Wracam po tymczasowej nieobecności! Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak zmęczona szkołą. Serio. Ostatnio cały czas musimy coś robić i ledwo zipię, ale jestem :D
Jakiś czas temu znalazłam w rozdziale drugim okropny błąd merytoryczny, który zaraz poprawiłam. W sumie nawet i dobrze, że nikt nie zauważył xD Byłoby nieźle...
Merytoryka w tym opowiadaniu w ogóle kuleje, co dotyczy również tego rozdziału. Pomimo paru błędów, których nie byłam w stanie poprawić - jestem całkiem zadowolona.
Całość jest okropnie przekombinowana i wielokrotnie poprawiana, chyba najbardziej ze wszystkich części. Parę fragmentów musiałam usunąć, w sumie z różnych powodów, a i tak nawiązałam do pewnej ideologii. Nie wiem, czy ktoś zauważy, błagam NIE!
Coś chyba za bardzo się rozpisałam, no cóż... Życzę miłego czytania!
***********************************************************************************
Otworzyłam oczy i parę sekund zajęło mi zrozumienie, gdzie
właśnie się znajduję. Odwróciłam się na drugi bok, próbując spać dalej, jednak
głośny śpiew ptaków w znacznym stopniu mi to utrudniał. Niechętnie wstałam z
łóżka i usiadłam na mało wygodnym krześle, stojącym obok biurka. Po paru minutach znudziło mi się jednak
bezczynne siedzenie w miejscu, więc zaczęłam myśleć o innym, bardziej
interesującym zajęciu. Wtedy właśnie zdecydowałam, że pomimo późnego rana pójdę
jeszcze poleżeć… i przemyśleć to i owo. A jak najbardziej miałam o czym.
Usiadłam
ponownie na miękkiej pościeli. Czasami po prostu pragnęłam mieć dla siebie tę
jedyną, chociażby krótką chwilkę, kiedy choć raz nie będę myślała wyłącznie o
problemach, bo przecież świat nie może składać się tylko z trosk i zmartwień.
Chyba po prostu zatracając się w wewnętrznym pesymizmie, trudno dostrzec
jakiekolwiek dobre strony. Tylko czy aby na pewno? Niemożliwe, bym zmarnowała
większość życia snując głupie przypuszczenia i domysły, które i tak na nic się
nie przydały. Głupie pytania, po co ja
tu w ogóle jestem. A przecież wiem! Wiem doskonale… Będąc mimo tego wiecznie
smutna i przygnębiona.
Od ostatniej
chemii minęły już prawie dwa tygodnie, a
przynajmniej wywnioskowałam to z wiszącego na ścianie kalendarza. Był sobotni
poranek, 18 maja. Wyjrzałam od niechcenia przez okno. Już o tej godzinie na
podwórku szalało mnóstwo dzieci, co spowodowała niewątpliwie dość wysoka
temperatura i praktycznie bezchmurne niebo. Przy takiej pogodzie aż dziwnie
byłoby nie wyjść z domu. Pomimo tego, nie miałam zamiaru wychodzić. Wolałam być
ostrożna ze względu na moje niedawne bóle głowy i nienajlepsze zdrowie.
Ostatnie dni
upłynęły mi przede wszystkim na samotności. Rodzice jak i sam Robert
wielokrotnie próbowali nawiązać ze mną jakąkolwiek rozmowę, lecz ja… Byłam
jakaś obojętna. Na każdego i na wszystko. Najgorsze jest to, że świadomie
sprawiałam im przykrość. Zaczynam się powoli zastanawiać, czy aby na pewno nie zaczynam myśleć tylko o sobie. Ale
chyba tak nie jest, skoro przynajmniej zdobyłam się na kontakt z Ewą, Jankiem,
czy nawet Patrycją. Bo wbrew pozorom nie opuściła mnie zupełnie. Tak czy owak,
nie czuję się prze to samotna.
Wielokrotnie
zadawałam sobie pytanie : „co tak właściwie się ze mną dzieje”? Lub nawet stało.
Najgorsze dni potrafiły ciągnąć się jak guma do żucia, a i tak podczas
niezliczonych chandr nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Co jest
przyczyną? Oczywiście chemia. Paskudna chemia, która zaczyna wysysać ze mnie
życie, pomimo świadomości, że to dopiero początek, a kolejny raz odwiedzę
szpital prawdopodobnie pod koniec czerwca. I nie ma w tym słów przesady.
Na razie moje
zdrowie nie ucierpiało w zbyt znacznym stopniu. Mdlałam co prawda o wiele
częściej niż na początku, lecz ku mojej uciesze nie straciłam zupełnie włosów.
Któregoś dnia próbowałam rozczesać niezliczone kołtuny i właśnie wtedy przeraziłam się najbardziej.
Na szczotce zostało ich sporo. Nie wiem co mnie wówczas naszło, ale po tym
zdarzeniu pobiegłam do salonu i do późnego popołudnia rozmawiałam z rodzicami,
jakby w ramach zadośćuczynienia za ostatnie okresy apatii. Chyba już zupełnie
wariuję…
Wspominając wcale nie tak dawny, piąty
dzień maja, szczególnie utkwił mi w pamięci obraz tej dziewczynki, którą
zobaczyłam w szpitalu. Ciekawe jak się miewa? Chociaż skąd ja mogę to wiedzieć?
Bóg jeden wie, co z nią będzie. Po głowie chodziły mi również słowa Janka,
teraz wydające się być tak pamiętne i odległe. „Cholerna duma.” Co to niby
miało mieć na celu? Co chciał przez to udowodnić?
Najwyraźniej
uznał, że powód doskonale znam. I taka też jest prawda, do której doszłam
dopiero po głębszej analizie.
Jak się czuje
człowiek nazwany „dumnym”. To zupełnie tak samo, jakby druga osoba właśnie
oceniała twoje ego. A może to prawda? Może niepotrzebnie myślę tyle o sobie,
kiedy ludzie mają większe problemy. Bo przecież gdzieś tam, daleko na świecie
toczą się wojny, ludzie walczą między sobą, tracą swoje rodziny i bliskich… Czy
to powód, by rozpaczać z powodu głupiej choroby, którą najprawdopodobniej da się
wyleczyć? I tak, i nie… Sam lekarz mówił, że jednego dnia wszystko wydaje się w
porządku, a później może nastąpić taki czas, kiedy już nic nie będzie w stanie
mi pomóc. Okropne, prawda?
Ta sytuacja
przypomniała mi o moich koszmarnych przeżyciach z dzieciństwa, gdy zawsze bałam
się śmierci we śnie i możliwości, że nie ujrzę już kolejnego dnia. Pewnego razu
powiedziałam nawet o tym rodzicom i od tego czasu codziennie spałam z zapaloną
lampką, która dawała mi pewne poczucie bezpieczeństwa. Gdy odcinali nam prąd,
(co w ubiegłej dekadzie zdarzało się dość często) chcąc nie chcąc musiałam
zasypiać przy świeczce. Tego bałam się jeszcze bardziej.
- I na dodatek okropnie pachniała jaśminem. – powiedziałam
niespodziewanie do siebie, co wywołało na mojej twarzy delikatny uśmiech.
- Nigdy nie lubiłam tego zapachu… - dodałam po chwili.
***
Przedwczoraj
przyszła do mnie z wizytą Patrycja. Tym razem bardzo chciałam się z nią zobaczyć,
gdyż podobnie jak ja miała ostatnio „spotkanie” ze szpitalem. Tyle że w jej
wypadku usuwali jej wyrostek robaczkowy, a to z kolei nic szczególnie
strasznego. Obie przez pewien czas byłyśmy uziemione, więc gdy przyszła okazja
i możliwość – z przyjemnością ją zaprosiłam. Miała nieco gorszy humor niż
ostatnio, jednak wspólną rozmową zapomniałyśmy chwilowo o… wszystkim.
Nieustannie
dręczyła mnie myśl, czy Patrycja wie o przyjeździe Ewy. Odkąd przestała
rozmawiać z Jankiem, straciła cenne źródło informacji. On zawsze wie o
wszystkim.
- Wiesz o przyjeździe Ewy? – zapytałam w pewnym momencie.
Próbowałam tym samym zmienić nieco temat, bo rozmowa zeszła na mniej lubiane
przeze mnie tematy, a mianowicie szkołę do której z resztą od wtorku wróciłam.
- Oczywiście, że wiem. Janek mi powiedział…
Och, czyli jednak z nim czasem rozmawia.
- Niestety, nie miałyśmy okazji się spotkać. – ciągnęła
dalej. – Nie mam nawet jej numeru telefonu. Z resztą i tak byłoby to
niepraktyczne, bo nie mam komórki, a rodzice rzadko pozwalają mi korzystać ze
stacjonarnego. A w tych czasach już przecież tylu ludzi ma własny telefon!
- Komputer także. – odparłam po chwili zastanowienia. – Dużo
moich znajomych ma już komputer i takie śmieszne konsole z dziwnymi gierkami.
- Tak! – niemalże weszła mi w słowo. – Piotrek ma takie coś,
mówił, że dostał z Rosji. Czasami daje mi w to popstrykać, ale strasznie szybko
mi się nudzi. Za to on ją uwielbia.
Nudziła mnie już
powoli ta rozmowa, jednak na szczęście po moim wyrazie twarzy nie było tego
specjalnie widać. Wolałam poruszać inne tematy niż współczesne technologie. Już
sama nie wiem, co sądzić o ich nagłym postępie, którego wzrost w najbliższych
latach jest nieunikniony. Mi do życia wystarczy tylko komórka do bycia w
kontakcie i nic poza tym. Kiedyś postępowość była jeszcze znośna, a
przynajmniej przynosiła to, co potrzebne. Teraz, kiedy ludziom jest za dobrze,
wymyślają coraz to większe głupoty.
Na dodatek
musiała wspomnieć o Piotrku… Człowieku, którego mogłabym określić mianem
hipokryty, prostaka. Nie mam nic przeciwko tej znajomości, absolutnie nic,
tylko dość tego, że Patrycja raz jest, a raz jej nie ma. Znam ludzi na tyle
dobrze, że wiem co mówię. Albo nie, w ogóle ich nie znam. Ludzi za trudno
zrozumieć. Każdy jest inny, ma swój charakter, poglądy, upodobania. Każdy
rozumie różnie rzeczy na swój, własny sposób. Świadomość istnienia miliardów
pokrewnych, a jednak różniących się od siebie dusz jest piękna. A mimo to
światem rządzi hipokryzja, fałszywość i dwulicowość. Kto wie, czy na przykład
droga nam osoba nie chowa w sercu ogromnego cierpienia, które zasłania
uśmiechem przyklejonym do twarzy? Może niekiedy po prostu sprawiają wrażenie
szczęśliwych po to, by nie pokazywać prawdziwego oblicza świata…
Pomyślałam o
Ewie. Wnet zrobiło mi się jej przykro z powodu mojej durnej hipokryzji, której
przecież tak bardzo w ludziach nienawidzę. Ona sama przeszła niemało, dlatego
właśnie wróciła do Warszawy. Chyba już nigdy mi nie zaufa, jeżeli prędzej czy
później o wszystkim się dowie. Chciałabym mieć prawdziwą przyjaciółkę. Taką od
serca, jak Ania Shirley z Dianą. Bez żadnych kłamstw, przekrętów. Z drugiej
strony, to tak, jakbym nagle przestać słuchać wewnętrznego głosu, pełnego
niesłuszności. Ach, najlepiej w ogóle niczego nie słuchać!
Rozmowa z
Patrycją zeszła na inne tematy, co koniec końców z powrotem przypomniało mi o…
wszystkim. Pytała mnie głównie o chemię, jak się to robi, a ja z o wiele
mniejszym entuzjazmem, grzecznie odpowiadałam na wszystkie pytania. Dochodzę do
wniosku, że powinnam zacząć doceniać moją rudowłosą wariatkę…
- Jak z twoimi włosami? – zaciekawiła się w najmniej
oczekiwanym momencie. – Nie widzę, by ci zbytnio wypadły, mam rację?
- Nie wypadły, ale są strasznie słabe. – westchnęłam. – Chyba
nawet je podetnę. Przynajmniej trochę.
- Tak, to chyba lepsze niż ich brak. Krótsze włosy będą
mocniejsze. – mówiła w taki sposób, jakby białaczka stanowiła zwykłą, szarą
codzienność. Jakby każdy znajdował się w takiej sytuacji. To może nawet dobrze,
bo przynajmniej nie użala się nad moją sytuacją niepotrzebnie i prostu idzie do
przodu. Z dnia na dzień będzie przecież coraz trudniej, więc co, jeżeli
zwyczajnie zatrzymam się w miejscu i nie postawię już kolejnego kroku?
Męczyła mnie
powoli rozmowa z Patrycją. Doceniam jej starania, lecz z czasem zaczynam
rozumieć, że nie tylko na tym przyjaźń polega. Już nawet w szkole spotykamy się
rzadko. Rzadko rozmawiamy, rzadko spacerujemy po korytarzach… Kiedyś tak nie
było. Chociaż nie mogę porównywać tamtych czasów do teraźniejszości. Wtedy
byłam dzieckiem. Dziś jestem o dwa kroki od dorosłości.
Czy jednak dwa
małe kroki mogą cokolwiek znaczyć? Dnia, kiedy obudzę się jako osiemnastolatka
nie zmieni się nic. Dojrzałość wygląda inaczej.
***
W mgnieniu oka,
znów powróciłam do świata żywych. Patrycja była u mnie przedwczoraj, 16 maja.
Od tamtego czasu nie dzwoniłyśmy do siebie. Wszelki kontakt praktycznie zanikł.
Od czasu do czasu dostaję tylko SMS- y od Janka, czy Ewy, a poza tym cisza. Z
resztą klasy nawet nie rozmawiam i w najbliższej przyszłości nie planuję tego
zmienić. Zaczyna wychodzić na to, że moje własne towarzystwo odpowiada mi
najbardziej. Melancholijna natura izoluje mnie od ludzi, a niektórzy uważają to
za złe. A człowiek w życiu pragnie być przecież szczęśliwym. Nieważne, czy
żyjąc w oparciu o zasady, czy będąc wolnym jak ptak. Szczęście to szczęście.
Każdy do niego dąży.
Przez zasłony
przedostawało się coraz więcej światła, a to znak, że powinnam już wstawać.
Właśnie zrozumiałam jak bardzo można być zmęczonym od samego leżenia. Tylko że
w moje leniuchowanie wchodzą jeszcze myśli różnego typu. A tych się pozbyć nie
mogę. Mamę bardzo kiedyś bawiły moje chwile zadumy i rozmyślań. Zawsze sądziła,
iż łatwiej o szczęście nie analizując wszystkiego tak szczegółowo, jak robię to
ja. Droga do szczęścia nie musi być przecież aż taka zawiła i kręta, prawda?
Ale może.
Z każdą nastającą
chwilą zyskiwałam wrażenie, że zaraz odpłynę. Że rzeczywistość ma się nijak do
moich prawdziwych odczuć. To źle, iż właśnie tak trudnych życiowo momentach odcinam
się od świata zewnętrznego. Sprawiam ludziom przykrość, a zwłaszcza
najbliższym. Dopiero teraz to pojęłam. Rodzice robią co w ich mocy, bym mogła
wyzdrowieć. Robert tak samo. Kocham go, jako brata i mam w nim wsparcie. Teraz
nie mogę tego zmienić. Nie mogę tego zepsuć. Nie chcę przez taką głupotę
stracić najważniejszych mi osób. Zbyt mi na nich zależy…
Przez tę chwilę
znacznie posmutniałam, jednak nie trwało to długo. Wszystko, co przychodziło mi
do głowy było olśnieniem, chęcią zmiany na lepsze. Moje myśli przerwał dźwięk
otwieranych drzwi. Kątem oka zerknęłam na nie i zauważyłam postać mojej mamy.
Odświeżyła kolor włosów, dlatego wyglądała nieco młodziej niż zawsze. Jej twarz
błyszczała szczęściem i radością. Zdziwiło mnie to, a jednocześnie podniosło na
duchu. Dawno się tak nie uśmiechała. Tak szczerze, prawdziwie.
Bez słowa
usiadła na brzegu łóżka i przytuliła mnie mocno. Nie protestowałam, bo już dość
miałam robienia dobrej miny do złej gry. Udawania silnej, kiedy nie może być
gorzej. Wreszcie poczucie bezpieczeństwa wypełniło mą duszę. Przypominałam
wówczas małą, bezbronną dziewczynkę. Całym sercem pragnęłam, by mama nie miała
mi za złe ostatniego zachowania.
- Cześć, Iwcia. – uśmiechnęła się sympatycznie. –
Spodziewałam się, że już nie śpisz. Zawsze wstajesz późno pomimo wczesnej
pobudki.
Miała rację. Swoich przyzwyczajeń nie zmienię.
- Odsłoń te rolety! Jest tu strasznie ciemno. – zauważyła po
chwili. Bez mojej zgody podwinęła je, na co przymknęłam oczy, oślepiona
blaskiem promieni słonecznych. Fakt, pogoda była piękna. Za piękna, by zostawać
w jednym miejscu.
Mama jakby słysząc moje myśli oznajmiła ze spokojem:
- Dlatego właśnie zamierzamy pojechać na działkę. Jest
sobota, a i tak nie mamy nic do roboty. Co ty na to?
Dzisiejszego
poranka nie bolała mnie głowa, a mdlałam ostatnio… przedwczoraj. Jeżeli
nadchodzi okazja, właściwie czemu nie? Choć znając moją mamę i tak
zadecydowałaby o wszystkim za mnie. Gdyby nie stawiała na swoim, z
pewnością opuściłabym w życiu jeszcze
więcej wspaniałych chwil. Poza tym… Kiedy ostatnio byłam w ogóle na naszej
działce? Od tamtego czasu musiały minąć całe wieki…
Kupiliśmy ją
blisko sześć lat temu, kiedy kończyłam trzecią klasę podstawówki. Pamiętam, że
po zakończeniu roku spędziliśmy na niej cały dzień, a wówczas stało tam
zaledwie parę krzeseł, stara ławka pożyczona od znajomych taty i altanka. Dwa
lata później, chodziłam tam już prawie codziennie, kiedy tylko największe upały
zwiastowały koniec roku. Odkryłam wraz z bratem pobliski staw, gdzie łowiliśmy
razem ryby. Nie godzinę, nie dwie… Czasami potrafiliśmy przesiadywać nad wodą
nawet pół dnia. Swego czasu byłam dobrą wędkarką, a tata jedyną osobą, z którą mogłam konkurować.
Często chwalił mnie za złowione ryby. Dla takiego dziecka, jakim byłam wtedy
ja, stanowiło to naprawdę sporą pochwałę.
Wieczorami
przesiadywałam przy altanie i rozkoszowałam się cudowną aurą lata oraz urokiem
względnej samotności. Dlaczego względnej? Dwa kilometry od działki mieściła się
mała kawiarenka, do której lubili chodzić zarówno moi rodzice, jaki i Robert.
Ja wolałam mieć dla siebie chwilę samotności, niż czepiać się do nich niczym
rzep. Co jakiś czas należał mi się odpoczynek od zgiełku, prawda?
Myśl, że
mogłabym się tam dziś znaleźć przepełniła mnie ogromną radością. Rosły tam
nawet bzy, które tak uwielbiam. Rozmowa z ciocią Ewy uświadomiła mi pewną,
ważną rzecz. W takim wieku powinnam żyć z całych sił, czyli zupełnie inaczej,
niż do tej pory. Dziwne, że dopiero teraz to zrozumiałam.
- Działka? – zapytałam wyrwana z sentymentalnych rozmyślań. –
Świetnie, możemy pojechać, o ile znowu nie zasłabnę. Słońce chyba nie może mieć
na to wpływu?
- Nie, oczywiście, że nie. Słońce wraz ze świeżym powietrzem
nawet dobrze ci zrobi, a nawet jeżeli poczujesz się słabo – zawsze możesz pójść
do cienia. Choć i w nim jest strasznie ciepło. – zwieńczyła krótko wypowiedź,
po czym jej uśmiech znikł. Rozpłynął się w powietrzu. Prysnął, jak bańka
mydlana. Możliwe, że pojawiły się u niej jakieś wątpliwości. I możliwe, że ich
powodem byłam ja…
- Wszystko w porządku? Posmutniałaś jakoś. – zauważyłam.
- Nie tyle co posmutniałam, a martwię się tobą, Iwonka. Mam
ostatnio wrażenie, iż zaczynasz wątpić w naszą troskę o ciebie. Od czasu
diagnozy jesteśmy zdruzgotani, to fakt. Tego nie potrafimy ukryć. – spojrzała
na mnie ponuro. – Ale dobrze wiesz, jak bardzo jesteś dla nas ważna. Nie
wyłączając Roberta. Praktycznie całkowicie ufundowana chemioterapia jest i tak
dużym sukcesem. Wielu ludzi nie ma takiego szczęścia. Tak przynajmniej mówił
lekarz. Ja tymczasem wcale nie mam zamiaru się od ciebie odwracać. Nic z tych
rzeczy! To dla nas wszystkich szczególnie ciężki czas. Właśnie dlatego nie
możemy poddać się bez walki…
- Każdy tak mówi, mamo. – przerwałam jej w połowie zdania. –
Każdy myśli, że jeśli powie parę motywujących słów, wszystko będzie dobrze.
Dobrze, czyli tak jak dawniej. A tak nie jest. Mowa o walce, niepoddawaniu się
i innych głupotach, przygnębia jeszcze bardziej. Wiesz jak jest. Lekarze dają
mi szanse, a ja mimo wszystko cały czas mam złe przeczucia. Z resztą – oni chyba
w to nie wierzą. Takie myśli nie dają mi spokoju. Nawet nocą walczę z ciągłym
strachem, co będzie dalej. Mam dość, mamo. Mam po prostu dość…
Obserwowała mnie przez chwilę, by powiedzieć w końcu
spokojnym głosem:
- Iwona… Ja… Doskonale cię rozumiem. Jestem twoją matką, a
matki najlepiej rozumieją uczucia swoich dzieci. Popatrz na sytuację z innej
perspektywy. Zawsze od razu zakładasz najgorsze, mieszasz w to nawet lekarzy. –
zaśmiała się. – Zawsze, bez wyjątku. Ale kiedyś przyjdzie ci dorosnąć, a wiem
co mówię, bo po prostu nie wierzę, by Bóg mógł cię nam odebrać. Jeżeli
kiedykolwiek napotkasz trudności w swoim życiu, będą o wiele gorsze niż
sądzisz. W krytycznych sytuacjach, możesz liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Taka
jest niestety prawda. Optymizm w tym wypadku służy jako ostoja. Pociecha.
Pogoda ducha to taka rzecz, które przekonuje cię o istnieniu innych,
wspaniałych rzeczy. Takich, które pomimo zachmurzonego nieba, ukazują chociaż
skrawek jego błękitu…
- Mówisz zupełnie jako ciocia Ewy. Tak samo analizujesz i
postrzegasz świat. Nie rozumiem.
- Ach, Monika! Znam ją, kiedyś się przyjaźniłyśmy. Ale żeby
mówić tak samo? Wątpię.
Wszystko jasne!
- Nie wiedziałam, że ją znasz. Chociaż to dosyć
prawdopodobne, ze względu na Ewę.
- Uważasz, iż obie filozofujemy? – spytała rozbawiona.
- Nie no. – parsknęłam śmiechem. – Ostatnia rozmowa z nią
dała mi dużo do myślenia. Tak jakbym przez cały wcześniejszy czas była
zaślepiona.
- Wybacz, ale moim zdaniem rozmowa z panią Moniką niewiele
wniosła. Mówisz o jednym, a robisz drugie. Nie jest lepiej i ja to widzę.
- Co więc zrobić, żeby było?
- Dokładnie to, o czym mówiłam. A teraz wstawaj z łóżka, bo
za dwie godziny jedziemy. I przestań się w końcu martwić.
***
Spakowałam
szybko to, co było potrzebne i mogłam śmiało rzecz, że jestem praktycznie
gotowa. Narzuciłam jeszcze jakąś starą, przykrótką bluzę i rozpuściłam włosy,
by mogły mi swobodnie opadać na ramiona i plecy. Patrycja miała rację, powinnam
je skrócić chociażby o połowę. Trzeba tylko odpędzić jakoś też żal za nimi i…
iść do przodu.
Oprócz nas
jechała także Martynka, gdyż ze względu na nieoczekiwany wyjazd pani Doroty,
musieliśmy się nią zaopiekować. Mała nie sprawiała problemów, wręcz przeciwnie –
z chęcią uznała, że koniecznie pojedzie z nami i pobawi się z „Iwonką”. I jak
tu jej nie lubić?
- Jak my się upchamy do malucha? – zirytował się tata, gdy
zrozumiał jakie mogą być z tym problemy.
- Iwona może pójść do bagażnika, my z Martynką usiądziemy z
tyłu. – zażartował Robert. Przed oczami przeleciał mi jego obraz, jako
dziewięcioletniego chłopca o łobuzerskim uśmiechu i roześmianych oczach.
Czasami zapominałam, że jestem od niego młodsza. Dziwnie być dorosłym na
zewnątrz, a dzieckiem w środku i odwrotnie. To cecha nieakceptowana przez wielu
ludzi. Nie sztuką jest ocenić człowieka po pozorach, lecz zajrzeć w głąb serca –
robi dużą różnicę.
Jazda nie
trwała długo, na co odetchnęłam z ulgą, bo w samochodzie było wyjątkowo ciasno. Czas chyba kupić nowe auto,
o czym mama wielokrotnie już wspominała. Ale gdzie tam! Tradycja to tradycja. A
powiadają, że ja jestem sentymentalna i zależy mi na drobnostkach…
Działka jak
zawsze wyglądała pięknie. Zewsząd dobiegał zapach bzu, innych kwiatów i świeżego
powietrza. Przysiadłam na ławce, koło niewielkiego oczka wodnego. Nawet mój
nastrój uległ jakiejś zmianie. A czemuż to?
No cóż, mówią, że raz na wozie, raz pod wozem. Chyba nawet
zaczynam w to wierzyć…
***********************************************************************************
To jest właśnie to. Wyszło nawet w porządku.
Tak w ogóle, to mam pytanie:
Co, jeżeli była taka rzecz, która istniała przez pewien czas, a o swoim bycie dała znać dopiero dużo czasu po powstaniu i czy w związku z tym ma jakąkolwiek ważność, czy to tylko pusta informacja? Bo jeżeli była, a nie miała sensu w swojej treści powinna być bezwartościowa.
Tak, jestem normalna, ale to jest głębokie nawiązanie do CZEGOŚ i nie daje mi spokoju. Nie wiem, może ktoś się domyśli :D
Także ja kończę, bo już chyba zmęczenie po tygodniu robi swoje.
Mezzoforte
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz