niedziela, 29 stycznia 2017

Nothing Can Happen - rozdz. 12

Hej!

Oto najpunktualniejsza osoba na świecie :D
W tym rozdziale wyjątkowo coś się stanie. Zazwyczaj akcja płynie powoli, ( czego nadal nie wykluczam) ale dzisiaj będzie ciut inaczej.
W ogóle mam ostatnio fazę na "Przeminęło z wiatrem" , więc całym sercem starałam się, by nie zacząć pisać archaizmami xD
A małe odwołanie do książki jest i tak... Zawsze muszę się do czegoś odwołać.


Zapraszam do czytania i komentowania! :D







Ta piosenka mnie ostatnio "nawiedza"  <3





***********************************************************************************

     Na dworze szalała burza. Możliwe, że nawet większa od tej, która spotkała mnie pamiętnego dnia, kiedy życie wywróciło się do góry nogami. Deszcz był na tyle rzęsisty, by majowa aura natychmiastowo prysła i jakby straciła swój urok. Siedziałam na kanapie pod wielkim oknem, dzielącym przytulne wnętrze kina od szarej, zwykłej rzeczywistości. Krople deszczu łączyły się ze sobą, tworząc asymetryczne smugi na nieco starej, zabrudzonej szybie. Ewa z Jankiem poszli na chwilę coś kupić, natomiast ja skupiałam swoje myśli wokół zupełnie innych spraw…

    Pogoda panująca na zewnątrz nie sprzyjała powrotom do domu. Przed oczami przewijali mi się zabiegani ludzie z prawdopodobnie jedną myślą w głowie. Gdzie podziało się słońce i kwiaty bzu? W tym chaosie nikt nie zdawał się dostrzegać tak przyziemnych i oczywistych rzeczy. Kilka osób niepewnym krokiem opuszczało budynek, a wszechobecna aura podenerwowania powodowała paraliżującą ciszę. Było w niej coś pięknego, coś co pociągało i skłaniało do marzeń, czy też niezwykle pięknych, choć nic nie znaczących słów. Czułam się samotna, aczkolwiek to uczucie nie sprawiało mi przykrości, lecz pozwalało oddać się temu, co leży na sercu od dawna.

      Gdy byłam mała, majowe wieczory spędzałam u babci. Za czasów jej życia robiłyśmy razem pyszne konfitury ze świeżych truskawek zebranych w ogródku. Później rozmawiałyśmy o właściwie wszystkim i niczym. Babcia jako jedna z niewielu osób potrafiła zrozumieć, uszanować moje wewnętrzne refleksje, które w zwyczaju byłam jej powierzać. 

     Z biegiem czasu te wspomnienia stały się niewyobrażalnie odległe, jakby jakaś niewidzialna siła zbłądziła w świecie, pomiędzy kartkami kalendarza. Nigdy nie zapomnę słonecznego uśmiechu babci, kuchni do której przynosiłam zerwane kwiaty oraz małego podwórka. Odnośnie jego… Tam się wychowałam, wykształtowałam dzieciństwo. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko zniknęło za sprawą  jednego, głupiego zdarzenia, dającego mi świadomość o niewyobrażalnej kruchości ludzkiego życia.

    Od momentu wypadku jestem z pozoru tą samą osobą. Nadal unikam towarzystwa ludzi, snuję przemyślenia i zachwycam się drobnostkami, a mimo tego ewidentnie musi być coś na rzeczy, skoro z każdym dniem ponownie do niego powracam. Zbyt bardzo przejmujemy się rzeczami, które są bliżej nieistotne. Wymyślamy sobie problemy, a w chwili rzeczywistego cierpienia przeżywamy zawód i rozczarowanie. Stajemy się bezbronni wobec ironii losu, a jej z kolei nawet mimo największych chęci – nie jesteśmy w stanie zapobiec. Wszystkie te uczucia powodują w nas strach. Nie taki, o którym mówi się na co dzień, lecz prawdziwy pasożyt, niszczący wszystko, co zachowaliśmy. Tym sposobem można zauważyć, iż tak naprawdę do szczęścia potrzeba niewiele. Jednak mimo posiadania najważniejszych rzeczy są jeszcze sprawy ściślejsze i warte zupełnie innych słów. Tych rzeczy właśnie ludziom brakuje. Oprócz wartości materialnych pragniemy po prostu tego, czego nie w sposób opisać, a spotyka się to na co dzień.

                                                    ***

- Iwona? – odezwał się cichy głos dobiegający z niedaleka. Janek. To niewątpliwie on. Spojrzałam na niego kątem oka. Towarzysząca mu Ewa błądziła wzrokiem po widocznie „bardzo” interesującej powierzchni podłogi. Odnośnie ich dziwactwa, nie zmienię zdania nigdy. Choć nie ukrywam, że to właśnie w takim towarzystwie chociaż na moment zapominam o kłopotach i po prostu… żyję. 

- Idziemy już? Jest późno. – popatrzyłam na zegar.


- Chyba masz rację. – zgodziła się Ewa. – Jak chcesz, możesz wpaść do mnie. Nie zamierzasz przecież wracać do domu w taką ulewę?


- Nie ma problemu. – mruknęłam pośpiesznie. – Tylko… Czy twoja ciocia nie będzie miała nic przeciwko?


Twarz mojej przyjaciółki momentalnie się rozjaśniła.


- Wręcz przeciwnie. Ostatnimi czasy mało kto ją odwiedza, z resztą na pewno chętnie zamieni z tobą słówko. Nie widziała cię od jakiś czterech lat. To dużo. – skwitowała.


- Teraz jeszcze kwestia tego, jak tam dotrzemy. – zauważył Janek. – Chociaż znając życie i niezwodne taksówki… problem z głowy.


„Taksówka to rozsądny pomysł” – pomyślałam. W innym wypadku przemoklibyśmy do cna.


        Bez zbędnych słów wyszliśmy z kina. O tej porze dnia Warszawa prezentowała się przepięknie, wliczając w to zabudowę, okolice… Po prostu wszystko. Czułam się tu dobrze, pomijając fakt, iż przez trzy pierwsze lata życia zamieszkiwałam inne miasto. Mimo tego nie wyobrażam sobie żyć gdzieś indziej, niż tu. Całość jest jednak kwestią przyzwyczajenia, bez zbędnego sięgania pamięcią w czasy zbyt odległe, które przeminęły. Uważam jednak, że nawet pod wpływem przywiązań tęsknimy czasami za czymś… Co tak naprawdę może nawet nie istnieć…

      Zamówiliśmy taksówkę  i już po chwili całą trójką jakimś cudem upchaliśmy się w ciasnym pojeździe. Siedząc przy oknie, całą drogę obserwowałam rozciągający się wokół widok. Te mury, które równocześnie kochałam i których nienawidziłam nosiły na sobie ślady żywej historii. Historii Warszawy. Burzliwego miasta, burzliwego życia oraz całej masy mniej, bądź bardziej szczęśliwych ludzi…

      Zajechaliśmy wreszcie pod starą kamienniczkę. Podziękowaliśmy kierowcy, po czym poszliśmy do klatki schodowej. O ile mnie pamięć nie myli, ciocia Ewy mieszka na czwartym piętrze. Wchodziłam po schodach żwawym tempem, jednak już w połowie zawirowało mi przed oczami. Byłam bliska omdlenia. Na dodatek przemoczone włosy przykleiły mi się do twarzy. Przeziębienie – w tym wypadku gwarantowane.

    Nie lada wyzwaniem było dojście na górę. Nie wiem, czy z powodu choroby mogę mieć takie problemy. Za parę dni wizyta u lekarza, a wtedy dopiero sytuacja się rozjaśni.


     Ewa zapukała do drzwi i chwilę później jej ciocia powitała nas serdecznie. Nie zmieniła się zbytnio, wciąż była przesympatyczną kobietą o wesołym, mądrym spojrzeniu. Na mój widok uśmiechnęła się szeroko.


- Ach, Iwona! Gdzieś ty się podziewała przez te lata? Nie miałaś czasu mnie nawet odwiedzić? Rozumiem, rozumiem. W naszych czasach młodzież ma inne sprawy na głowie. – tu spojrzała na Ewę i Janka. – Wchodźcie, wchodźcie. – plątała się w słowach.

     
      Weszliśmy do mieszkania, ściągnęliśmy buty i już po chwili zaszyliśmy się w tymczasowym pokoju Ewy. Małe pomieszczenie dawało poczucie bezpieczeństwa i wywoływało przyjemną aurę, jak za czasów dzieciństwa, które bezpowrotnie odeszło. Na poobklejanej zdjęciami ścianie wisiała także moja fotografia z trzynastych urodzin. Pamiętam, że właśnie parę miesięcy później, Ewa wyjechała. Przyjrzałam się jej dokładniej. Byłam wtedy taka szczęśliwa. Taka pogodna… Nie doceniałam wielu rzeczy, a jednak żyjąc w prosty sposób czerpałam z codzienności więcej przyjemności, niż teraz.

      Ewa widząc moje zainteresowanie uśmiechnęła się lekko. Jedna ściana, a tyle różnych wspomnień…


- Wszystkie fotki przywiozłam ja. – tłumaczyła obojętnym tonem. – Nie myślisz chyba, że były tu przez cały czas?


- Nie, nie… - mruknęłam cicho. – Dziwi mnie tylko, z jaką… łatwością tu wróciłaś. Pewnie zamęczyłaś rodziców swoim błaganiem.


Za wszelką cenę usiłowałam być zabawna, jednak moje słowa przyniosły wręcz odwrotny skutek.


- Nie mówmy o tym. – machnęła lekceważąco ręką. – Co nieco powiedziałam ci już wcześniej. Nie ma sensu rozwijać tematu.


Skinęłam głową na znak zrozumienia. Trudno wymagać od kogoś prawdy, jeżeli samemu nie chce się jej ujawnić.

       Ciocia Ewy zaproponowała nam herbatę. Z chęcią poprosiłam o malinową, a tymczasem Ewa zaoferowała jej pomoc przy krojeniu ciasta. Janek z kolei chodził za swoją dziewczyną jak… sługa. Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Tym bardziej, że planowaliśmy przejrzeć stos naszych wspólnych albumów, nasiąkniętych tysiącem niesamowitych wspomnień. Gdziekolwiek one były, postanowiłam je znaleźć. Przeszukałam kilka szuflad i wszystko na nic. Brakowało mi pomysłów, gdzie jeszcze mogą być. W końcu niechętnie otworzyłam największą szafę. Oprócz ubrań była tam również niewielka sterta teczek. Spojrzałam na nie z zainteresowaniem. Szczególnie zaciekawiła mnie jedna z nich. Wyglądała dość staro i z całą pewnością na takie też miano zasługiwała. Podeszłam bliżej. Chciałam ją otworzyć, tak też zrobiłam. Wtem moim oczom ukazała się rzecz, której nigdy bym się nie spodziewała.


- Ewa!!! – krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam. – Chodźcie tu!


Moje wrzaski musiały rzeczywiście wystraszyć obojga, bo nie minęło 5 sekund, a stali u progu drzwi z zaniepokojonym wyrazem twarzy. Nie wykluczam również podejrzeń Janka co do mojej osoby. Biedak…


- Matko, Iwona! Nie strasz nas dziewczyno. – emocjonował się jak nienormalny.


Widząc jego minę, wskazałam palcem na kartkę, którą trzymałam w dłoni. Ewa przeżyła szok.


- To jest tu?! Szukałam tego tyle czasu, a to jest… tu?! Nie wierzę… Pokaż!


- Ewa, spokojnie. Najpierw powiedz mi coś o nim.


- O kim? – irytował się Janek.


Tu pokazałam mu dokument. Dokument sprzed siedemdziesięciu lat…


       Ewa wytłumaczyła nam, że jest to świadectwo szkolne jej dziadka, jeszcze z czasów przedwojennych. Nie mogłam uwierzyć, iż trzymam w rękach rzecz, której właściciel przyszedł na świat właściwie podczas zaborów.


- Ze świadectwa wynika, że urodził się w 1912 roku. To 84 lata temu… - rozmarzyłam się. Zawsze zachwycają mnie takie starocie.

- Dokładnie tak. – odpowiedziała Ewa. – Dziadek Franciszek był ojcem mojej babci od strony mamy. Ta kartka leżała w teczce długie lata, dobrze więc, że ją znalazłaś. Swoją drogą, dlaczego grzebiesz mi w szafie?


Zaśmiałam się nerwowo.


- Chciałam poszukać albumów i natrafiłam na… No właśnie nic szczególnego z wyjątkiem tego.


- Ciekawa sprawa, ile rzeczy można zrobić za sprawą przypadku. – wygłosił Janek poetyckim, przedrzeźniającym mnie tonem. Zachichotałam ironicznie.


- Skończyłbyś kiedyś żartować. Nie jest mi do śmiechu.


- Znowu masz zły humor?


- A niby czemu miałaby mieć zły humor? – spytała Ewa, śledząc nas przenikliwym wzrokiem.


- Nieważne… - szepnęłam, czując, że zaraz polecą mi łzy.


- Macie przede mną sekrety? W takim razie się nie wtrącam. – prychnęła i wyszła z pokoju.


Jej zachowanie było co najmniej dziecinne. Tak samo jak ten związek. Przecież nie mogę jej powiedzieć, jeszcze nie teraz…

                                                           ***
       Obserwowałam przez okno jak słońce chyli się ku wschodowi. Niebo nabrało pięknych barw, a już po godzinie było zupełnie ciemno. W pokoju siedziałam sama – Janek z Ewą oglądali telewizję, a ja jak zwykle myślałam o wszystkim i niczym. Wszystko wskazuje na to, że nie potrafię obcować z ludźmi. Cokolwiek powiem jest źle. To męczące. Będąc tak młoda, nie powinnam w ogóle zastanawiać się nad takimi rzeczami, a jednak to robię. Po co? Przecież niczego mi nie brakuje. Mam rodzinę, dach nad głową i czego jeszcze potrzeba? Oczywiście zdrowia, lecz to zupełnie inna kwestia. Nie do końca pogodziłam się ze swoim losem, jednak zawsze jest ta iskierka nadziei, że mimo wszystko wyzdrowieję i życie wróci do normy. A jeżeli nie? Wtedy już żadna rzecz mnie nie zmartwi, bo będzie za późno…

                                                            ***

      Do pomieszczenia weszła ciocia Ewy. Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem i rzekła:


- Jak u ciebie?


Nie wiedziałam co odpowiedzieć.


- Ewa zostaje tu na stałe.- ciągnęła dalej. – Za parę lat kupi sobie własne mieszkanie, lecz na razie jest pod moją opieką. W Warszawie wydaje się być szczęśliwsza niż tam, gdzie mieszkała wcześniej. To naturalne.


- Owszem. – zgodziłam się. Po chwili dodałam jeszcze:


- Czy nie wie pani, dlaczego tu wróciła? Przez te lata byłam pewna, że zapomniała o starym miejscu i nowe życie jej sprzyja.


- Dobrze wiesz, że tak nie jest. – mruknęła posępnie. – Tak naprawdę, Ewa to jeszcze dziecko, wielu rzeczy nie rozumie. Nie wątpię, iż jesteś od niej stokroć rozsądniejsza.


Cóż było zrobić, jak nie przyznać racji?


- Tak naprawdę, w jej domu nie działo się do końca dobrze. Ewa się bała. Stchórzyła i wyjechała.


To mnie zdziwiło.


- Nie rozumiem… Jej rodzice to dobrzy, życzliwi ludzie. Tworzą przecież zgraną rodzinę.  Co mogłoby być nie tak?


Kobieta spojrzała mi prosto w oczy.


- Rzeczywiście, byli porządnymi ludźmi do czasu, gdy nie pojawił się alkohol. – ostatnie słowa wypowiedziała prawie bezgłośnie. – Ojciec się wyprowadził, a matka… Nie biła Ewy, ale dziewczyna chciała żyć w dobrej rodzinie. Gdzie wszyscy są razem. Szanują się nawzajem. U niej dawno przestało tak być. Matka sprawiała tylko pozory, a tymczasem było coraz gorzej. Ewa wyjechała pod pretekstem lepszej szkoły, co też jest niewątpliwie prawdą, lecz w rzeczywistości poszukiwała wolności. Miejsca w którym może się rozwijać i żyć pełnią życia. Mieć przyszłość. To taka  radosna dziewczyna, zawsze humor człowiekowi poprawi, a sama wiele przeszła


- Nie widać tego po niej. – przyznałam.


- Racja. Jest świetną aktorką i w tym rzecz. Mimo trudności stara się zachowywać pogodę ducha, niezależnie od sytuacji. To cenny dar.


- Uśmiechać się, gdy serce płacze?


- Dokładnie tak. Tyle że działanie destrukcyjne takiego postępowania jest ogromne. Szkoda mi Ewy. Życzę jej, by zawsze była tak wesoła i pogodna.


Jakże ciężko było mi zebrać myśli po tych wszystkich słowach, jakie właśnie usłyszałam. Wtedy zaczęłam zupełnie inny temat…


- Czy pamięta pani dziadka Ewy, Franciszka? Oglądaliśmy jego świadectwo szkolne sprzed kilkudziesięciu lat. Nie chcę być wścibska, ale jakim cudem przetrwało wojnę?


- Dziadek Franciszek, coś podobnego! Wiesz, że był moim wujkiem?


- Właśnie się domyślam. To dziwne, ale zainteresował mnie człowiek, który urodził się 84 lata temu. Niesamowite, iż dokument przetrwał. Jest chyba z 1926 roku.


- Ach, tak. Rzeczywiście. Wujek był wspaniałą osobą. Na dodatek jaką zdolną! Miał piątki od góry do dołu. Całą wojnę spędził na Ukrainie, tam też się urodził. Dopiero w ’45 roku przyjechał do Polski jako repatriant. Miał ciężkie życie… i śmierć.


- W jaki sposób zmarł?


- Zachorował na białaczkę. Po diagnozie trzymał się około 23 miesięcy, ale choroba wygrała. Walczył dzielnie i do końca, lecz poległ. Czasami trzeba przegrywać. Co często się zdarza przy chorobie XX wieku… - westchnęła głęboko.


      Zrobiłam się cała blada na twarzy. To niemożliwe. Taki zbieg okoliczności… Chciałam płakać. Chciałam pokazać światu swój żal. Chciałam, żeby inni wiedzieli o moim cierpieniu. Tym destrukcyjnym, o którym wspominała ciocia Ewy.

     Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Zakryłam twarz dłońmi, bo tyle dumy mi jeszcze pozostało. Nigdy nie płakałam publicznie. Zawsze dawałam upust emocjom u siebie, w swoim pokoju. W swoim miejscu na Ziemi. Na pewno nie w takich okolicznościach jak te. Musiałam się uspokoić. 


- Czy coś się stało? – spytała kobieta po chwili.


- Wie pani… Wie pani, że ja też mam białaczkę?


Po tym rozpłakałam się na dobre.


- Iwona?


- Słucham? – wydukałam , wycierając łzy.


- Czasami stajemy w obliczu największego cierpienia tylko po to, by przekonać się, że życie wcale nie jest sarkastyczną komedią, z której można żartować. Nie jest też żadną bajeczką. Życie to wyzwania, chwili słabości. Doskonale cię rozumiem. Nigdy nie sądziłabym, że cukier stanie się gorzki.


- Jest mi tak trudno


- Wiem. Może nie jestem lekarzem, ale jak najbardziej zdaję sobie z tego sprawę. Czy nie widzisz jednak, w jak szybkim tempie postępuje medycyna i nowoczesne technologie? Dla wielu ludzi jest nadzieja. Dla ciebie też.


- Za 5 dni rozpoczynam chemię. – oznajmiłam smutno.


- Życzę powodzenia, bo przecież nic nie jest do końca przesądzone. Swoją drogą, co u twoich rodziców i brata? Jak znieśli wieść o chorobie?


- Starają się być silni. Pomimo tego mam wyrzuty sumienia, ponieważ przeze mnie muszą tyle cierpieć. – powiedziałam


- Na pewno nie cierpią bardziej niż ty. Staraj się być taka jak wcześniej, rozmawiaj z nimi, nie zamykaj się w sobie, a problemy znikną. Ufasz mi? 


- Pani? Ależ naturalnie. Na pewno nie należy pani do tych fałszywie współczujących ludzi.


- Miło mi. Może chciałabyś do nich zadzwonić? Nie wzięłaś telefonu, prawda?


- Prawda. Jeżeli można, to zadzwonię. Powinnam wracać do domu.


- Rób co uważasz za słuszne, Iwona. – rzekła intrygującym tonem i poszła
.

          Do rodziców zadzwoniłam przez telefon stacjonarny. Po czterech sygnałach odebrał Robert:


- Halo?


- Halo? A, to ty. Rodzice są w domu?


- Zaraz mają wracać. Kwestia tego, gdzie ty jesteś…


- Później ci opowiem. Cześć. – rozłączyłam się od razu.


            Rzuciłam Ewie i Jankowi krótkie „pa”, po czym wyszłam. Jeżeli dziadek Ewy walczył do końca, zawalczę i ja. Przecież mogę. On nie wygrał, jednak ja… No cóż, wszystko może się zdarzyć. Wszystko albo nic.

*************************************************************************************************

I jak się podoba? Przepisywałam to na komputer jakieś 4 godziny. Masakra.
Wiem, że są błędy, powtórzenia no ale trudno.
Dzisiaj było trochę dłużej niż zwykle, więc jestem zadowolona. Przepraszam też jeszcze za wątek historyczny. Nie każdy lubi, wiadomo.

Dobra, ja już kończę, pozdrawiam i cześć

Mezzoforte

3 komentarze:

  1. Hej!
    Ale mi się to podoba. Wszystkie opisy, cała ta sytuacja i przemyślenia. Boskie <3
    Iwona się wreszcie wydała. Brawo, brawo. Kiedy znalazła te teczkę, myślałam, że to jakaś największa tajemnica tego wieku, a jednak nie. Dobry pomysł, mi się podoba ten wątek. Niech ta historia będzie dla tej dziewczyny motywacją. Mam nadzieję, że po tym się nie załamie jeszcze bardziej. Wiadomo... on przegrał, może w jej głowie pojawią się podobne myśli :/ Wolałabym nie, ale... no zdarzyła się tragedia. Ewa i Janek to poważnie takie... No nie wiem, nie lubię ludzi, którzy się tak zachowują, gdy mają gości. Oni sobie siedzą, dobrze się bawią, a ta jedna osoba siedzi sama. Dlatego też nie wolno się spotykać trójkami. Żelazna zasada życia. Jak oni mogli ją zostawić? To nawet nie kulturalne. Przynajmiej ta kobieta przyszła. Już ją lubię. Pogadały, pogadały i może ambicje Iwony pójdą w górę.
    Nie martw się, znam to uczucie, gdy nawet nieświadomie nawiązujesz do jakiegoś filmu czy książki xD Potem wychodzą cytaty, sytuacje, jak nie cała fabuła, ale sory. Taki mamy klimat. To ciężko pokonać.
    Pozdrawiam i dużo weny życzę <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka naklejka :D
    To...było...BOSKIE!!! Matko twoje opisy są genialne. Takie przemyślane, filozoficzne i zastanawiające. Uwielbiam takie klimaty, więc lofff ju.
    Wątek dziadka? Ty się nie przejmuj wątkami historycznymi czy czymś tam, bo to było świetne. Seryjnie. Iwona chyba złapała wiatr w żagle. Motywację, którą powinna się kierować, bo tylko ten kto nie zawalczy jest od razu przegranym. Mam jednak nadzieję, że ona się nie załamie od tej informacji. Kto wie co jej może do głowy wskoczyć. Choć w to wątpię, to może się tak zdarzyć. W głowie może się narodzić pewne wszystkim znane zdanie "Historia lubi się powtarzać", a tutaj nie pozwalam by się powtórzyła. Przynajmniej w końcu komuś powiedziała o tym co jej leży na sercu. Choroba nie ważne jaka zawsze jest straszna na swój sposób.
    Trzecie koło u roweru. Coś jak Harry Portjer gdy Hermiona i Ron się przytulali xD Wybacz za z kojarzenie, ale tak jakoś samo mnie naszło. Takie niekulturalne to trochę było, ale nic nie dzieje się bez przypadku.
    Tak więc weeeeeeeeeeny ci życzę DUŻO i pozdrawiam gorąco ;***

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka!
    Supcio rozdział, te opisy mają w sobie tyle filozofii i to jest fajne. Strasznie mi do gustu przypadła historia tego Dziadka Ewy, możliwe,że ta historia da wiele do myślenia Iwonie i ta się nie podda. Mówi się,że nadzieja jest matką głupich, ale to nie prawda, nadzieja pomaga i dzięki niej coś do osiągnięcia staje się realne. Iwona nareszcie się otworzyła przed kimś ze świata "zewnętrznego",przynajmniej tak trochę to jej pomogło, a historie wzięła do serca.Tylko,żeby się nie załamała przez tą chemie, wiadomo choroba to nic przyjemnego, ale liczę na to,że nasza bohaterka da sobie radę. Ja już zmykam, życzę ci Duuużo Weny.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń