poniedziałek, 19 czerwca 2017

Nothing Can Happen - rozdz. 16

               
Hej! 

Tak, rozdział miał być wcześniej, WIEM o tym, nie bijcie (ewentualnie możecie mnie rozstrzelać)
Pod koniec roku miałam w szkole taki szał, że masakra. Przepracowałam się bez dwóch zdań. Na szczęście do wakacji coraz bliżej i nareszcie odpoczniemy wszyscy od tego wszystkiego.
Tak mi się jeszcze jedna rzecz przypomniała odnośnie poprzedniego rozdziału, a dokładniej wrzucania do stawu. Ostatnio mnie prawie wrzucił tam wujek, a mój brat majstrujący przy wędce (mały próbuje ryby łowić xD) - wpadł do niego sam. Pomost się skończył i tyle xD :D
I jeszcze jaki zadowolony był i dumny z siebie, haha! Musiałam, po prostu musiałam tę historię przytoczyć...

Rozdział jest dzisiaj wyjątkowo w porządku, choć przepisywałam go na komputer w bólach głowy (akurat sąsiedzi musieli słuchać jakiejś śmieciowej muzyki, eh...). Zaszalałam i właśnie od tego momentu zaczyna być ciekawie. Jestem zadowolona...

Także życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania!





********************************************************************************************************


          Jej słowa przez pewien czas nie były  w stanie do mnie dotrzeć. Nie potrafiłam 
zrozumieć zaistniałej sytuacji. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak wielki popełniłam błąd. Cały optymizm wywietrzał ze mnie w jednym momencie, jakby za sprawą podmuchu wiatru. Zatraciłam się zupełnie w słodkim kłamstwie i teraz dopiero odczuwam jego straszną gorycz. Nie na tym rzecz miała polegać! Nie tak miało wyglądać moje kłamstwo. Kłamstwo, które może przecież zaważyć na naszej przyjaźni.

                   Nieprawda to najgorszy przykład obrazy drugiego człowieka. Jest oczywiste, że oprócz destrukcji w ludzkich relacjach, niesie ze sobą poważne konsekwencje. Kłamstwo to błąd pozbawiony głębszej filozofii. Naprowadza na złą drogę, wiodącą niekiedy niezwykle daleko od smutnej prawdy. Czasami pociesza, a mimo tego gdy wychodzi na jaw, uderza z podwójnie i niszczy wszystko, co może. Potrafi z jednego przerodzić się w drugie. Wtedy oszustwo wygrywa nad człowiekiem. Ukazuje jego słabość, która pozbawia możliwości mówienia prawdy. 

                 W moim wypadku wyglądało to jeszcze gorzej. Poza paroma rzeczami, nie miałam prawa narzekać na swój los. Posiadałam wszystko, czego potrzebowałam, w tym przyjaźń stojącą teraz pod znakiem zapytania. W mojej naturze leży popadanie w różne skrajności, tarapaty oraz naruszanie harmonii i spokoju życia, których przecież tak pragnę. Popełniłam błąd. Wielki błąd. Z wiadomych powodów poczułam się podle.

                  Spojrzałam na twarz Ewy. Gdy zobaczyłam na niej ten żal, tę złość, spuściłam wzrok. Początkowo nie chciałam wcale źle. Po tylu latach rozłąki nie potrafiłam jej o wszystkim od tak po prostu powiedzieć, nie byłam gotowa. Z drugiej zaś strony - jakim głupstwem było wplątywanie się w te bujdy, że wszystko jest w porządku? Cóż stało na przeszkodzie, by jakimś cudem to wszystko ominąć?

                 Jej wzrok był przeszywający. W kwestii choroby nie miałam już przed nią nic do ukrycia. Chociaż nie powiedziała tego wprost, samo spojrzenie wystarczyło, bym wiedziała. Mogłam faktycznie darować sobie te głupie gierki. Mogłam powiedzieć jej prosto z mostu, jeszcze podczas spotkania w kawiarni. Ale z dziwnych powodów tego nie zrobiłam. Próbowałam sobie zadać pytanie "Po co mi było to wszystko?", lecz w ciągu tych paru sekund nie doznałam żadnego cudownego olśnienia. Wręcz przeciwnie. Zaczynałam rozumieć samą siebie coraz mniej. Zupełnie jakby te wszystkie rzeczy, które robiłam w ostatnim czasie kompletnie straciły sens, a co najważniejsze - ja straciłam tę cząstkę nadziei, że mimo wszystko nie zeszłam zupełnie na złą ścieżkę. A jednak to się stało...

                Nie zważając zbytnio na wyraz twarzy Ewy, zaprosiłam ją do środka. Ona natomiast zrobiła coś dziwnego. Jej spojrzenie ponownie przesiąknęło złością do tego stopnia, że nawet odcień jej rudych włosów wydawał się intensywniejszy i zgodny z temperamentem ich właścicielki.


- Nie zamierzasz wejść?

                 
              Ewa pokiwała przecząco głową.


- Nie. - powiedziała zdenerwowanym tonem. - Przyszłam tu na chwilę.

        
              Niezrażona sytuacją, mówiłam dalej:


- To nie zabrania ci wejść do środka. Chwila może się bardzo przedłużyć, zawsze tak jest.


              W końcu przystała na moją propozycję, bo weszła wolnym krokiem do mieszkania i przystanęła koło regału z książkami. 


- Na co miało to wszystko być? - zapytała zrezygnowanym, niepokojąco sympatycznym głosem. Dobrze wiedziałam, iż zawsze robi tak, gdy jest zdenerwowana. Znałam ją zbyt dobrze, a takich rzeczy nawet po upływie lat się nie zapomina. Przełknęłam nerwowo ślinę.


- Tylko co?


- Ty już doskonale wiesz o co chodzi! - syknęła, odrywając wzrok od kolorowych okładek. - Dlaczego ty cały czas musisz kłamać? I po co ci, do cholery to wszystko?!


               Zrobiło mi się jej jeszcze bardziej szkoda. Głównie z tego powodu, iż faktycznie miała rację. Co do joty. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy dno, na które upadłam nie zaczyna się pogłębiać i przeszkadzać mi w możliwości ponownego powstania. Poczułam się jak w ruchomych piaskach, z których nie w sposób się wydostać. Żyjąc w słodkim kłamstwie, miałam choć iskierkę nadziei. Mogłam przynajmniej z kimś porozmawiać, bez obaw, że zacznie się nade mną użalać i współczuć. Tego bym nie zniosła.


- Uspokój się, Ewa. Bez powodu robisz z byle czego wielkie halo. Musimy spokojnie ze sobą pomówić. - usiłowałam zachować  spokój, lecz lekkie zdenerwowanie zdradził mój łamiący się głos.


- Wiesz co? Chyba miałaś rację, że zostanę tu na dłużej niż chwilę. W końcu niecodziennie z pozoru najlepsza przyjaciółka robi z ciebie... Idiotkę.


- Ale...


- Milcz! Czy ty nie rozumiesz... Czy ty tego nie rozumiesz, że ja się po prostu martwię? Że też chciałabym pomóc?


                 Usiadła na taborecie i zakryła twarz dłońmi. 


- Nie mam pojęcia, w jaki sposób mogłabyś mi pomóc. - zauważyłam.


- Może i się nie mylisz, ale co mi cholera jasna do tego, skoro każdy mnie ostatnio okłamuje? Uwierz, że nie tylko ty. Czy naprawdę nie zasługuję na szacunek? Choć odrobinę szacunku! Iwa, jest wiele rzeczy, których ty nie powinnaś wiedzieć, ale chyba każdy posiada parę takich tajemnic, których nie zamierza nikomu wyjawić, prawda?


                  Skinęłam głową.


- Doskonale wiem, iż nie jestem idealna. - kontynuowała. - Brak mi czasem pokory, ale wszystkie wady próbuję nadrabiać optymizmem. Uśmiecham się nawet wtedy, kiedy mam ochotę tylko... Siąść i płakać. Ale mimo wszystko wobec przyjaciół jestem szczera ZAWSZE, a to, że nie mówię o niektórych rzeczach, to jedynie moja zakichana sprawa!


                  Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak roztrzęsionej. Zrobiła się cała czerwona i jakby tego było mało - płakała. Po chwili wytarła jednak łzy i z zawziętością rzymskiego legionisty ciągnęła dalej:


- Nie rozumiem, co chciałaś swoim zachowaniem udowodnić. Może mówię jak matka, ale teraz dochodzi do takich sytuacji, przy których nawet ja myślę racjonalnie. Spójrz na to wszystko z innej strony. Kiedyś wiele opowiadałaś mi o pewnej rzeczy. Była to oczywiście część twoich filozoficznych wywodów, ale mniejsza... Nienawidziłaś hipokryzji. Nie tolerowałaś jej.


- To prawda, ale przecież...


