Ta oto notka, jak łatwo zauważyć jest pierwszą i ostatnią notka w tym miesiącu :D
Początek pisałam w hotelu, kiedy byłam na wyjeździe, ale akurat ta część wyszła nawet dobrze. Jest parę powtórzeń, no ale cóż...
W ogóle jestem strasznie zdołowana, bo ferie mi się kończą i już jutro przyjdzie mi ujrzeć moją UKOCHANĄ szkołę, UKOCHANĄ klasę i całe to otoczenie, ble...
To ja nie przeciągam, zapraszam do czytania i komentowania.
I jeszcze oczywiście piosenka, która ostatnio dosyć często mi towarzyszy ;) Też lubicie taką muzykę?
***********************************************************************************
Życie w
szczególny sposób lubi nas zaskakiwać. Choć w dużej mierze kowalami swojego losu
jesteśmy my sami. Jednak człowiekiem rządzą również zdarzenia wyższe i niezależne od jego woli. Nikt nie planuje
swoich chorób. Nikt nie planuje nieszczęścia, bólu, czy cierpienia. Mimo to
jesteśmy ofiarami tej życiowej złośliwości. Takiej, która przychodzi w najmniej
oczekiwanym momencie, gdy stajesz przy rozwidleniu drogi, wiodącej na twoje
dalsze losy. Stojąc przed taką drogą trzeba podejmować ważne, a niekiedy trudne decyzje. Tak wygląda
młodość… Piękna i radosna, a niekiedy gorzka i ciężka do przetrwania.
Początkowo chcemy, by minęła szybko, lub zniknęła na zawsze. Cóż jednak po tym,
skoro ludzie to głupcy? Zwyczajni głupcy. Dopiero później jesteśmy w stanie
zebrać wszystkie myśli, ułożyć odkładane sprawy. A wtedy? Wtedy młodość upływa.
Tracimy rachubę czasu, zatrzymując się na chwilę w czasoprzestrzeni, marnując
wszystko. Wszystko. Co może w sobie kryć takie słowo jak wszystko? Całe życie,
cały swój czas tracimy na poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie. Następuje
zaskoczenie. Bo przecież będąc młodym, właśnie tyle mogliśmy mieć. Kartki
kalendarza przewracają się jednak szybko, a my chcemy po prostu stracić i
zaprzepaścić te najpiękniejsze chwile. Będąc młodzi, dysponujemy ogromną liczbą
czasu. To jest… wspaniałe.
Mam 16 lat i całe życie przed sobą.
Jednak co jeżeli tak naprawdę się mylę? To co mnie spotkało, rzeczywiście może
być wyjściem na prostą w dowolnej tego słowa interpretacji…
***
Kroczyłam nieśmiało za ojcem, raz po raz
potykając się o wystające płyty chodnikowe. Słońce raziło mnie w oczy, a na
niebie nie było najmniejszego obłoczka. Nie dopuszczałam do swoich wiadomości,
jak ważne wydarzenie ma niedługo nastąpić. Wszystko, co napotykałam na swojej
drodze zaczęło mnie ostatnio zaskakiwać. Zaskakujące, iż w tak krótkim czasie,
życie potrafi obrócić się o 180 stopni i nabrać ponurych, szarych barw.
Zupełnie jak w przedwojennym, monochromatycznym filmie. A może nawet gorzej.
Szpital ulokowany był przy lesie. Wśród
mnóstwa drzew czułam się jakoś pewniej. Jedność z naturą, czy mogę to tak
nazwać…? Przez rozłożyste korony, słońce ledwo zdołało się przebić, przez co
atmosfera była dość niepewna, co jednak było tylko czymś na kształt iluzji. Nie
miałam pojęcia czego oczekiwać. Podświadomość podrzucała mi tyle różnych
scenariuszy, tyle rozwiązań, że wszystkie wątpliwości potęgowały się jeszcze
bardziej. Co może świadczyć o tak dużej ilości zwątpienia? Chaos czy mój młody
wiek?
Stanęłam na pierwszym stopniu schodów,
prowadzących do budynku. Wiatr rozwiewał mi burzę ciemnych, prostych włosów, a
pojedyncze kosmyki leciały mi na oczy. Póki co, cieszę się, iż w ogóle jeszcze
je mam. Trudno by rzec,
jak bardzo
moje życie zmieni się po chemioterapii. Czy wszystko nadal będzie takie samo?
Czy moje zdrowie strasznie na tym ucierpi? Nie chciałabym zmian. W życiu nie ma
sensu niczego zmieniać. Dlatego więc wolę, by róża pozostała różą, a ja, Iwona –
zwykłą szesnastolatką o ciemnych włosach i brązowych oczach.
W
środku było niepokojąco jasno, przez co zaraz po wejściu poczułam się
wręcz oszołomiona okropnym blaskiem lamp. Wokół kręciło się również wielu ludzi
– zdecydowanie za dużo… Chcąc uniknąć ich wzroku, obserwowałam przez okno
drzewo z siedzącymi na nim ptakami oraz nieco zeschłe paprocie ustawione na
parapetach. Usiadłam na krześle przy samym wyjściu i zaczekałam na tatę, który
poszedł coś załatwić. Obecna sytuacja niezmiernie mnie przytłaczała. Właściwie
to nigdy nie obchodziły mnie takie sprawy. Spotykając ludzi w podobnej sytuacji
w jakiej jestem teraz, nie potrafiłam im współczuć, myśleć tak jak oni. Zawsze
pocieszałam się myślą, że przynajmniej mnie nie spotkało nieszczęście.
Strasznie tego żałuję! W każdym momencie mojego i tak krótkiego życia mogłam
poszerzyć swoją wiedzę na temat nowotworów. Pięknie jest pomagać ludziom, tylko
skąd niektórzy biorą w sobie tyle empatii, tyle współczucia, by nieść tę pomoc
innym? Każde wsparcie jest wspaniałe. Jeszcze niedawno nie potrafiłabym tego
zrozumieć. Dlaczego człowiek zaczyna wszystko pojmować dopiero wtedy, kiedy
jest już za późno? Zrzuciłabym winę na złą, ludzką naturę, tylko po co?
Przyczyna jest mi doskonale znana…
Gdy tata wrócił, oboje skierowaliśmy się
wolnym krokiem w stronę gabinetu lekarza ogólnego po skierowanie na pierwszą
serię chemii. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz. I to porządny. Mimo tego nie
miałam siły płakać. Póki nie przejdzie mi szok, z pewnością nie uronię ani
jednej łzy.
Lekarz wypisał nam na szybko skierowanie i
już po kilkunastu minutach czekaliśmy w długiej kolejce na oddziale onkologicznym.
Widok tych wszystkich ludzi był dobijający. Co najgorsze, dużą część z nich
stanowiły dzieci. Szczególną uwagę przykuwała pewna dziewczynka, mogła mieć co
najwyżej sześć lat. Siedziała tu sama ze spuszczoną głową, na której nosiła
chustę. Wyglądała mizernie. Wiedziała już, co się święci. Mimo tego
wszystkiego, mimo spuszczonej głowy wydawała się być dzielna. Samotna,
przerażona, ale niezwykle dzielna. Rak jest dla dziecka jeszcze bardziej
traumatycznym przeżyciem niż dla starszej osoby. Choć właściwie, dzieci nie do
końca rozumieją swój stan. Nie mają szerokiego pojęcia o śmierci. Dlatego
właśnie mają w sobie o wiele więcej optymizmu od dorosłych i z tym na pewno
jest im łatwiej pokonać trud i strach.
Minęło trochę czasu, zanim do dziewczynki
wróciła matka. A przynajmniej wydawała mi się jej matką do czasu, aż mała
zwróciła się do niej per „pani”. Kobieta odpowiadała jej obojętnym i pełnym
chodu tonem. Większość dzieci czułaby się nieswojo w obecności takiej
osoby. Ale nie ona. Widocznie musiała
przeżyć zbyt wiele, by przejmować się czyjąś zgorzkniałością. To wszystko
świadczyło o tym, że jest wychowanką domu dziecka. Jeszcze gorzej…
Wyprostowałam się i kątem oka obserwowałam
pozostałych ludzi. W kolejce nie brakło
kobiet, czy mężczyzn w podeszłym wieku oraz innych maluchów, bawiących się w
specjalnym kąciku. Niektórzy byli tu zapewne stałymi bywalcami, a niektórzy
czekali po raz pierwszy. Jak na złość, nie zauważyłam żadnej osoby w moim
wieku, a to podziałało na mnie jeszcze gorzej. Możliwe, że w równie dużym
stopniu co przerażające treści plakatów, poprzypinanych na korkowych tablicach.
Gdy powoli zbliżała się moja kolej, serce
zaczęło mi łomotać tak mocno, że potrzebowałam spaceru, aby się uspokoić. Tata
stanowczo zakazał mi tego, tłumacząc coś, czego w ogóle nie rozumiałam. Stres jednak rósł z sekundy na sekundę, więc
stwierdziłam, że poszukam jakiegoś baniaczka z wodą, by nalać jej trochę do
kubka. Takie coś widziałam na końcu korytarza prostopadłego do tego, w którym
się znajdowałam. Podbiegłam tam i jakimś cudem chłodna ciecz złagodziła mój
stres. Choć tabletki przyniosłyby zapewne lepszy efekt.
Wyrzuciłam kubek i już zamierzałam wracać,
gdy z oddali zobaczyłam znajomą mi twarz. Widząc Janka, zachciało mi się śmiać.
Nie wiem, co mnie tak rozbawiło… Może jego koszula w paski? Tak czy inaczej,
ogromnie mnie zaskoczył, bo nie mówiłam mu o dzisiejszej… wizycie.
- Skąd się
tu wziąłeś? – zaśmiałam się lekko, gdy do mnie podbiegł. – I w ogóle jakim
cudem dowiedziałeś się, że tu jestem?
- Wtedy u
Ewy… Wyszłaś niespodziewanie, więc pomyślałem : „Chyba coś przegapiłem…”.
Spytałem o to panią Monikę i powiedziała mi… - urwał, jak zobaczył mój wyraz
twarzy. – Musiałem się jakoś dowiedzieć. – dodał już ciszej.
Nie miałam
do niego pretensji, a wręcz przeciwnie.
-Wiesz…
Gdybyś się tak nie zapatrzył w „Miodowe lata”, na pewno powiedziałabym ci o
wszystkim. Jednak zostawiliście mnie samą, a musiałam iść. – ostatnie słowo
powiedziałam z lekkim smutkiem, lecz bez dużego wyrzutu.
- Mówiąc „Miodowe
lata”, miałaś pewnie na myśli Ewę? Chyba nie myślisz, że ja to oglądam…?
- Wyczuj
ironię. – parsknęłam śmiechem.
Przez chwilę staliśmy tak dalej, kiedy Janek
odezwał się:
- Zostać tu
z tobą? Nie chcę, byś była sama.
- Nie jestem
sama. Czeka ze mną tata, przecież nie przyjęliby mnie samej na chemię. Chcesz
tylko tracić na mnie czas?
- Daj
spokój, zaczekam tu na ciebie, a później pójdziemy gdzieś i jeszcze weźmiemy ze
sobą Ewę.
Jego propozycja
była bardzo miła, jednak ze względu na objawy po terapii – wolałam nie
ryzykować
Przedstawiłam Jankowi swoje wątpliwości i
ku mojemu zdumieniu, nie próbował mnie nawet namawiać. Jego błękitne oczy były
smutne, a spojrzenie wyrażało zdumienie. Choć bardzo tego nie chciałam, jakoś
musiałam go spławić. Dla mojego dobra…
Wróciłam do poczekalni i znalazłam sobie
tymczasową rozrywkę w postaci jakiegoś czasopisma. Przeglądałam je ze
znudzeniem do czasu, aż nadeszła kolej na nas. Czułam, jak ogromna kula rośnie
mi w gardle, a serce przyspiesza. Nie miałam całkowitej pewności, ale musiałam
być okropnie blada, bo momentalnie ugięły się pode mną nogi i prawie się
przewróciłam. Musiało to wyglądać niezwykle zabawnie. Na dodatek dziewczynka z
chustą na głowie właśnie wyszła z gabinetu. Po jej minie sugeruję, że miewa się
świetnie. To stanowiło pewien kontrast: jej opiekunka, jakby od niechcenia
trzymająca ją za rękę z równie okropnym wyrazem twarzy co wtedy i pogodna
twarzyczka dziecka. I jeszcze ta chusta na głowie…
Spojrzałam tacie w oczy. Wbrew pozorom zawsze
potrafiłam odczytywać z nich emocje czy stany w jakich się znajduje. Teraz
jednak byłam zbyt sparaliżowana strachem, by cokolwiek zrozumieć. Wiedziałam też,
że niepotrzebnie usiłuje nie doprowadzić mnie do zbędnej paniki. Znałam go zbyt
dobrze, by umknęły mi takie fakty.
Dawniej lubiłam spędzać czas z ojcem.
Dawniej…? To chyba nie jest dobre słowo. Niedobrze określać coś mianem dawnego,
jeżeli odległe jest jedynie sercu…
Mojej dzieciństwo przepełnione było
różnymi wspaniałymi momentami. Można je porównać do spadających gwiazd,
przecinających swoim blaskiem nocne niebo. Taki widok długo tkwi w pamięci,
nawet jeżeli wiemy, że jest to najzwyklejszy meteoryt. Jeden z wielu, jakie
Ziemia ujrzała. Zwykła, najzwyczajniejsza cząstka wszechświata. Zupełnie jak
wspomnienia, które zebrane w jedną całość tworzą nasz, mały wszechświat. Każdy
uczynek może być na wagę istnienia. Każda myśl i wiadomość może tyle zmienić… Z
tatą łowiłam ryby, czytałam książki, chodziłam na spacery… W towarzystwie
osoby, której mogłam zaufać, czułam się świetnie. Nawet Robert, czy też mama
nie byli tak wspaniałymi towarzyszami beztroskich zabaw, co mój ojciec.
Bardzo chciałam, żeby jeszcze tak było. Mam czasami
wrażenie, że staram się dorosnąć za szybko. Chcę zniszczyć w sobie wewnętrzne
dziecko, które ma każdy, choćby w najmniejszym stopniu. Tylko że to tak, jakby
zabić część siebie, swojej duszy. Od zmartwień jest starość. Teraz, kiedy mam
16 lat, moje zachowanie chyba nie jest zbyt odpowiednie. Powinnam postępować
tak, aby na stare lata móc dobrze wspominać dawne czasy i mieć czelność nazwać
swoje życie „dobrym”. Starość… Jeżeli oczywiście w ogóle jej dożyję.
Przymknęłam lekko oczy, powstrzymując się
od wszelkich pytań. Weszliśmy do gabinetu. Stanęłam przy ścianie i od
niechcenia słuchałam tłumaczeń lekarza, skierowanych głównie do taty. Jako
osoba niepełnoletnia, nie mogłam zbyt wielu rzeczy dowiadywać się osobiście,
chociaż i tak dużo podsłuchałam. Badania miał wcześniej zrobione, a wyniki
dostaliśmy przedwczoraj. Z rozmowy wnioskuję, że choroba nadal nie posunęła się
do niebezpiecznego stadium, jednak żeby w dalszym ciągu nie postępowała –
chemioterapia jest konieczna. Usłyszałam także coś, co nieco zbiło mnie z
tropu:
- Czy
zakupiliście już tabletki? Oprócz formy dożylnej, prowadzimy także terapię
doustną, jak wcześniej wspominałem…
Czyżbym źle zrozumiała? Myślałam, że dożylnie
będzie później… Zaczęłam rozglądać się nerwowo po pomieszczeniu. Lekarz, widząc
moją minę, zdjął okulary i zapytał sympatycznie:
- Chyba nie
myślała panienka, że terapia doustna odbędzie się tutaj? Skądże! To są
tabletki. Tabletki weźmiesz w domu. Tutaj jest inaczej.
Panienko… Nie lubię, jak ktoś tak do mnie
mówi.
- Mam
znikome pojęcie o medycynie. – odparłam lakonicznie. Równie dobrze mogłam
zacząć panikować, bo moje nerwy powoli nie wytrzymywały. Zamiast tego, ponuro
schyliłam głowę w poczekaniu na zabieg.
W końcu nadszedł ten straszny moment,
kiedy musiałam pokonać wszelkie bariery strachu, gdyż właśnie od tego mogło
zależeć moje życie. Usiadłam na specjalnym krześle, po czym podłączono mnie do
kroplówki. Dawka miała być niewielka, a i tak czułam, jakbym miała zaraz
zemdleć. Sama świadomość tego, że do twoich żył wpływa jakaś substancja jest
przerażająca. Starałam się jak najmniej myśleć o tym, co się ze mną działo.
Nareszcie uspokoiłam się nieco, zamknęłam oczy i skupiłam się na własnym
oddechu. W końcu jednak do głowy wpadła mi jedna myśl, po niej kolejna, koniec
końców poczułam, jakby wbijano mi nóż prosto w serce. Jęknęłam cicho. Po lewym
policzku spłynęły mi trzy łzy. Trzy małe łzy…
- Boli cię? –
spytał tata troskliwie.
- Czy mnie
boli? Chyba nie. To raczej bezsilność.
- Nie mów
tak, proszę. – zirytował się trochę. – Kiedyś byłaś taka radosna… Wiem, jest ci
ciężko. Każdemu jest ciężko. Ale przecież szanse na… przeżycie masz duże,
słyszałaś co mówił lekarz, prawda?
Skinęłam
głową.
- Kiedy
wyzdrowiejesz, życie wróci do normy, rozumiesz?
Doskonale
rozumiałam. Jego słowa tylko doprowadziły mnie do kolejnych łez.
***
W drodze powrotnej do domu, czułam się
jeszcze o tyle dobrze, że odebrałam połączenie od Janka. Choć sam widok komórki
przyprawiał mnie o zawroty głowy.
- Halo? –
zapytałam, lecz oprócz dźwięku oznaczającego koniec połączenia, nie usłyszałam
zupełnie nic.
Odwróciłam
się zaskoczona i zobaczyłam go przez szybę samochodową. On chyba nigdy nie
przestanie mnie zaskakiwać… Poprosiłam tatę, aby zaparkował auto koło banku, po
czym wybiegłam, rzucając tylko krótkie słowa wyjaśnienia.
- Witam po
raz kolejny. – wyszczerzył się. Głupek. Przecież wie, że nie mam teraz czasu.
- Cześć. Nie
czuję się za dobrze, a ty o tym doskonale wiesz. Dlaczego więc mnie
zatrzymujesz?
- Wybacz,
ale mam ciekawą wiadomość do przekazania.- zaczął tajemniczo.
- Jaką? –
zapytałam, ukrywając zaciekawienie, którego nie chciałam w żaden sposób
okazywać. A niech ma za swoje!
- Mam bilety
na koncert! – wrzasnął, chwycił mnie za ręce i… zaczął ze mną tańczyć. To chyba
nie jest normalne. Zaraz… bilety na koncert?! Świetna wiadomość.
- Trzy. Mam
trzy bilety. – powtórzył znowu. – Fajnie, prawda?
- Jasne. –
uśmiechnęłam się. – Skąd je załatwiłeś?
- Można
powiedzieć, że po znajomości. Wrzesień jest nasz! Cały świat jest nasz!
Cały Janek.
Urodzony optymista. Nie zabił w sobie wewnętrznego dziecka, tak jak zrobiłam to
ja. I na dodatek ma całkowitą rację.
- Idziemy na
ławkę? – zaproponował po chwili milczenia.
- Tak, ale
tylko na chwilkę. Zaczyna mi być słabo.
- Aż tak
silne jest to paskudztwo?
- Lekarz
mówił, że każdy reaguje inaczej. Mniej więcej wiem, co mnie czeka. Najbardziej
boję się o włosy…
- W razie
czego możesz kupić perukę.
To zabrzmiało trochę strasznie, ale no cóż,
takie są realia.
- Chyba
nawet tak zrobię… później.
Zamilkł na
chwilę i intensywnie o czymś myślał. W końcu powiedział:
- Wobec tego
wszystkiego, co z Ewą?
Ewa. Myślałam o tej całej sytuacji i doszłam
do wniosku, iż jeszcze przyjdzie na to czas. Coś trzyma mnie przy tym
twierdzeniu, że jeszcze nie powinnam. Ale ten moment się zbliża. Powoli, ale
jednak…
W ten sam sposób odpowiedziałam Jankowi,
na co pokiwał tylko przecząco głową.
- Wiesz, co jest
przyczyną tego wszystkiego? Duma. Twoja cholerna duma.
**********************************************************************
No więc co to jest to... Najpozytywniej mi nie wyszło, ale właściwie... nawet miało tak być.
Trzy kropki oczywiście nadal rządzą :D
Ostatnio w ogóle zaczęłam sobie czytać starsze rozdziały mojego opowiadania i OMG, jakie ja tam głupoty pisałam... Teraz jest znacznie lepiej.
To na tyle,
Pozdrawiam
Mezzoforte
Dlaczego ten rozdział mi się podoba? I zdaje się emanować nutką czegoś dobrego? Może to znak, że już całkiem mi odbija i nie potrafię już dobrze racjonować odczuć? Nie wiem, ale stwierdzam, że to było ŚWIETNE!!!
OdpowiedzUsuńOgólnie to udzieliła mi się ta melancholia Iwy. Po prostu wow. Już nie mówię o opisach uczuć, czy pomieszczeń, rzeczy itp. bo one przechodzą wszystko. Geniuszostwo moim zdaniem. I nie wcale nie przesadzam jeśli chcesz wiedzieć.
To jest takie świetne i superowe, że nie wiem co napisać.
Może niech się za wczasu nie martwi o swój wygląd? Znam osoby, które miały szczęście podczas chemii i nie wypadły z głowy. Może ona też będzie miała takie szczęście?
Janek to po prostu wszędzie się znajdzie. Jak ninja jakiś. Swoją drogą lubię gościa. Nie znam osobiście ale lubię :D Kiedyś przyjdzie czas, nieubłaganie, żeby Ewa też się dowiedziała, chociaż im dłużej będzie zwlekać to nie wiem czy to dobre będzie.
Koncert?! Ale czad!!! No po prostu zazdro. I to był pozytywny akcent moim zdaniem. Osobiście uważam, że całość była w pewnym stopniu optymistyczna. Tak, tak wiem powtarzam się. Ja mogę się powtarzać. Jako przyszła niedoszła pacjentka oddziału psychiatrycznego mogę i stwierdzam, że to było świetne, genialne i najbardziej pozytywne jak do tej pory.
To życzę ci ogromu weny, żeby ci pisanie łatwo przyszło. I serio?! Koniec ferii? Koniec? Dopiero teraz? Moje są już jedynie odległym wspomnieniem, które zdaje się nie mieć miejsca w przestrzeni ani czasie.
Buźka ;***
Hejka!
OdpowiedzUsuńAle ten rozdział przypadł mi do gustu. Biedna Iwa, myślę,że chemia to nic przyjemnego. Ta jej melancholia, po prostu te jej przemyślenia są cudne. W wieku 16 lat, taka mądrość, ale dobrze chociaż,że rozumie przez co przechodzi. Życzę jej na prawdę, aby włosy jej nie wypadały przez tą chemie.Powiem,że popłynęła mi łezka, gdy czytałam o tej dziewczynce chorej na raka. To nie sprawiedliwe,że takie małe dzieci cierpią, ale co zrobić? Nic nie zrobisz.
Fajnie,że Janek chciał z nią być przy tej chemii, ale prawda jest taka,że najlepsi przyjaciele są z tobą zawsze i wszędzie. Myślę, że przez to iż Ewa się nie dowiedziała o chorobie może być niezły dym. Sama bym osobiście nie wyobrażała sobie tego jakby moja przyjaciółka zataiła przed mną takie coś.
A teraz cześć kulminacyjna czyli koncert (perkusja i fanfary by się przydały xD), ale zazdro szkoda tylko że mnie na świecie wtedy nie było -.- . Ale skoro ja nie mogłam iść i Michaela na żywo ujrzeć to niech oni idą i się dobrze bawią.
Ja już będę zmykać. Życzę ci mnóstwa weny i już czekam na następny rozdział.
Pozdrawiam <3