poniedziałek, 17 lipca 2017

Nothing Can Happen - rozdz. 17

   Cześć...

Wróciłam z wakacji bogatsza o kolejny kapelusz, kolejną książkę o miłości i wojnie, i o taki oto zacny kubeczek: 


 Musiała fanatyczka, musiała...

Nie wiem, czy w ogóle ktoś się na tym pustkowiu ostał, bo wszyscy przenoszą się powoli na Wattpada i czuję się trochę samotna. Dajcie znać, jak żyjecie. I oczywiście dajcie znać, czy podoba się rozdział. 

Zapraszam do czytania!



(Piosenka mało adekwatna do notki, ale bardzo ją lubię)



********************************************************************************************************



             Kolejne dni mijały wolno, ciągnęły się jak tygodnie, płynęły jak stulecia. Choć trwałam w takiej świadomości bez większych nadziei na wybrnięcie z tego bagna, cały czas zdawałam sobie sprawę ze swojej głupoty. Zaczęłam spoglądać na świat w nieco bardziej realistyczny sposób. Odsunęłam na bok wszystkie złe przeczucia, gdyż podjęłam decyzję, by przynajmniej teraz nacieszyć się chwilą i żyć teraźniejszością. Nie mogłam jednak do końca pozbyć się niepokoju, który towarzyszył mi podczas szarej codzienności. Czułam pustkę po stracie tego, co najważniejsze. 

                    Każda sekunda stała się nieskończenie trwającą walką kotłujących się we mnie myśli. Każda sekunda była ogromnym cierpieniem, wypełnionym bolesną pustką. Nie chodziło już o chorobę. Zaczęłam godzić się z swoim nieszczęściem, przyjmując je jakoś normalnie, z pokorą. Poczułam iskierkę nadziei, że akurat tę przeciwność będę w stanie pokonać. Co natomiast dotknęło mnie najbardziej? Oczywiście świadomość samotności. Cały czas rosnącej samotności.

                    Nieubłaganie zbliżał się czas, gdy ta właśnie samotność miała osiągnąć punkt kulminacyjny. Wraz z nadejściem końca roku szkolnego spłynął na mnie strumień sentymentów, polegający na tysiącu pytań i milionie innych wspomnień. W te dziesięć miesięcy nie zdołałam zrobić wiele. Nie zdążyłam spełnić swoich marzeń. Potem nastąpił rzekomy wyrok... Przerażenie, strach, smutek, a w końcu kłótnia z Ewą. Zadałam sobie jeszcze jedno pytanie, po którym jednoznacznie stwierdziłam, iż koniec roku szkolnego nie oznacza dla mnie wakacji. Wakacje są czymś, z czego człowiek powinien czerpać radość. Oprócz słońca, męczących upałów, to także czas, kiedy można odnowić zapomniane kontakty, naprawić to, co zepsute, odkryć to, co nieznane...

                     Pożegnałam drugą klasę liceum z ogromnie mieszanymi uczuciami. Owszem, przez cały czas zdawałam sobie sprawę, że nie jestem tutaj lubiana. Że po każdym przekroczeniu progu szkoły napotykam pogardliwe spojrzenia i obojętność. Mimo tego poczułam się jakoś smutno. Pamiętam, jak po uroczystym apelu usiadłam na chwilę na murku  z tyłu placówki i wraz z natłokiem myśli doszłam do wniosku, iż smutek powstały w ostatnich chwilach nie jest bezpośrednio powiązany z opuszczeniem szkoły na te dwa długie miesiące, tylko z tęsknotą za czymś, co ostatnio zniszczyłam. Ubiegłe tygodnie przywoływały mi na myśl krótkie chwile spędzone z Ewą, zanim odkryła prawdę. W ciągu ich trwania cały czas wypominałam sobie ten ogromny błąd. Zasłużyłam na odpowiednią karę i teraz odczuwam jej skutki, bowiem od czasu incydentu - nie dostałam od niej jakiegokolwiek znaku życia. Janek wielokrotnie próbował się ze mną skontaktować, lecz to do niego czułam tak naprawdę największą złość. Gdyby uszanował moją wolę, zapewne rudowłosa dowiedziałaby się w bardziej odpowiednich okolicznościach. Chłopak pewnie chciał się jakoś marnie wytłumaczyć, bo wydzwaniał do mnie nawet nocami, przez co byłam zmuszona wyjąć kartę z telefonu, co i tak nie do końca pomogło. Zaczęło się naciskanie nieszczęsnego guzika od domofonu, a ja natomiast po cichu kierowałam modlitwy do Boga, żeby prędzej czy później nastąpiła jakaś awaria. Oczywiście bezskutecznie. Janek i tak odpuścił.
                    Powoli moją duszę ogarniało jakieś dziwne uczucie, niedające mi spokoju. Jeszcze przed nadejściem wakacji coraz bardziej zamykałam się w sobie. Robiłam to tylko z powodu przyjaciół. Oszukując, sama zostałam oszukana. Janek postąpił bezczelnie. Mógł ze mną porozmawiać, jakoś głębiej omówić tę sprawę, ale widocznie wolał iść na łatwiznę. Początkowo byłam na niego naprawdę zła. Teraz jest mi po prostu przykro. On... Zawsze uważałam go najwspanialszego przyjaciela na świecie, gdyż rzeczywiście z pozoru taki był. Dlaczego więc tak się stało?

                    Codzienność zaczęłam spędzać w samotności, przebywając w pokoju i obserwując gasnące promienie słońca, a później już same cienie sunące po suficie. Moja babcia często mawiała sarkastycznie, że głupota boli. Bez nuty ironii, mogę podziękować babci...

                    Rodziców niesamowicie martwił mój nastrój. Zazwyczaj w porze wakacyjnej tryskałam energią, a teraz... Już sama nie wiem co myśleć. Chyba po prostu zgasłam. Zgasłam jak stara świeczka.

                    Zachowywałam się zupełnie egoistycznie, jak nie ja. Nie jestem złą osobą i choć wiele razy zawaliłam - zawsze potrafiłam otrząsnąć się jakoś z problemów, pójść dalej. Teraz obrałam inną taktykę, próbując uciec od nich za wszelką cenę. Nie wspomniałam rodzicom o powodzie moich dołów, bo sprawa była zbyt dziwna, by ją normalnie skomentować. Ewa powiedziała prawdę, za to więc nie mam do niej żalu. Gorzej jest z Jankiem, a gdy nie ma jego - nie ma i Ewy. Oni oboje liczą się w pakiecie.  

                    Dałam rodzicom dostateczną ilość powodów do zmartwień. Kiedy przebywałam poza pokojem, często próbowali nawiązać ze mną jakiś kontakt. Wtedy rozmawiałam chętnie - ostatnio brakowało mi bardzo rodzinnego ciepła, dlatego ponownie (i całkiem skutecznie) próbowałam je odnaleźć właśnie tym sposobem. Doceniłam wreszcie troskę płynącą z ich strony, ale kiedy przyszło co do czego - przypominałam sobie o wszystkim i dobry nastrój znikał bezpowrotnie. Tego niestety nie zauważyli, a przynajmniej udawali, że nie widzą. 


                                                                    ***


                      W drugim tygodniu wakacji pogoda wyjątkowo nie dopisywała, więc ze względu na sytuację, tak czy inaczej musiałam zostać w domu. Mój nastrój w przeciwieństwie do pogody był dosyć dobry. Oglądałam z Robertem brazylijskie telenowele, lecz po dwugodzinnym maratonie naszła mnie ochota na coś innego.

- Idę do pokoju, Leoncio. - uśmiechnęłam się do Roberta, gdy ten spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

- Dlaczegoż to, moja Isauro? Czyżbyś uciekała do swojego Alvaro? 


- Dokładnie tak. - zachichotałam zdziwiona świetnym humorem. - Żegnam.


                        Ruszyłam wolnym krokiem w stronę pomieszczenia, lecz zatrzymałam się przed telefonem stacjonarnym. Naszła mnie kolejna ochota. Chciałam zadzwonić do kogokolwiek. Tylko do kogo? Nawet Patrycja gdzieś wyjechała. Wspominała coś o miejscu wyjazdu, ale zdążyłam zapamiętać tylko tyle, że ma rodzinę w Niemczech. Szczęściara. Tego roku nasza sytuacja finansowa raczej wykluczała jakiekolwiek wczasy. Liczyłam co najmniej na wspólne wypady z Ewą i Jankiem, lecz najwidoczniej przyszło mi tylko oglądać brazylijskie telenowele. Odeszłam od telefonu i wróciłam do swoich planów.

                        W pokoju było zimno, bo rano zostawiłam otwarte okno, a w tym czasie zdążyło się ochłodzić. Zamknęłam je i usiadłam na łóżku, prawie zapominając o celu  "przybycia" tutaj. Większość szuflad znajdująca się w moim biurku była po brzegi zapełniona karteluszkami i różnymi kartkówkami, które przechowywałam jeszcze z czasów wczesnej podstawówki, natomiast jedna z nich stanowiła dla mnie swego rodzaju schowek. Coś w stylu kapsuły czasu, ale nie do końca. Wolałam nazywać to inaczej. Trzymałam tam swoje różne rzeczy, a przede wszystkim wspomnienia. Gdzieś w tej właśnie szufladzie, wśród mniej lub bardziej znaczących pamiątek, ukryłam wyjątkowo cenną rzecz, po którą bez namysłu sięgnęłam.

                                                                   ***

                           Pamiętnik przeniósł mnie w magiczny świat starych czasów, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Niemalże ze wzruszeniem wertowałam kolejne, nieco poniszczone kartki, docierając wreszcie do ostatniego wpisu z 5 kwietnia 1991 roku.


Drogi Pamiętniku,

mnóstwo czasu minęło od ostatniego wpisu. Ostatni raz sięgnęłam po Ciebie na początku lutego. To nieważne - bo jak mawia dziadek, są na świecie rzeczy ważne i ważniejsze. Wiesz co, Pamiętniku? Dziadek chyba ma rację. Ludzie mówią, że to dobry człowiek, a ja się z nimi w zupełności zgadzam. 

Minął ponad miesiąc od moich jedenastych urodzin. W momencie, gdy zdmuchiwałam świeczki na moim urodzinowym torcie poczułam się nagle bardzo dojrzale. Bardzo fajnie mieć już "naście" lat. To trochę poważniejszy wiek, w porównaniu do dziesięciu, choć i tak czasami zachowuję się jeszcze jak dziecko. To wspaniałe uczucie, Pamiętniku. Robert mówi, że w jego wieku będę całkowicie dojrzała, ale bardzo się myli, bo przecież sam jest jeszcze bardzo dziecinny. Lubi sobie czasem coś ubzdurać. Taki już jest.

Mam też niestety bardzo smutne wiadomości. Ewa wyprowadza się niedługo z Warszawy. Co prawda do wyprowadzki zostało parę miesięcy, ale już na samą myśl o braku najlepszej przyjaciółki szklą mi się oczy. Mam jeszcze Janka i Patrycję, ale to nie to samo, a Janek nie chodzi ze mną do klasy.


Faktycznie, nigdy nie chodziłam z nim do klasy.

Niedługo planujemy wyjechać na parę dni do babci i dziadka. Stęskniliśmy się za nimi, a babcia mówiła mi przez telefon, że za dwa miesiące będziemy zbieramy truskawki. Nie mogę się już doczekać!

Piszę to jeszcze raz, bo nie mogę się powstrzymać: jest godzina 20:48, a ja piszę przy moim biurku, w końcu 11 lat to poważny wiek, prawda?

Nie powiedziałabym. To zbyt absurdalne z perspektywy czasu.

Och, i jeszcze jedno! Data: 5.04.1991 r.

                  Wtedy wszystkie fakty uderzyły mi do głowy niczym grom. Pisałam to kilka tygodni przed wypadkiem. Ostatni wpis, bo po tym przeszła mi ochota. 5 lat... Tyle się zmieniło... Z biegiem czasu nie zauważyłam żadnej różnicy w moim zachowaniu. Widocznie zmiany zachodzą stopniowo i dopiero po jakimś czasie można zauważyć ich skutek. W wieku 11 lat byłam niesamowicie radosna, jak prawie każdy dzieciak. Rozbawiło mnie to, że tak wiele rzeczy uznałam za poważne. Przynajmniej myślałam pozytywnie.

                    Z ciekawości postanowiłam zajrzeć do jeszcze innych wpisów. Nie byłabym sobą, gdybym poprzestała na jednym. Tym razem przewertowałam kartki na sam początek, gdzie koślawymi cyferkami zapisałam niegdyś datę: 5.01.1988 r.


Kochany Pamiętniku!

Piszę szybko i litery są takie brzydkie i krzywe. Mama mówi, że powinnam poćwiczyć pismo, ale wszystkie moje koleżanki piszą nieładnie. Dopiero co się nauczyliśmy, a i tak tatuś pomaga mi czasem poskładać wyraz jak nie umiem go napisać. Chociarz nie. Pati pisze ślicznie i jej rodzice nie muszą pomagać.


Wzdrygnęłam się, widząc błąd w słowie "chociaż"


Zamierzam od dziś pisać w moim pamiętniku, żeby zapamiętać wszystkie ciekawe rzeczy. Teraz prawie każdy prowadzi taki pamiętnik. Niektórzy dają go swoim koleżankom lub kolegom, a oni wtedy piszą w nich jakieś mądre zdania, które średnio rozumiem. Ja jestem bardziej sentymentalna i wolę opisywać zdarzenia. Sentymentalna? Dobrze to napisałam? Chyba tak. Usłyszałam to słowo w radiu. Podoba mi się :)


Uśmiechnęłam się do tych słów, choć nie było to wszystko.


Dzisiaj bawiłam się na dworze, bo wreszcie spadł śnieg! Jest strasznie zimno i Janek szybko wrócił do domu. Śmiałam się potem z Ewą, że żaden z niego facet. Pewnie się jeszcze rozchoruje, albo coś innego...

Ja już kończę, Pamiętniku, bo strasznie boli mnie ręka od tego pisania. Nawet w szkole nie piszemy tak dużo!

- To więc wyjaśnia moje brzydkie pismo. - zaśmiałam się głośno.


                          Wpisy zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. W czasie tworzenia pierwszego nie miałam jeszcze ośmiu lat. Błędów ortograficznych praktycznie nie zauważyłam, ale z pewnością dużo korzystałam z pomocy rodziców. To wszystko było takie pocieszne, że tym razem rzeczywiście poleciało mi kilka łez wzruszenia.


29.06.1988 r.

Drogi Pamiętniku,

choć wakacje dopiero się rozpoczęły, już planujemy wyjazd w Karkonosze. Wolałabym pojechać nad morze, ale rodzice tym razem wybrali góry, bo mają dość wiatru. Ale w górach też wieje, prawda? No właśnie. Próbowałam ich przekonać. jednak dzieci i ryby głosu nie mają. Nawet Robert jest 
przeciwko mnie :(


Jeżeli dobrze pamiętam, w górach bardzo mi się podobało i kolejne dwa lata jeździliśmy w to samo miejsce.


Dzisiaj poszłam z mamą i Ewą na basen. Tata z Robertem pojechali na ryby, a ja miałam dylemat, czy pojechać z nimi. W końcu wybrałam basen. Po godzinie dołączył do nas też Janek. Było bardzo fajnie. Jestem beznadziejna w sporcie, ale za to pływam świetnie. Mogłam popisać się przed Ewą. Jej szło kiepsko.


Zawsze lubiłam pływać i nie przypuszczałam, że w tej dziedzinie będę w stanie kogoś pobić. Jednak to się stało.


18.10.1988 r.

Drogi Pamiętniku!

Już prawie dwa miesiące trzymają mnie w tym więzieniu, czyli tak zwanej SZKOLE. Tamten rok był fajny. Miałam przynajmniej jakieś koleżanki. Teraz mam wrażenie, że ciągle robię coś nie tak. Nadal przyjaźnię się z Ewą i Patrycją, ale pozostałe dziewczyny (chłopcy w sumie też) dziwnie na mnie patrzą, a czasem zadają jakieś pytania, na które nie znam odpowiedzi. Nie rozumiem ich zachowania. Jest mi przykro. Mama mówi, żebym się nie przejmowała, bo kiedyś im się znudzi, ale ja w to wątpię. No cóż, jakoś wytrzymam.. To będą naprawdę ciężkie miesiące...

A więc... To wtedy się zaczęło. Nawet nie wiedziałam, że tak wcześnie.

Czytałam kolejne i z biegiem czasu problem rzeczywiście rósł. W końcu dotarłam do wakacji '89.


25.07.1989 r.

Dziś odpoczywamy nad jeziorem. Wynajęliśmy na weekend domek od znajomych rodziców. W górach było fajnie, ale w tym roku chcieliśmy jeszcze gdzieś pojechać. Jest tu niestety pełno much. Czasami mam wrażenie, że wejdą mi do nosa. Fuuuj!

Jeziorko jest czyste i super się w nim pływa. Pierwszy raz nurkowałam z tatą przy pomocy rurek do oddychania. Było świetnie! Niedaleko znajduje się też stadnina koni i po kąpieli poszłam z Robertem pooglądać koniki. Spodobał mi się jeden - cały w małe brązowe plamki. Próbowałam go pogłaskać, ale ode mnie uciekł. Chyba mnie nie polubił. Szkoda. Zawsze chciałam mieć konia.

Wieczorem ugryzła mnie osa. Strasznie pie...


Tutaj wpis się urwał. Znając siebie, pisałam go wieczorem i rodzice zagonili mnie do spania.
Następna notatka, którą przeczytałam - kompletnie zwalała z nóg.


2.04.1990 r.

Wybraliśmy się dzisiaj na lody.


"My", czyli ja, Patrycja, Ewa i Janek.


Mama często nie pozwala mi chodzić samej po mieście, bo w końcu Warszawa jest wielka i łatwo można się zgubić. Zapewniłam ją, że idziemy w znane tereny, lecz i tak kręciła na to nosem. Z tatą poszło lepiej - zgodził się bez namysłu. Może po prostu chciał pobyć z Robertem i moja nieobecność była mu na rękę?

Janek jest super chłopakiem. To trochę dziecinne, ale bardzo lubimy bawić się razem w piratów. Zawsze trzyma się blisko mnie, bo jestem zastępczynią kapitana. Dziewczyny zazdroszczą mi, że podrywa mnie kapitan. Swoją drogą, ma prześliczne oczy. Niebieskie są najpiękniejsze. Janek trochę mi się podoba, ale ćśśś! Tylko odrobinkę!


                       Janek mi się podobał, Janek mi się podobał... O, nie!

                       Kolejne kartki pamiętnika tylko potwierdzały autentyczność tych słów. Co ja w nim widziałam, że bujałam się w Janku jakieś... 3 lata?

                       Po przeczytaniu tego wszystkiego w mojej głowie powstał dziwny mętlik. Zaczęło mi się porządnie mieszać w mózgownicy. Łączyłam po kolei fakty, dochodząc wreszcie do wniosku, jak bardzo zmieniło mnie ostatnio życie. Czy naprawdę jestem obecnie tak odmienna od Iwony, którą znałam kiedyś? Czy zatraciłam w sobie to unikatowe "ja" i zostałam taką osobą jak teraz?

                        Drżącą ręką przewróciłam kartki na sam koniec i nieco koślawo zapisałam dzisiejszą datę: 5.07.1996 r.



Drogi Pamiętniku!

5 długich lat minęło od ostatniego wpisu. Nie jestem już jedenasto, a szesnastolatką z ogromnymi problemami. Nie wiem, czy zamierzam kontynuować pamiętnik. Po tak długim okresie abstynencji nie będę w stanie chyba pisać dalej z taką zawziętością, jak kiedyś.

W ciągu tego całego czasu stałam się kimś zupełnie innym. Może dlatego właśnie tak bardzo pragnę o tym napisać. Przeczytałam moje "dzieło", które prowadziłam, no, przyznam - dosyć długo. Tamte wszystkie wydarzenia wydają się teraz tak błahe w porównaniu tym, co trapi mnie teraz...

Moi dziadkowie nie żyją, a ja swoje życie również mogę stracić. W kwietniu tego roku zdiagnozowano mi złośliwy rodzaj nowotworu - białaczkę. Choroba zabija mnie powoli, ale najbardziej wysiada psychika. To przez nią straciłam dobre kontakty z jedynymi znajomymi. Chciałabym to naprawić, ale jeden osobnik zawinił, i to bardzo. Nie chcę o tym wspominać.

W dużym skrócie - wydarzyło się naprawdę wiele. Kto wie, czy za następne 5 lata nadal będę stąpała po tej Ziemi. Iwono z przyszłości, jeżeli zawalczysz i przeżyjesz chorobę... Pozdrawiam Cię serdecznie!!! Nie mam najmniejszego pojęcia, czy dożyję starości, czy też umrę w wieku 16/17 lat. Życie pokaże...


                           Odłożyłam pamiętnik tam, gdzie jego miejsce. Dziwne, że tyle czasu przeleżał na dnie szuflady. Pochłonął mnie chyba wir pracy i następujących po sobie zmartwień, które po kolei odsuwały na bok mniej istotne sprawy. Zostałam zakompleksionym filozofem i straciłam tę radość przelewaną stopniowo na kartki pamiętnika. Byłam wtedy jeszcze strasznym dzieciakiem. Pisałam o prostych rzeczach, bo na takie zwracałam uwagę.

                            Uśmiechnęłam się do siebie i wróciłam do salonu, gdzie na kanapie siedziała tym razem cała rodzinka. Tylko mnie brakowało do kompletu. Usiadłam pomiędzy mamą a tatą i powiedziałam cicho:



- Znalazłam coś ciekawego...


                          Moja rodzicielka zamrugała kilka razy oczami, jakby chciała otrząsnąć się z transu.


- Co mówiłaś?


- Mówiła, że coś znalazła. - mruknął tato, patrząc na ekran telewizora. - Może bombę atomową, albo zeszyt od rosyjskiego?


- Zeszyt znalazłam już dawno. Bomby atomowej też nigdzie nie mam. To coś innego. Mogę wam później pokazać...


- Dobrze, jeżeli rzeczywiście nie jest to bomba atomowa. - zaśmiał się Robert.


- Iwona, zobacz jaka się ładna pogoda zrobiła. - mama wyjrzała przez okno i z uśmiechem spojrzała na zegarek. - Piętnasta piętnaście. Nie chciałabyś wyjść gdzieś z przyjaciółmi? Nie myśl, że nie widzimy, jak całe dnie przesiadujesz w pokoju. Dlaczego taka jesteś. Ostatnio fajnie spędzałaś czas z Jankiem. Tam na działce, pamiętasz? Teraz ich... Olałaś. Czy... Czy coś się stało?


- Ty mi nawet o Janku nie mów, mamo...


- Mama ma rację. - wtrącił się tato. - Iwciu, musimy znać twoje problemy. Jesteśmy rodziną. Chcesz z nami porozmawiać?

Zdenerwowałam się trochę, ale nie dałam po sobie tego poznać.


- Nie chcę z wami porozmawiać. - przyznałam.


- A to dlaczego? Zmarnujesz sobie wakacje w samotności. - mama oparła się o stół i nerwowo stukała palcami w blat.


- Zmarnuję sobie wakacje i bez tego!


- A więc to coś związanego z chorobą, tak?


- Może. Coś w tym sensie...


- Czyli widzisz, Ado. Coś jest na rzeczy. - tata wyłączył telewizor i wolnym krokiem zbliżył się do mnie.

   Mieli rację. Potrzebowałam poważnie porozmawiać. W końcu uległam.


- OK...


- Co "Ok"?


- Porozmawiamy później. Teraz idę się przejść. Wybaczcie mi...


- Dobrze. Jeśli chcesz, możemy porozmawiać tylko my dwie, w cztery oczy. Chcę po prostu wiedzieć, co ci leży na sercu.


- Jak każda matka. - pocałowałam ją w policzek. - Wychodzę na jakiś czas...


- Sama?


- Sama...

                                                                      ***

                           Silny wiatr przegnał deszczowe chmury i na niebie nie było widać żadnego obłoczka. Dzisiejszego dnia świat wypiękniał, choć nigdy nie uważałam początków lipca za szczególnie urokliwe. Maja, czy czerwca - owszem, ale za klimatem lipca raczej nigdy nie szalałam. Wolałam sierpniowe wieczory, jakby wprost wyjęte z poezji Adama Mickiewicza. Ciche i romantyczne. Piękniejsze niż tłumy ludzi kotłujące się przy kąpieliskach. Bardziej naturalne.

                            Szłam powoli i chyba już z dziwnego przyzwyczajenia oglądałam się co jakiś czas za siebie, żeby przypadkiem nie spotkać kogoś, kogo nie chciałabym dzisiaj widzieć. Ucieczka od problemów była bardzo złym rozwiązaniem. Czasem przemykała mi myśl, że może Janek faktycznie nic Ewie nie powiedział, ale z drugiej strony - innego wyjścia nie było. Chciałam mu powiedzieć, co o tym wszystkim sądzę, ale resztki godności wolałam zachować dla siebie. Tak na wszelki wypadek.

                            Skręciłam w alejkę prowadzącą do parku. Przekwitły już kwiaty, które zazwyczaj tutaj rosły. Szkoda. Były naprawdę śliczne. Nie tak dawno, pewnego okropnego kwietniowego dnia widziałam je po raz ostatni. Później zrezygnowałam z odwiedzania tego miejsca. Przynajmniej na jakiś czas.

                             Usiadłam w tym samym miejscu, co wtedy. Przypatrywałam się tafli wody z nieziemskim spokojem, jakbym chciała utopić w niej swoje najgłębsze smutki, żeby spłynęły na samo dno. Wtedy jak na złość przypomniało mi się wrzucanie do stawu i tą myślą wróciłam do domu...

                                                                     ***

- Gdzie tata z Robertem? - zapytałam po zauważeniu ich nieobecności.


- Wyszli gdzieś na chwilę. - odpowiedziała mama.


- To znaczy gdzie?


- Nie wiem. Wrócą za jakiś czas.


Czułam, że coś kręci, ale nie zamierzałam drążyć tematu.


- Gdzie byłaś?


- Przede wszystkim w parku. Trochę też spacerowałam.


- Musiałaś pozbierać myśli? - przybrała poważny wyraz twarzy.


- Coś w tym stylu.


- I jak?


- Ale co?


- Zbieranie myśli. Możemy normalnie porozmawiać?


- Jasne, możemy.

           
                               Usiadłyśmy na kanapie, a ja westchnęłam głęboko.


- To było pewnej majowej niedzieli. - zaczęłam. - Rano zapukała do mnie Ewa i...


- Pokłóciłyście się? - przerwała mi mama.


- Dasz mi dokończyć?


- Oczywiście. - posmutniała.


- Słuchaj teraz. To jest dopiero dobre! Janek jej o wszystkim powiedział, a ona zrobiła mi z tego aferę, jakby to było nie wiadomo co, rozumiesz? Nakablował, dureń jeden. Od tamtego czasu... No, wiesz. Nie rozmawiam z nimi obojga. Jak ma to robić ze świadomością, że Ewa wie, a Janek to hipokryta?


                         Mama zbladła, jakby powoli docierał do niej sens tych moich słów.


- Wszystko w porządku, mamo? - zapytałam troskliwie.


- Ja... Nie dziwię się, że wie.


- Co...? Dlaczego?


                          Przyłożyła dłoń do czoła i spokojnym tonem oznajmiła:


- Widziałam się z Ewą w tamtą sobotę, zanim jeszcze pojechaliśmy na działkę. Naprawdę myślałam, że o wszystkim wie, ale gdy powiedziałam jej, iż musisz wziąć leki, sama się dowiedziała. Była taka... Przerażona i zatroskana... Przyrzekała, że to nie wpłynie na waszą przyjaźń i nie będzie miała ci niczego za złe. O to się pokłóciłyście? Janek nie ma z tym nic wspólnego... Halo, Iwona? Dobrze się czujesz?

*********************************************************************************

Uwielbiam kończyć w takich momentach :D
Powtórzenia w kartkach z pamiętnika umieściłam specjalnie - musiałam się jakoś wczuć z dziecko, a było trudno, bo ponoć jestem 68 - letnią babcią.
Jak nietrudno zauważyć, dodałam stronę "Autorka" i jak chcecie, możecie poczytać coś... Choć sama nie wiem czy warto znać Mezzoforte. Bardzo dziwna z tej Mezzoforte osóbka...

Mam nadzieję, że się podobało, ja tymczasem spadam i lecę ogarnąć to coś, bo zaraz runie... xD




   
Mezzoforte

2 komentarze:

  1. Hejka!
    Wracam do komentowania, długo mnie nie było. Mam pytanie? Zabić Cię na śmierć? Czekaj, wymienie listę za co mam zamiar Cię uśmiercić.
    1. Kłótnia z Ewą. I jeszcze tego biedaka Janka w to wplątali. To jest smutne, ponieważ Iwa została sama jak palec, a bez przyjaciół ani rusz. Dzięki Bogu,że rodzina jest przy niej i próbują ją wspierać w tym trudnym dla niej czasie.
    2. Za kończenie w takim momencie (chociaż ja lepsza nie jestem i też kocham kończyć w takich momentach xD).

    Tak sobie myślę,że to może lepiej,że Ewka się dowiedziała, kiedyś w końcu musiała. Uuuu, jest grubo, ponieważ to jej mama powiedziała, a nie Janek. I teraz będę żyć w niecierpliwości, bo będę bez przerwy myśleć o Bohaterce.
    Iwka powinna rozmawiać z rodzicami, im nie jest łatwo patrzeć jak ich dziecko się zmaga z chorobą, ale nie dziwię się na jej miejscu, też bym miała takie humorki.
    Ten moment z pamiętnikiem bardzo mi się spodobał. Fajnie,że dziołcha se przypomniała o wesołych momemntach z życia. Muszę ci się przyznać,że ten rozdział skłonił mnie nawet do prowadzenia takie pamiętnika. Powinnam ci za to podziękowaći jednym słowem mówię DZIĘKUJE. :)
    Ja już lęcę, czekam na tego nexta z niecierpliwością, pisz go szybko.
    Dużo Weny życzę.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zabijaj mnie, Lidio. Jestem za młoda, żeby umierać xD

      Usuń