niedziela, 26 lutego 2017

Nothing Can Happen - rozdz. 13

Hejka!

Ta oto notka, jak łatwo zauważyć jest pierwszą i ostatnią notka w tym miesiącu :D
Początek pisałam w hotelu, kiedy byłam na wyjeździe, ale akurat ta część wyszła nawet dobrze. Jest parę powtórzeń, no ale cóż...
W ogóle jestem strasznie zdołowana, bo ferie mi się kończą i już jutro przyjdzie mi ujrzeć moją UKOCHANĄ szkołę, UKOCHANĄ klasę i całe to otoczenie, ble...

To ja nie przeciągam, zapraszam do czytania i komentowania.

I jeszcze oczywiście piosenka, która ostatnio dosyć często mi towarzyszy ;) Też lubicie taką muzykę?




***********************************************************************************

     Życie w szczególny sposób lubi nas zaskakiwać. Choć w dużej mierze kowalami swojego losu jesteśmy my sami. Jednak człowiekiem rządzą również zdarzenia wyższe  i niezależne od jego woli. Nikt nie planuje swoich chorób. Nikt nie planuje nieszczęścia, bólu, czy cierpienia. Mimo to jesteśmy ofiarami tej życiowej złośliwości. Takiej, która przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie, gdy stajesz przy rozwidleniu drogi, wiodącej na twoje dalsze losy. Stojąc przed taką drogą trzeba podejmować  ważne, a niekiedy trudne decyzje. Tak wygląda młodość… Piękna i radosna, a niekiedy gorzka i ciężka do przetrwania. Początkowo chcemy, by minęła szybko, lub zniknęła na zawsze. Cóż jednak po tym, skoro ludzie to głupcy? Zwyczajni głupcy. Dopiero później jesteśmy w stanie zebrać wszystkie myśli, ułożyć odkładane sprawy. A wtedy? Wtedy młodość upływa. Tracimy rachubę czasu, zatrzymując się na chwilę w czasoprzestrzeni, marnując wszystko. Wszystko. Co może w sobie kryć takie słowo jak wszystko? Całe życie, cały swój czas tracimy na poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie. Następuje zaskoczenie. Bo przecież będąc młodym, właśnie tyle mogliśmy mieć. Kartki kalendarza przewracają się jednak szybko, a my chcemy po prostu stracić i zaprzepaścić te najpiękniejsze chwile. Będąc młodzi, dysponujemy ogromną liczbą czasu. To jest… wspaniałe.

      Mam 16 lat i całe życie przed sobą. Jednak co jeżeli tak naprawdę się mylę? To co mnie spotkało, rzeczywiście może być wyjściem na prostą w dowolnej tego słowa interpretacji…

                                                                       ***

     Kroczyłam nieśmiało za ojcem, raz po raz potykając się o wystające płyty chodnikowe. Słońce raziło mnie w oczy, a na niebie nie było najmniejszego obłoczka. Nie dopuszczałam do swoich wiadomości, jak ważne wydarzenie ma niedługo nastąpić. Wszystko, co napotykałam na swojej drodze zaczęło mnie ostatnio zaskakiwać. Zaskakujące, iż w tak krótkim czasie, życie potrafi obrócić się o 180 stopni i nabrać ponurych, szarych barw. Zupełnie jak w przedwojennym, monochromatycznym filmie. A może nawet gorzej.

      Szpital ulokowany był przy lesie. Wśród mnóstwa drzew czułam się jakoś pewniej. Jedność z naturą, czy mogę to tak nazwać…? Przez rozłożyste korony, słońce ledwo zdołało się przebić, przez co atmosfera była dość niepewna, co jednak było tylko czymś na kształt iluzji. Nie miałam pojęcia czego oczekiwać. Podświadomość podrzucała mi tyle różnych scenariuszy, tyle rozwiązań, że wszystkie wątpliwości potęgowały się jeszcze bardziej. Co może świadczyć o tak dużej ilości zwątpienia? Chaos czy mój młody wiek?

       Stanęłam na pierwszym stopniu schodów, prowadzących do budynku. Wiatr rozwiewał mi burzę ciemnych, prostych włosów, a pojedyncze kosmyki leciały mi na oczy. Póki co, cieszę się, iż w ogóle jeszcze je mam. Trudno by rzec,
jak bardzo moje życie zmieni się po chemioterapii. Czy wszystko nadal będzie takie samo? Czy moje zdrowie strasznie na tym ucierpi? Nie chciałabym zmian. W życiu nie ma sensu niczego zmieniać. Dlatego więc wolę, by róża pozostała różą, a ja, Iwona – zwykłą szesnastolatką o ciemnych włosach i brązowych oczach.

    W  środku było niepokojąco jasno, przez co zaraz po wejściu poczułam się wręcz oszołomiona okropnym blaskiem lamp. Wokół kręciło się również wielu ludzi – zdecydowanie za dużo… Chcąc uniknąć ich wzroku, obserwowałam przez okno drzewo z siedzącymi na nim ptakami oraz nieco zeschłe paprocie ustawione na parapetach. Usiadłam na krześle przy samym wyjściu i zaczekałam na tatę, który poszedł coś załatwić. Obecna sytuacja niezmiernie mnie przytłaczała. Właściwie to nigdy nie obchodziły mnie takie sprawy. Spotykając ludzi w podobnej sytuacji w jakiej jestem teraz, nie potrafiłam im współczuć, myśleć tak jak oni. Zawsze pocieszałam się myślą, że przynajmniej mnie nie spotkało nieszczęście. Strasznie tego żałuję! W każdym momencie mojego i tak krótkiego życia mogłam poszerzyć swoją wiedzę na temat nowotworów. Pięknie jest pomagać ludziom, tylko skąd niektórzy biorą w sobie tyle empatii, tyle współczucia, by nieść tę pomoc innym? Każde wsparcie jest wspaniałe. Jeszcze niedawno nie potrafiłabym tego zrozumieć. Dlaczego człowiek zaczyna wszystko pojmować dopiero wtedy, kiedy jest już za późno? Zrzuciłabym winę na złą, ludzką naturę, tylko po co? Przyczyna jest mi doskonale znana…

      Gdy tata wrócił, oboje skierowaliśmy się wolnym krokiem w stronę gabinetu lekarza ogólnego po skierowanie na pierwszą serię chemii. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz. I to porządny. Mimo tego nie miałam siły płakać. Póki nie przejdzie mi szok, z pewnością nie uronię ani jednej łzy.

     Lekarz wypisał nam na szybko skierowanie i już po kilkunastu minutach czekaliśmy w długiej kolejce na oddziale onkologicznym. Widok tych wszystkich ludzi był dobijający. Co najgorsze, dużą część z nich stanowiły dzieci. Szczególną uwagę przykuwała pewna dziewczynka, mogła mieć co najwyżej sześć lat. Siedziała tu sama ze spuszczoną głową, na której nosiła chustę. Wyglądała mizernie. Wiedziała już, co się święci. Mimo tego wszystkiego, mimo spuszczonej głowy wydawała się być dzielna. Samotna, przerażona, ale niezwykle dzielna. Rak jest dla dziecka jeszcze bardziej traumatycznym przeżyciem niż dla starszej osoby. Choć właściwie, dzieci nie do końca rozumieją swój stan. Nie mają szerokiego pojęcia o śmierci. Dlatego właśnie mają w sobie o wiele więcej optymizmu od dorosłych i z tym na pewno jest im łatwiej pokonać trud i strach.

      Minęło trochę czasu, zanim do dziewczynki wróciła matka. A przynajmniej wydawała mi się jej matką do czasu, aż mała zwróciła się do niej per „pani”. Kobieta odpowiadała jej obojętnym i pełnym chodu tonem. Większość dzieci czułaby się nieswojo w obecności takiej osoby.  Ale nie ona. Widocznie musiała przeżyć zbyt wiele, by przejmować się czyjąś zgorzkniałością. To wszystko świadczyło o tym, że jest wychowanką domu dziecka. Jeszcze gorzej…

     Wyprostowałam się i kątem oka obserwowałam pozostałych ludzi. W kolejce  nie brakło kobiet, czy mężczyzn w podeszłym wieku oraz innych maluchów, bawiących się w specjalnym kąciku. Niektórzy byli tu zapewne stałymi bywalcami, a niektórzy czekali po raz pierwszy. Jak na złość, nie zauważyłam żadnej osoby w moim wieku, a to podziałało na mnie jeszcze gorzej. Możliwe, że w równie dużym stopniu co przerażające treści plakatów, poprzypinanych na korkowych tablicach.

      Gdy powoli zbliżała się moja kolej, serce zaczęło mi łomotać tak mocno, że potrzebowałam spaceru, aby się uspokoić. Tata stanowczo zakazał mi tego, tłumacząc coś, czego w ogóle nie rozumiałam.  Stres jednak rósł z sekundy na sekundę, więc stwierdziłam, że poszukam jakiegoś baniaczka z wodą, by nalać jej trochę do kubka. Takie coś widziałam na końcu korytarza prostopadłego do tego, w którym się znajdowałam. Podbiegłam tam i jakimś cudem chłodna ciecz złagodziła mój stres. Choć tabletki przyniosłyby zapewne lepszy efekt.

    Wyrzuciłam kubek i już zamierzałam wracać, gdy z oddali zobaczyłam znajomą mi twarz. Widząc Janka, zachciało mi się śmiać. Nie wiem, co mnie tak rozbawiło… Może jego koszula w paski? Tak czy inaczej, ogromnie mnie zaskoczył, bo nie mówiłam mu o dzisiejszej… wizycie.


- Skąd się tu wziąłeś? – zaśmiałam się lekko, gdy do mnie podbiegł. – I w ogóle jakim cudem dowiedziałeś się, że tu jestem?


- Wtedy u Ewy… Wyszłaś niespodziewanie, więc pomyślałem : „Chyba coś przegapiłem…”. Spytałem o to panią Monikę i powiedziała mi… - urwał, jak zobaczył mój wyraz twarzy. – Musiałem się jakoś dowiedzieć. – dodał już ciszej.
Nie miałam do niego pretensji, a wręcz przeciwnie.


-Wiesz… Gdybyś się tak nie zapatrzył w „Miodowe lata”, na pewno powiedziałabym ci o wszystkim. Jednak zostawiliście mnie samą, a musiałam iść. – ostatnie słowo powiedziałam z lekkim smutkiem, lecz bez dużego wyrzutu.


- Mówiąc „Miodowe lata”, miałaś pewnie na myśli Ewę? Chyba nie myślisz, że ja to oglądam…?


- Wyczuj ironię. – parsknęłam śmiechem.


   Przez chwilę staliśmy tak dalej, kiedy Janek odezwał się:


- Zostać tu z tobą? Nie chcę, byś była sama.


- Nie jestem sama. Czeka ze mną tata, przecież nie przyjęliby mnie samej na chemię. Chcesz tylko tracić na mnie czas?


- Daj spokój, zaczekam tu na ciebie, a później pójdziemy gdzieś i jeszcze weźmiemy ze sobą Ewę.


Jego propozycja była bardzo miła, jednak ze względu na objawy po terapii – wolałam nie ryzykować

      Przedstawiłam Jankowi swoje wątpliwości i ku mojemu zdumieniu, nie próbował mnie nawet namawiać. Jego błękitne oczy były smutne, a spojrzenie wyrażało zdumienie. Choć bardzo tego nie chciałam, jakoś musiałam go spławić. Dla mojego dobra…

    Wróciłam do poczekalni i znalazłam sobie tymczasową rozrywkę w postaci jakiegoś czasopisma. Przeglądałam je ze znudzeniem do czasu, aż nadeszła kolej na nas. Czułam, jak ogromna kula rośnie mi w gardle, a serce przyspiesza. Nie miałam całkowitej pewności, ale musiałam być okropnie blada, bo momentalnie ugięły się pode mną nogi i prawie się przewróciłam. Musiało to wyglądać niezwykle zabawnie. Na dodatek dziewczynka z chustą na głowie właśnie wyszła z gabinetu. Po jej minie sugeruję, że miewa się świetnie. To stanowiło pewien kontrast: jej opiekunka, jakby od niechcenia trzymająca ją za rękę z równie okropnym wyrazem twarzy co wtedy i pogodna twarzyczka dziecka. I jeszcze ta chusta na głowie…

     Spojrzałam tacie w oczy. Wbrew pozorom zawsze potrafiłam odczytywać z nich emocje czy stany w jakich się znajduje. Teraz jednak byłam zbyt sparaliżowana strachem, by cokolwiek zrozumieć. Wiedziałam też, że niepotrzebnie usiłuje nie doprowadzić mnie do zbędnej paniki. Znałam go zbyt dobrze, by umknęły mi takie fakty.

      Dawniej lubiłam spędzać czas z ojcem. Dawniej…? To chyba nie jest dobre słowo. Niedobrze określać coś mianem dawnego, jeżeli odległe jest jedynie sercu…

     Mojej dzieciństwo przepełnione było różnymi wspaniałymi momentami. Można je porównać do spadających gwiazd, przecinających swoim blaskiem nocne niebo. Taki widok długo tkwi w pamięci, nawet jeżeli wiemy, że jest to najzwyklejszy meteoryt. Jeden z wielu, jakie Ziemia ujrzała. Zwykła, najzwyczajniejsza cząstka wszechświata. Zupełnie jak wspomnienia, które zebrane w jedną całość tworzą nasz, mały wszechświat. Każdy uczynek może być na wagę istnienia. Każda myśl i wiadomość może tyle zmienić… Z tatą łowiłam ryby, czytałam książki, chodziłam na spacery… W towarzystwie osoby, której mogłam zaufać, czułam się świetnie. Nawet Robert, czy też mama nie byli tak wspaniałymi towarzyszami beztroskich zabaw, co mój ojciec.

    Bardzo chciałam, żeby jeszcze tak było. Mam czasami wrażenie, że staram się dorosnąć za szybko. Chcę zniszczyć w sobie wewnętrzne dziecko, które ma każdy, choćby w najmniejszym stopniu. Tylko że to tak, jakby zabić część siebie, swojej duszy. Od zmartwień jest starość. Teraz, kiedy mam 16 lat, moje zachowanie chyba nie jest zbyt odpowiednie. Powinnam postępować tak, aby na stare lata móc dobrze wspominać dawne czasy i mieć czelność nazwać swoje życie „dobrym”. Starość… Jeżeli oczywiście w ogóle jej dożyję.

    Przymknęłam lekko oczy, powstrzymując się od wszelkich pytań. Weszliśmy do gabinetu. Stanęłam przy ścianie i od niechcenia słuchałam tłumaczeń lekarza, skierowanych głównie do taty. Jako osoba niepełnoletnia, nie mogłam zbyt wielu rzeczy dowiadywać się osobiście, chociaż i tak dużo podsłuchałam. Badania miał wcześniej zrobione, a wyniki dostaliśmy przedwczoraj. Z rozmowy wnioskuję, że choroba nadal nie posunęła się do niebezpiecznego stadium, jednak żeby w dalszym ciągu nie postępowała – chemioterapia jest konieczna. Usłyszałam także coś, co nieco zbiło mnie z tropu:


- Czy zakupiliście już tabletki? Oprócz formy dożylnej, prowadzimy także terapię doustną, jak wcześniej wspominałem…


 Czyżbym źle zrozumiała? Myślałam, że dożylnie będzie później… Zaczęłam rozglądać się nerwowo po pomieszczeniu. Lekarz, widząc moją minę, zdjął okulary i zapytał sympatycznie:


- Chyba nie myślała panienka, że terapia doustna odbędzie się tutaj? Skądże! To są tabletki. Tabletki weźmiesz w domu. Tutaj jest inaczej.


  Panienko… Nie lubię, jak ktoś tak do mnie mówi.


- Mam znikome pojęcie o medycynie. – odparłam lakonicznie. Równie dobrze mogłam zacząć panikować, bo moje nerwy powoli nie wytrzymywały. Zamiast tego, ponuro schyliłam głowę w poczekaniu na zabieg.

         W końcu nadszedł ten straszny moment, kiedy musiałam pokonać wszelkie bariery strachu, gdyż właśnie od tego mogło zależeć moje życie. Usiadłam na specjalnym krześle, po czym podłączono mnie do kroplówki. Dawka miała być niewielka, a i tak czułam, jakbym miała zaraz zemdleć. Sama świadomość tego, że do twoich żył wpływa jakaś substancja jest przerażająca. Starałam się jak najmniej myśleć o tym, co się ze mną działo. Nareszcie uspokoiłam się nieco, zamknęłam oczy i skupiłam się na własnym oddechu. W końcu jednak do głowy wpadła mi jedna myśl, po niej kolejna, koniec końców poczułam, jakby wbijano mi nóż prosto w serce. Jęknęłam cicho. Po lewym policzku spłynęły mi trzy łzy. Trzy małe łzy…


- Boli cię? – spytał tata troskliwie.


- Czy mnie boli? Chyba nie. To raczej bezsilność.


- Nie mów tak, proszę. – zirytował się trochę. – Kiedyś byłaś taka radosna… Wiem, jest ci ciężko. Każdemu jest ciężko. Ale przecież szanse na… przeżycie masz duże, słyszałaś co mówił lekarz, prawda?


Skinęłam głową.


- Kiedy wyzdrowiejesz, życie wróci do normy, rozumiesz?


Doskonale rozumiałam. Jego słowa tylko doprowadziły mnie do kolejnych łez.

                                                                 ***

        W drodze powrotnej do domu, czułam się jeszcze o tyle dobrze, że odebrałam połączenie od Janka. Choć sam widok komórki przyprawiał mnie o zawroty głowy.


- Halo? – zapytałam, lecz oprócz dźwięku oznaczającego koniec połączenia, nie usłyszałam zupełnie nic.


Odwróciłam się zaskoczona i zobaczyłam go przez szybę samochodową. On chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać… Poprosiłam tatę, aby zaparkował auto koło banku, po czym wybiegłam, rzucając tylko krótkie słowa wyjaśnienia.


- Witam po raz kolejny. – wyszczerzył się. Głupek. Przecież wie, że nie mam teraz czasu.


- Cześć. Nie czuję się za dobrze, a ty o tym doskonale wiesz. Dlaczego więc mnie zatrzymujesz?


- Wybacz, ale mam ciekawą wiadomość do przekazania.- zaczął tajemniczo.


- Jaką? – zapytałam, ukrywając zaciekawienie, którego nie chciałam w żaden sposób okazywać. A niech ma za swoje!


- Mam bilety na koncert! – wrzasnął, chwycił mnie za ręce i… zaczął ze mną tańczyć. To chyba nie jest normalne. Zaraz… bilety na koncert?! Świetna wiadomość.


- Trzy. Mam trzy bilety. – powtórzył znowu. – Fajnie, prawda?


- Jasne. – uśmiechnęłam się. – Skąd je załatwiłeś?


- Można powiedzieć, że po znajomości. Wrzesień jest nasz! Cały świat jest nasz!


Cały Janek. Urodzony optymista. Nie zabił w sobie wewnętrznego dziecka, tak jak zrobiłam to ja. I na dodatek ma całkowitą rację.


- Idziemy na ławkę? – zaproponował po chwili milczenia.


- Tak, ale tylko na chwilkę. Zaczyna mi być słabo.


- Aż tak silne jest to paskudztwo?


- Lekarz mówił, że każdy reaguje inaczej. Mniej więcej wiem, co mnie czeka. Najbardziej boję się o włosy…


- W razie czego możesz kupić perukę.


 To zabrzmiało trochę strasznie, ale no cóż, takie są realia.


- Chyba nawet tak zrobię… później.


Zamilkł na chwilę i intensywnie o czymś myślał. W końcu powiedział:


- Wobec tego wszystkiego, co z Ewą?


   Ewa. Myślałam o tej całej sytuacji i doszłam do wniosku, iż jeszcze przyjdzie na to czas. Coś trzyma mnie przy tym twierdzeniu, że jeszcze nie powinnam. Ale ten moment się zbliża. Powoli, ale jednak…


     W ten sam sposób odpowiedziałam Jankowi, na co pokiwał tylko przecząco głową.



- Wiesz, co jest przyczyną tego wszystkiego? Duma. Twoja cholerna duma.


**********************************************************************
No więc co to jest to... Najpozytywniej mi nie wyszło, ale właściwie... nawet miało tak być.
Trzy kropki oczywiście nadal rządzą :D

Ostatnio w ogóle zaczęłam sobie czytać starsze rozdziały mojego opowiadania i OMG, jakie ja tam głupoty pisałam... Teraz jest znacznie lepiej.


To na tyle,

Pozdrawiam

Mezzoforte


2 komentarze:

  1. Dlaczego ten rozdział mi się podoba? I zdaje się emanować nutką czegoś dobrego? Może to znak, że już całkiem mi odbija i nie potrafię już dobrze racjonować odczuć? Nie wiem, ale stwierdzam, że to było ŚWIETNE!!!
    Ogólnie to udzieliła mi się ta melancholia Iwy. Po prostu wow. Już nie mówię o opisach uczuć, czy pomieszczeń, rzeczy itp. bo one przechodzą wszystko. Geniuszostwo moim zdaniem. I nie wcale nie przesadzam jeśli chcesz wiedzieć.
    To jest takie świetne i superowe, że nie wiem co napisać.
    Może niech się za wczasu nie martwi o swój wygląd? Znam osoby, które miały szczęście podczas chemii i nie wypadły z głowy. Może ona też będzie miała takie szczęście?
    Janek to po prostu wszędzie się znajdzie. Jak ninja jakiś. Swoją drogą lubię gościa. Nie znam osobiście ale lubię :D Kiedyś przyjdzie czas, nieubłaganie, żeby Ewa też się dowiedziała, chociaż im dłużej będzie zwlekać to nie wiem czy to dobre będzie.
    Koncert?! Ale czad!!! No po prostu zazdro. I to był pozytywny akcent moim zdaniem. Osobiście uważam, że całość była w pewnym stopniu optymistyczna. Tak, tak wiem powtarzam się. Ja mogę się powtarzać. Jako przyszła niedoszła pacjentka oddziału psychiatrycznego mogę i stwierdzam, że to było świetne, genialne i najbardziej pozytywne jak do tej pory.
    To życzę ci ogromu weny, żeby ci pisanie łatwo przyszło. I serio?! Koniec ferii? Koniec? Dopiero teraz? Moje są już jedynie odległym wspomnieniem, które zdaje się nie mieć miejsca w przestrzeni ani czasie.
    Buźka ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka!
    Ale ten rozdział przypadł mi do gustu. Biedna Iwa, myślę,że chemia to nic przyjemnego. Ta jej melancholia, po prostu te jej przemyślenia są cudne. W wieku 16 lat, taka mądrość, ale dobrze chociaż,że rozumie przez co przechodzi. Życzę jej na prawdę, aby włosy jej nie wypadały przez tą chemie.Powiem,że popłynęła mi łezka, gdy czytałam o tej dziewczynce chorej na raka. To nie sprawiedliwe,że takie małe dzieci cierpią, ale co zrobić? Nic nie zrobisz.
    Fajnie,że Janek chciał z nią być przy tej chemii, ale prawda jest taka,że najlepsi przyjaciele są z tobą zawsze i wszędzie. Myślę, że przez to iż Ewa się nie dowiedziała o chorobie może być niezły dym. Sama bym osobiście nie wyobrażała sobie tego jakby moja przyjaciółka zataiła przed mną takie coś.
    A teraz cześć kulminacyjna czyli koncert (perkusja i fanfary by się przydały xD), ale zazdro szkoda tylko że mnie na świecie wtedy nie było -.- . Ale skoro ja nie mogłam iść i Michaela na żywo ujrzeć to niech oni idą i się dobrze bawią.
    Ja już będę zmykać. Życzę ci mnóstwa weny i już czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń