Chwyciłam jego dłoń i w tym momencie wpadł mi do głowy szatański pomysł. Już planował mi nawet oddać kapelusz, gdy z całej siły pociągnęłam go ze sobą. Podhaczyłam mu nogę, dlatego upadek wyglądał jeszcze bardziej spektakularnie i widowiskowo. Chyba sam Janek zaskoczył się nawet geniuszem mojego planu. Staw był na szczęście dość płytki, dlatego żadne z nas na tym nie ucierpiało. Jedynie nasze ubrania domagały się wysuszenia. Oprócz tej drobnostki, właściwie nic złego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie. Czyżby mi się to… podobało? Żyłam w przekonaniu, że w takim wieku pewnych rzeczy nie wypada już robić. Ale w tym momencie sama zaczęłam w to wątpić. Może jako szesnastolatka powinnam jeszcze nacieszyć się uciekającym szybko dzieciństwem? Nie. Lepiej, żeby tak już zostało. Za późno na zmiany, a przecież od czasu do czasu można się powygłupiać.

      Oboje wyszliśmy w końcu ze stawu, przemoknięci do suchej nitki. Janek zapytał odpowiednio zmodulowanym głosem, który po raz kolejny mnie rozbawił:


- Nie przemokłaś przypadkiem, my lady?


- Najpierw madame, teraz lady… Co jeszcze wymyślisz?


- Na wiele mnie stać. – puścił mi oczko. – Sama widziałaś.


- Widziałam i właśnie chciałam spytać: na co to wszystko było?


   Spojrzał mi w oczy.


- Miałem nauczyć cię uśmiechu. Pamiętasz? Przysięgłem ci to niedawno i realizuję swoje postanowienia.


  Zamyśliłam się zdziwiona.


- Pamiętasz? – dopytywał.


        Wtedy przypomniałam sobie tamten wieczór. Oczywiście, że pamiętam! Nie wiedziałam, że weźmie tę prośbę na poważnie. Jednak wziął i jestem mu za to niesamowicie wdzięczna. Nawet za taką drobnostkę. Ale jakże ważną drobnostkę!


- Tak… - mruknęłam po chwili. Uśmiech nadal rozświetlał moją twarz, dlatego nie zabrzmiało to ponuro.


- Zapewne dziwisz się, że właśnie tę metodę wybrałem, ale to wszystko miało swój cel. Myślałem o tobie ostatnio i w końcu zrozumiałem, że każdy próbuje cię zasypać idiotycznymi pociechami, marnymi obietnicami, że wszystko będzie dobrze i się ułoży. Mam rację?


Kiwnęłam głową.


- Postawiłem więc dać ci prawdziwy, namacalny dowód na to, iż wszystko RZECZYWIŚCIE jest dobrze. Bez ściemniania i owijania w bawełnę.

    Niesamowite. Rzeczywiście, poczułam chęć do uśmiechu i nawet nie spostrzegłam w jego działaniach takiego celu.


- Jesteś kochany! – wykrzyknęłam po tych słowach, wtulając się jednocześnie w niego. Nie krył zdziwienia spowodowanego moim wzruszeniem. – Tak wiele osób mawia mi podobne rzeczy, a ty jedyny mnie zrozumiałeś. Jesteś kochany! – powtórzyłam, czując, jak bierze mi się na płacz. Z oczu popłynęła mi jedna łza, a za nią kolejna i następna… Koniec końców płakałam się mu w koszulkę jak bóbr, a on z pełnym zrozumieniem uszanował moje uczucia i oszczędził sobie zbędne pytania. I nie były to bynajmniej łzy smutku, a wzruszenia. Takiego, jakiego dawno nie doznałam…

                                                                 ***

       Wracaliśmy na działkę polną ścieżką, rozmawiając i śmiejąc się beztrosko, gdy po raz kolejny uświadomiłam sobie ważną rzecz. Przystanęłam.


- Co jest? – spytał mój przyjaciel również przystając.


       Nie wiedziałam jak poskładać słowa i nie zabrzmieć głupio.


- Co się dzieje z Ewą? – wydukałam w końcu. – Zerwałeś z nią? Obraziła się? Ostatnio coraz rzadziej widuję was razem. Nie chcę być wścibska, więc wybacz, ale trochę mnie to martwi.

     
       Blondwłosy jakby się spiął, tak samo jak ja zbierał i układał słowa, aż w końcu powiedział z pełnym spokojem:


- Nie martw się, nie jesteś wścibska. Z Ewą jest wszystko w porządku. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale naprawdę spotykamy się dość często. Ona nie jest typem osoby, która wiecznie się o coś obraża. Nie ma nawet o co.


      Po raz kolejny spojrzałam mu w oczy. Tym razem wydały mi się jeszcze piękniejsze. W kolorze nieba. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłam.


- To… Chcielibyście przyjść do mnie jutro albo pojutrze? Lub nawet gdzieś wyjść, bo zapowiadali ładną pogodę. Może i to nauczy mnie uśmiechu. Jak sądzisz?


- Tak, jeżeli ona zechce. – mruknął półszeptem, jak gdybym miała tego nie usłyszeć.


Usłyszałam.


                                                          ***


- Gdzie byłaś?! – Martynka podbiegła do mnie i wtuliła się we mnie jak w siostrę. To było urocze.


- Widzisz tego chłopaka? – wskazałam na Janka. – To wariat. Ale i w tym jest coś dobrego.


      Mała popatrzyła na niego krzywo.


- To twój ukochany, tak? Ja już rozumiem takie rzeczy!


       Jakkolwiek wyglądała moja znajomość z Jankiem – nie, nie kochałam go. Nawet jeżeli kiedyś mogło się tak zdarzyć… To było dawno. Przyjaźń jest o wiele piękniejszym uczuciem. Poza tym Janek ma dziewczynę, którą kocha, choć nie rozumiem fenomenu związków w tym wieku. Ale pewnie i tu nie mam racji.


- Nie, Martynko… Kto ci w ogóle takich rzeczy naopowiadał?


- Nikt… No, może coś tam pani Ada mówiła, ale ja przecież wszystko rozumiem… O! I mówiła coś jeszcze… Że on – tu wskazała na Janka – jest twoim..


- Kim? – zmarszczyłam czoło.


- No, tym… Jak to się nazywa? A, sekretarzem! Osobistym sekretarzem.


- Mama tak powiedziała? – nie dowierzałam jej. – Masz bujną wyobraźnię, Matiś. Zrozumiesz pewne sprawy, jak będziesz w moim wieku.


        Posłałam jej jeszcze sympatyczny uśmiech i rozbawiona całą sytuacją, poszłam przebrać się w coś suchego. Mimo iż nie przewidziałam takiego zwrotu akcji – wzięłam na wszelki wypadek parę rzeczy na zmianę. W drodze do altanki napotkałam jednak mamę. Zdziwił ją nieco mój widok.


- Co ty takiego robiłaś, że taka mokra jesteś? I w ogóle jaki cudem wam się na ucieczkę zebrało? Gdzie uciekliście?

  
        Widziałam, że ledwo powstrzymuje śmiech.


- Nie będę cię zanudzać…


- Nie zanudzasz mnie! – przerwała w połowie zdania. – Szczegóły opowiesz później. Teraz w skrócie.


- W skrócie? Janek zabrał mi kapelusz, a potem wrzucił mnie do stawu…


- I ty też go wrzuciłaś?


- Tak. Inaczej nie byłby mokry.


       Mama puściła mi oczko i ku mojemu zaskoczeniu zawróciła w drugą stronę. Tak to zrozumiała?


- Zaczekaj! – krzyknęłam w trakcie biegu za nią. – Co miało znaczyć to oczko?


- Nic… - zaśmiała się, ruszając dalej.

    
      I tym razem ją dogoniłam.


- Janek próbował mnie rozweselić. Nie wiem co miałaś na myśli, ale prawda wygląda… inaczej.


- Przecież nie sprecyzowałam tego, co miałam na myśli, skarbie. Skąd wiesz, że o tym pomy…


- Domyśliłam się. – weszłam jej w słowo. – Mamo… Z całym szacunkiem, ale znasz moje zdanie na te tematy, więc nie masz czego podejrzewać.


- Wiem. – odpowiedziała krótko. Dlatego chcę ci wybić z głowy te poglądy. Świat jest nowoczesny, a ty musisz do tego prędzej czy później przywyknąć.


- Po moim trupie! – oznajmiłam i zniknęłam za drzwiami tej nieszczęsnej altanki.


        Zrobiłam to co miałam zrobić, po czym wróciłam do pozostałych. Było późne popołudnie, dzięki czemu słońce nie świeciło już tak ostro, aczkolwiek ten dzień tak czy inaczej mogłam spokojnie zaliczyć do bardzo upalnych. Nawet wiatr był ciepły. O tej porze dnia jest zdecydowanie najprzyjemniej. Sama świadomość, że masz do dyspozycji chociaż kilka godzin wolności jest przyjemna. Siedziałam spokojnie wśród najbliższych mi osób, a rozmowa toczyła się w najlepsze. Janek ulotnił się tak szybko jak pojawił, więc przynajmniej nikt nie męczył mnie głupimi pytaniami. Choć naprawdę byłam mu wdzięczna za dzisiaj.
Czego chcieć więcej?

       Brakowało tylko muzyki, ale radio nie miało na działce miejsca bytu. Wtedy jakby na przekór moim myślom usłyszałam delikatne dźwięki fortepianu, wydobywające się z wnętrza altanki. Żadnych instrumentów tu nie trzymaliśmy. Nasza rodzina oprócz zamiłowania do słuchania muzyki, nie miała z nią właściwie nic wspólnego.


- Co tak gra? – skierowałam pytanie do pozostałych.


       Tata wyjaśnił:


- Mamy tu adapter, nie pamiętasz? Pożyczyłem od ciebie parę winyli, bo mała koniecznie chciała ich posłuchać. Chyba nie masz nic przeciwko?


- Nie, absolutnie. Martyna lubi taką muzykę?


- Widocznie polubiła. – stwierdził tata wracając do dyskusji na nieznajomy mi temat.


- Aha. – mruknęłam, wsłuchując się w przyjemną dla ucha, delikatną melodię. W pewnym momencie poczułam silne zmęczenie, a głosy z zewnątrz przestawały do mnie docierać. Powoli oddawałam się w objęcia morfeusza, gdy niespodziewanie usłyszałam donośny głos informujący o tym, że wracamy. O dziwo wstałam bez trudu, lecz planowaną drzemkę, prędzej czy później i tak musiałam dokończyć. Była to jedna z pierwszych rzeczy, jakie zrobiłam po powrocie. Później…? Tylko nuda.

                                                                       ***

         Następnego dnia obudziłam się w nieco gorszym humorze niż wczoraj. W głowie co prawda nadal tkwiły mi słowa Janka, jednak świadomość, że jutro mam iść do szkoły jak zawsze przepełniła mnie pewnego rodzaju smutkiem. Zostały mi jeszcze dwa lata liceum, a i tak nic nie jest pewne. Wolę nie wiedzieć, ile rzeczy może się jeszcze wydarzyć. Priorytet stanowi teraz walka z chorobą. Nawet okropna klasa zeszła na drugi plan. W życiu są widocznie rzeczy ważne i ważniejsze. Ostatnimi czasy zdążyłam się o tym przekonać…

        W krótkim czasie wstałam i załatwiłam to, co trzeba było zrobić. Odkurzyłam nawet pokój, a to w moim przypadku nie lada sukces. Chyba w końcu zrozumiałam jak ważny jest porządek. W istocie rzeczy dopadła mnie jednak straszna nuda spowodowana perspektywą najprawdopodobniej rutynowej niedzieli. Usiadłam zrezygnowana na łóżku. Lekcje również zrobiłam, więc nawet nie byłam w stanie znaleźć niczego pożytecznego do roboty.

       Czasami los jest sarkastyczny i kpiący. Czasami ma wobec mnie plany, zupełnie odstające od moich. Czasami zsyła zbawienie w postaci kogoś. A co, jeżeli to nie zbawienie, a… klątwa? Czyżby właśnie los czytał mi w myślach?

      Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Przez pewien moment nie byłam pewna, czy rzeczywiście ktoś pukał, więc wahałam się otworzyć. Wtedy usłyszałam je ponownie, tym razem głośniej. Podbiegłam do drzwi i przekręciłam klucz w zamku. Nacisnęłam klamkę. Moim oczom ukazał się nikt inny niż Ewa. Zdziwiło mnie jej przybycie o tej godzinie. Może ludzie po prostu nudzą się tak samo jak ja i z tego właśnie to wynika? Tego nie wiedziałam.
       Twarz mojej przyjaciółki była lekko pobladła, emanowała nieukrywaną złością i wyrzutem. W jej oczach oprócz gniewu, dostrzegałam coś jeszcze. Coś w rodzaju troski.


- Cześć, co tu robisz? – wypaliłam bez namysłu.



- Cześć… Kłamczucho.

*************************************************************************************************

BADUM TSS!!! (Kończyć w tym momencie, ja taka zła iks de)

I jak? Bo mi osobiście oczy krwawiły podczas czytania tych powtórzeń... 

Pisałam rozdział w bólach głowy, dlatego już chyba zaczęłam wariować i zrobiło się tu jeszcze bardziej absurdalnie :D

Mam dobrą wiadomość, bo jest całkiem spora szansa, że kolejna część pojawi się może nawet za tydzień, a nie miesiąc... Miejmy nadzieję.

Tak na marginesie, pewnie i tak każdy go zna, ale mogę się mylić - chodzi tu o taki bardzo fajny fanpage na Facebooku "Just Moonwalkers Things" 
Powiem Wam, że całkiem fajne zdjęcia tam wstawiają. Czasami coś nawet komentuję, więc można mnie "złapać" 

To tyle z mojej strony, życzę miłego, nie aż tak zdechłego dzionka i żegnam!

Mezzoforte

3 komentarze:

  1. Witam serdecznie :D
    Tak sobie włażę z nudów na twojego bloga i patrzę,że rozdział wstawiłaś i to mi się podoba. Strasznie mi ten rozdział przypadł do gustu, jest w nim tak wiele optymizmu. :)
    Nie wiem czy tylko mi się wydaję, czy Iwa i Janek się coraz bardziej zbliżają do siebie? Ogólnie jak tak na nich z boku się patrzy (w tym przypadku czyta, ale to i jedno i to samo xDDD) to nawet fajną parkę by stworzyli.Znają się od małego, chodzą do tej samej szkoły. No wszystko pasuję. Tylko co teraz z Ewą?
    Strasznie mi się spodobała część z stawem i ukradzionym kapeluszem. Chłopcy mają już taką naturę i nic z tym nie zrobi się. Jeszcze naukowcy nie wymyśl lekarstwa na dziecinność, i to może lepiej. Przynajmniej główna bohaterka mogła choć raz zapomnieć o chorobie, która i tak daję się we znaki. Zaniepokoił mnie ten fragment w którym Iwona o mały włos nie straciła przytomności.
    Czekam już na tego nexta i życzę ci masy weny na napisanie go.
    Pozdrawiam <3 :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że ktoś zacznie knuć przeciwko tym wariatom, po prostu to wiedziałam xD
      Jednak wyszło optymistycznie, to bardzo dobrze, bo się bałam, że znowu z tym nie pykło :D

      Usuń
  2. Hejo!
    Czy Ty mi się zaśmiałaś w twarz, po zakończeniu w takim momencie?! Ja Ci dam iks de...
    Ja w ogóle nie rozumiem o co Ci chodzi, bo rozdział cudeńko. Słodka była ta akcja z kapeluszem. Janek to dobry przyjaciel i jednocześnie świetny materiał na chłopaka dla Iwy, ale niczego nie sugeruję. Słodką by byli parą... Las to idealne miejsce na takie wygłupy. Jak mi by się marzył taki staw, gdzieś niedaleko <3 Teoretycznie jest, ale... nie liczę tego ,,zarośniętego obszaru polnego''. I teraz sprawa Ewy. I tutaj przychodzi moment kiedy podchodzę do Ciebie i Cię normalnie zabijam, ale powstrzymam się jeszcze. Jejuuuuuuu, no co ja zrobie z sobą do następnego rozdziału? Ale opisy świetne. Nie wyczułam powtórzeń. Zawsze podziwiałam książki, w których jedno wydarzenie mogło być pięknie rozpisane na dwa rozdziały i Tobie też to wyszło :D
    Tak się składa, że znam taką stronę, lajkuję taką stronę i już zastawiam pułapki na to ,,złapanie''.
    Podrawiam, weny i szybko mi wstawiaj! <3

    OdpowiedzUsuń