- Daj mi dokończyć! - warknęła. - Po prostu ty sama wyszłaś na zwyczajną hipokrytkę. Kiedy po raz pierwszy raz spotkałyśmy się po tylu latach, widziałam w tobie to przygnębienie, lecz myślałam sobie: "No nie wiem, może ma po prostu zły dzień", jednak tych dni ostatnio się trochę nazbierało, nieprawdaż? To mnie niepokoiło i słusznie. Teraz już o wszystkim wiem i niczego się już nie wyprzesz.


- Spokojnie, Ewa. Robisz z tego kuriozum, a tak naprawdę mówisz o rzeczy, która w rzeczywistości nie jest aż tak straszna.


- A wiesz, czym dla mnie jest kuriozum? Ano to, że nie wiedziałam nic wcześniej. Powiedz proszę, jak długo wiedziałaś o tym paskudztwie, zanim cię spotkałam?


- W dniu zdiagnozowania u mnie raka, po raz pierwszy spotkałyśmy się po długim czasie. I to jest właśnie najgorsze. - westchnęłam ciężko.


                    Ewa spojrzała tępo na sufit.


- Pięknie... Teraz pewnie teraz ja będę ci się kojarzyć ci się z chorobą.


                    Zdenerwowały mnie jej słowa. Zdecydowanie przesadzała.


- Nie mów tak, dobra? Przecież nic złego nie zrobiłaś. To raczej ja powinnam się w czymkolwiek winić.


- Ale Iwona! Ty siebie słyszysz? Ty masz białaczkę. Dotarło to do ciebie? Na to się UMIERA. Ech... Zawiodłam się na tobie. Zawiodłam się jak nigdy! Przecież teraz... Wszystko może się stać!


- Nieprawda. Nic nie może się zdarzyć.


                      Ewa poszła szybkim krokiem do kuchni i zatrzymała się przy stole, patrząc na to i owo. 


- Zawsze taka jesteś. Tłumaczysz swoje błędy jakąś dziwną, irracjonalną filozofią, która nijak ma się do tego, co robisz. Jedno mówisz, drugie...


- Cicho bądź, Ewa, bo rodzice lada chwila wrócą z kościoła, a Robert jest w swoim pokoju. Wiesz, jak on lubi podsłuchiwać.


- To ty nie idziesz do kościoła? - zdziwiła się.


- Głowa mnie boli.


- Wiesz co, Iwka? Zaczyna mnie ta rozmowa już wkurzać. Chrzanię twoich rodziców i chrzanię Roberta! Jestem wkurzona, mam do tego prawo.


                  Poczułam się przez chwilę jak oskarżona na sali sądowej, a Ewa nagle zaczęła przypominać oschłą prokuratorkę, sypiącą raz po raz absurdalnymi zarzutami.


- Ewa.. Chciałam tylko powiedzieć, że nie czuję się niewinna. Zrobiłam coś okropnego. Tak, zdaję sobie z tego sprawę! Faktycznie, mogłam powiedzieć wcześniej, ale wyszło jak wyszło. Bałam się, wiesz? Po przyjeździe miałaś na pewno wiele spraw na głowie, a moje problemy tylko dołożyłyby ci zbędnych kłopotów...


- Ty się lepiej nie tłumacz! A z resztą - głupoty się nie tłumaczy. Nigdy. Co się natomiast tyczy zmartwień - dołożyłaś mi ich teraz wystarczająco dużo, bym mogła stąd pójść.


                  Mówiąc to, skierowała się w stronę wyjścia. Zatrzymałam ją szybko, zanim jeszcze zdążyła wyjść.


- Chwila, zaczekaj... Od kogo ty o tym wszystkim wiesz?


                  Twarz Ewy momentalnie złagodniała i już zbierała się, by coś powiedzieć, gdy do głowy przyszła mi oczywista odpowiedź. Janek.

                   Nietrudno było się domyślić, że to on. W końcu to on namawiał mnie, bym powiedziała 
Ewie o białaczce. W tamtej chwili nie rozważałam już innej opcji. Pomyślałam o chłopaku, po czym ogarnął mnie żal. Żal do niego, bo nie potrafił zachować dyskrecji. A ja dałam się nabrać na "naukę uśmiechu"! Też coś! Fałszywiec. Fałszywiec i zdrajca.


- Zabiję Janka! - wydarłam się na całe gardło. - Że też musiał nakablować, skubany. Nie mógł siedzieć cicho. Widać musiał w końcu zsolidaryzować się z tobą, dlatego wydał tę kłamliwą Iwonkę!


                    Ewa z przerażeniem wlepiła wzrok w mój zdenerwowany wyraz twarzy.


- Jego w to nie mieszaj. To najsympatyczniejszy człowiek, jakiego znam. 


- Aha, faktycznie. - zakpiłam. - Wydał mnie. Tyle w temacie. Pieprzony hipokryta!


- Od kiedy ty przeklinasz?


- Nie przeklinam. Wybacz. Jestem zdenerwowana. A poza tym, ty też przeklinasz.


- Ja przynajmniej słusznie! Tobie nie wypada. Jesteś... Zawsze byłaś taka spokojna. Od tej strony cię nie znałam. Boże, co się z tobą dzieje? Nie byłaś kiedyś taka. A Janek... Jankowi nic do tej zakichanej sprawy. Nic a nic!


- Bronisz go, bo to twój... Chłopak. - powiedziałam już spokojniej. - Nikt inny nie mógł ci tego powiedzieć.


- Mów co chcesz. Jeżeli wybierasz życie w kłamstwie - proszę bardzo. Powiedziałabym coś jeszcze, ale mam dosyć godności. Powtarzam po raz kolejny - zawiodłaś mnie...


                     Po tych słowach wyszła, trzaskając za sobą drzwiami. Ja od natłoku emocji skuliłam się przy ścianie, przeklinając w duchu Janka. Teoretycznie nie powinnam tego robić, jednak złość dawała we znaki. Jak nigdy przedtem poczułam doskwierającą mi 
samotność.

                                                                    ***

                       Siedziałam w kącie kolejne 15 minut, nadal nie mogąc zrozumieć sensu tej całej sprzeczki. Cokolwiek Ewa myślała, prędzej czy później i tak bym jej powiedziała. Ale czy to mnie w czymkolwiek usprawiedliwiało? Otóż nie. Chyba jednak miała rację. Rzadko dopuszczałam się głupstw, a jak już, to porządnie. Nie myślałam za wiele nad tą sprawą. Tak naprawdę, stoczyłam się jak nigdy. Sprawdziły się najgorsze przypuszczenia.

                       Usiadłam na kuchennym krześle, oparłam łokieć o blat i teatralnym gestem przyłożyłam dłoń do czoła, niczym pokrzywdzona dama. Tyle że nie byłam ani pokrzywdzona, ani tym bardziej damą. Najgorzej w tym wszystkim ucierpiała Ewa. Czy mówiąc, że wszyscy ją opuścili, miała na myśli rodziców? Najwidoczniej tak. Cóż, nadal liczyłam po cichu na cud, że to wszystko okaże się złym snem. Jednak w dalszym ciągu siedziałam tak bezczynnie z miną męczennicy, roztrzęsiona, zdezorientowana po usłyszeniu... Prawdy.

                      Najprawdopodobniej byłam też strasznie czerwona, dlatego nalałam sobie wody i wypiłam jednym duszkiem. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że to za mało, więc wypiłam kolejną szklankę. W końcu z powrotem opadłam na krzesło i ukryłam twarz w dłoniach. Od momentu diagnozy, moja rozpacz tak naprawdę nie osiągnęła jeszcze takiego poziomu, bym miała wyć jak bóbr. W końcu musiało się to stać.

                      Płakałam bez obaw, że Robert może mnie usłyszeć. Nawet gdyby, i tak nie miałby nic do powiedzenia, bo w końcu ileż można trzymać emocje na wodzy? Uświadomiłam sobie błąd, ten głupi błąd, w efekcie którego to ja zaczęłam sprawiać problemy wszystkim dookoła. Nie odwrotnie. Cały czas okłamywałam się, że walczę. Tak naprawdę poddałam się już na samym początku, bo pewnych rzeczy nie potrafiłam zaakceptować. Okropieństwo.


- A tobie co się stało? - usłyszałam cichy głos mojego brata.


                         Spojrzałam na niego szklistymi oczami.


- Wszystko się wali ostatnio, mój drogi. Słyszałeś kłótnię?


- Nie. - popatrzył na mnie zdziwiony. - Muzyki słuchałem. Coś się stało?


- Wiele się stało, Robert. I dzisiaj i wczoraj...


- Dlatego płaczesz?


-Dlatego...Przepraszam, ale nie mam humoru. Lepiej pójdę do pokoju. Chociaż ty miej dobry nastrój...


                         Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Zamknęłam pomieszczenie na klucz, zasłoniłam rolety i zadzwoniłam do tego nieszczęsnego Janka. Nie chciałam postępować złośliwie, po prostu musiałam wyjaśnić parę spraw.


- Halo? - odebrał po którymś z kolei sygnale.


- Wpadłbyś do mnie? - zapytałam cicho.


- Nie mówiłem ci, że jadę z drużyną na spływ kajakowy? Jestem teraz bardzo zajęty. Mów szybko, o co chodzi.


- Jaki spływ? Nic mi nie mówiłeś. 


- Nie? To przepraszam. Jeżeli chcesz, wpadnę do ciebie około 19. To coś ważnego?


- Na tyle ważnego, że nie możemy o tym mówić przez telefon. Och, to harcerstwo cię wykończy. Nie wytrzymałabym na twoim miejscu, haha!


- Naprawdę warto się zapisać. - zaśmiał się lekko. - Co dwa tygodnie organizujemy jakieś wycieczki.

                         W tym momencie usłyszałam stłumiony głos jakiegoś chłopaka. Janek pośpiesznie powiedział tylko, że go wzywają i skończył rozmowę. Nie pozostało mi nic innego, niż czekać.

                         Rozejrzałam się po pokoju. Dopiero teraz spostrzegłam, iż zaczął przypominać bardziej stanowisko lekomanki, niżeliby szesnastolatki. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz na widok tych wszystkich prochów. Patrzyłam na nie bardziej jak na truciznę, a nie coś, co ponoć ma mi pomóc.

                         Następne godziny spędziłam tylko i wyłącznie sama. Bezskutecznie usiłowałam kierować myśli na pogodniejsze ścieżki, jednak cały czas myślałam o tym, co będzie dalej. Ewa niewątpliwie porządnie się obraziła, z resztą całkiem słusznie. Poczułam się z tego powodu jeszcze gorzej. Zwłaszcza, że teraz kwestia Janka stała pod znakiem zapytania. Nie dopuszczałam do siebie myśli, iż on - mój wierny przyjaciel postanowił dać mi wymiar sprawiedliwości. Nie była mi w tamtym momencie nawet potrzebna. Wystarczająco zawiniłam.

                        Czasami człowiek nie zauważa, gdy postępuje źle. Wydaje się mu, że wszystko jest w porządku i ciągnie kłamstwo dalej. Przestaje myśleć o prawdziwej sprawiedliwości, więc ucieka w fałsz i niesprawiedliwość. Po pewnym czasie zaczyna jednak pewne rzeczy rozumieć. To nie dzieje się bez przyczyny. Wola boża, lub po po prostu sam los lubi czasem nas poddawać próbie. Czy wobec tego ja zaliczyłam test? Biorąc pod uwagę brak empatii w stosunku do niektórych osób, odpowiedź jest prosta...

                        Mam dużą tendencję do zamartwiania się na zapas i ostatnie godziny były właśnie tego przykładem. Zdążyłam parę razy stwierdzić, że mimo wszystko Janek z Ewą pasują do siebie idealnie. Wcześniej żyłam innym przekonaniem, ale mówiąc prawdzie w oczy - są siebie warci. Strażnicy sprawiedliwości... Też coś. Rudowłosa za dużo rozpaczała. Tego właśnie nie lubiłam, mogła podejść do sprawy bardziej profesjonalnie. W końcu nie wszystko stracone. Tylko większość.

                        Nie umiałam nazwać tego dziwnego stanu, który mnie ogarnął. Był inny niż coś, co ludzie zwykli nazywać depresją. Możliwe, że był głębszy, jednak ten smutek nie doskwierał mi aż tak bardzo. Czułam za to jakąś dziwną,  nieuzasadnioną pustkę, która bolała bardziej. Czy Ewa czuła to samo przed przeprowadzką do Warszawy? A może tylko ja doznaję takich dziwactw?


                                                                    ***


                        Janek spóźnił się tylko pół godziny. Ucieszył mnie ten fakt, mogłam w końcu poruszyć pewne tematy.


- Dlaczego to zrobiłeś. - zapytałam przeszywając go wzrokiem, zanim jeszcze przekroczył próg. Zabrzmiało to bardzo niemiło, bo nie zainteresowałam się nawet spływem. 


                           Spojrzał na mnie dziwnie. Udawał, widziałam to w jego oczach.


- Co zrobiłem? Zlituj się w końcu, Iwona. Cały czas mówisz zagadkami.


                         Nie wiedzieć czemu, zrobiło mi się głupio. Mimo tego ciągnęłam dalej:


- Janku drogi... Przecież wiesz, że prędzej czy później bym jej o wszystkim powiedziała. Oszalałeś do cna, skoro chciałeś mnie wyręczać?!


- Ale że Ewie? Ona wie?


- No wiesz, mówiłeś jej, to wie. Naprawdę musiałeś?


- Ale ja jej o niczym nie mówiłem! Obiecywałem ci, pamiętasz?! Nie złamałbym obietnicy. Nie jestem taki.


- Ja też myślałam, że nie jesteś taki...


- Iwona, do jasnej ciasnej! Czy ty siebie słyszysz?!!! - potrząsnął moim ramieniem, aż prawie straciłam równowagę. - Jest tyle osób na tym świecie, a ty oskarżasz właśnie mnie. To mógł być ktoś inny. - powiedział spokojniej. - Czemu akurat o mnie pomyślałaś?


- Nie wypieraj się tego, o czym wiesz, Janek. Kto inny ma z nią kontakt? Nie masz żadnych argumentów, bo to byłeś ty.


- To nie ja! - wrzasnął na całe gardło, aż przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.


- Myśl racjonalnie!


- Jeżeli ktoś tu nie myśli racjonalnie, to na pewno nie ja! Kto ty jesteś, prokurator, że masz prawo mnie oskarżać?! Gdzie ty, dziewczyno, podziałaś swój tupet? Bzikujesz. Po prostu bzikujesz.


                           Gdy zrozumiałam sens tych słów, jeszcze bardziej dobiła mnie jego bezczelność. Serce zaczęło mi łomotać z nerwów, a obraz zamazał się przed oczami.


- W porządku? - spytał Janek troskliwie. - Strasznie zbladłaś. Dać ci coś do picia?


- Możesz mi nalać wody. - wychrypiałam słabo. - Naprawdę jestem tak blada?


                           On jakby nie dosłyszał ostatniego zdania, tylko zrobił to, co miał zrobić. Przez chwilę zapomniałam nawet o złości. Zrobiłam krok do przodu, by wziąć od niego szklankę, kiedy straciłam siły i wylądowałam na podłodze. Zawzięcie walczyłam z atakiem osłabienia. W końcu resztkami sił położyłam się, cały czas ciężko oddychając. Również z braku sił zamknęłam oczy. Było źle. Bardzo źle. Powoli wyłączała mi się świadomość, gdy coś lodowatego chlusnęło mi na twarz. Przerażona nagłą akcją, otworzyłam szeroko oczy. Ocudziło mnie to zupełnie.


- Gdyby nie ja...


- Wiem, dziękuję ci.


- Nadal jesteś strasznie blada. - zauważył blondwłosy. 


- Może... Jak to dobrze, że poprosiłam cię o tę wodę. Zupełnie zapomniałam, że ma jeszcze takie zastosowania.


- No widzisz. - przyznał z uśmiechem. - Ja już idę, życzę ci miłego wieczoru i... Pamiętaj - żadnych zabaw w panią prokurator. To od ciebie zależy wybór kłamstwa, lub prawdy...


                                                                        ***

                                Minęły ponad dwa tygodnie od tamtego zdarzenia. Maj się kończył, a wraz z jego końcem przekwitały bzy. Ze smutkiem wypatrywałam przez okno jakichkolwiek śladów po najwspanialszych na świecie roślinach. Oczywiście na próżno.

                                 Dzień był ponuro zwyczajny. Dorosłam chyba do stwierdzenia, że tak naprawdę otaczający nas świat jest wyblakły i pozbawiony niezwykłości. Śpiew ptaków nie jest cudowny. Nie jest przeznaczony dla nas. Jest po prostu śpiewem ptaków. Kropelki deszczu kapiące o szybę nie mają w sobie ni krzty romantyzmu. Są po prostu zwyczajne. Wszystko okazało się tak realne i tak... Smutne.

                                Czy świat rzeczywisty jest naprawdę taki ponury? Czy to po prostu ja nie dorosłam, by rozumieć pewne rzeczy we właściwy sposób?


********************************************************************************************************

To było to... Teraz można pomyśleć, że zachowania niektórych wydają się irracjonalne, ale nie zrobiłam tego bez przyczyny. Tak czy inaczej mam nadzieję, że się podobało i... no spadam oczywiście.


Mezzoforte


PS Pochwali się ktoś średnią ocen :) ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz