Nigdy tak długo nie pisałam jednej notki, szło mi jak krew z nosa, chociaż w tym rozdziale pojawi się coś innego, z czego jestem bardzo, bardzo zadowolona. Tak dla odmiany, żeby nie było nudno.
Niedawno założyłam konto na SameQuizy, tradycyjnie nazywam się Mezzoforte. Czuję się teraz jakbym zdradziła bloggera. MEZZOFORTE ZDRAJCZYNI.
Ostatnio zbrzydło mi wszystko. Pisanie, blogowanie, nawet do ff zaczynam podchodzić sceptycznie. Nieważne. Przynajmniej jestem, żyję i wstawiam to coś, co wyszło w miarę OK. Tyle mogę powiedzieć. Na samym końcu zamieszczam też pewien komunikat, ale na razie to z mojej strony tyle, ja natomiast mam nadzieję, że rozdział się spodoba i życzę miłego czytania!
********************************************************************************************************
Janek:
Z uśmiechem spojrzałem na nowy motocykl z czerwonym, połyskującym lakierem. Prezentował się wspaniale, co przyznał mi nawet zazwyczaj dość cynicznie podchodzący do takich spraw brat. Nie potrzebował wiele czasu, by przekonać, że potrafi być naprawdę w porządku. Po męsku wytłumaczył mi to i owo i pomógł w zdaniu na prawo obsługi tego cacka. Owoc naszej pracy widziałem przed sobą. Rodzice aprobowali większość moich pomysłów, dlatego i tu nie postąpili inaczej.
Dzięki temu wszystkiemu odczuwałem ogromną satysfakcję, lecz pewne rzeczy niestety cały czas siedziały mi w głowie, a ja w żaden sposób nie potrafiłem o nich zapomnieć. Gdzieś głęboko w podświadomości czułem, że potrzebowałem nieco odskoczni od rzeczywistości; od Iwony. Nawet na chwilę nie przestałem myśleć o jej słowach kierowanych w moją stronę. Zmieniła się w ciągu ostatnich miesięcy. Nigdy najweselszą osobą nie była, to prawda, ale tego roku pobiła wszelkie rekordy swoich humorów, które kiedykolwiek ustanowiła.
Znałem ją jaką jako spokojną, skromną i rozważną dziewczynę. Czasami trochę ponurą, lecz mimo wszystko oddaną przyjaciółkę. Nie przeszkadzały mi jej wady. Lubiłem w niej tej spokój, zupełnie odmienny od temperamentu mojej ukochanej Ewy. Wiem, że jak każdy człowiek mogła się czasem unieść, ale ostatnio zaczęła to robić notorycznie. To przykre, w jaki sposób dotknął ją los. Może właśnie dlatego próbowała wyładować całą tę całą negatywną energię właśnie na nas? Chyba zbyt kiepsko rozumiem jej uczucia. Kto wie, czy w głębi duszy rozsadza ją jakieś uczucie i w formie ostateczności to my cierpimy razem z nią?
Wybaczyłbym szybciej, gdyby nie oskarżała mnie bezpodstawnie. Honorowy człowiek, w dodatku harcerz, uszanowałby czyjąś decyzję. Nie wierzę, że mogła w to zwątpić.
Minęło sporo czasu, a my oboje wciąż nie odzywaliśmy się do biednej dziewczyny. Obraziłem się i postanowiłem czekać, aż sama zauważy swoją pomyłkę. Nadal miałem wątpliwości, czy prawdę poznała już od mamy, no ale kurczę - skoro cały czas wegetuje w tym domu, to pewnie nawet z nimi za wiele nie rozmawia. To bardzo w jej stylu, stwarzanie pozorów, jakby chciała sobie specjalnie narobić problemów. I bez tego ma ich dużo. W kwestiach rzeczy, na które ma wpływ - nie musiała się tak wcale zmieniać. Na siły wyższe rady trzeba szukać inaczej, a to nie zmienia faktu, że rozumiem ją coraz mniej. Szkoda.
- Cześć, kochany. - usłyszałem znajomy mi głos. Obróciłem się i zatopiłem rozmarzony wzrok w zielonych oczach Ewy. Uwielbiałem ich odcień. Zielone oczy są najpiękniejsze, bo kojarzą się z dzikością. Tak samo jak temperament mojej dziewczyny.
- O, cześć! - odpowiedziałem jej z uśmiechem. - Ciebie skąd tu przywiało?
- Prosto z sadu. Zrywanie wiśni trochę mnie zmęczyło i zrobiłam sobie labę, ale przede wszystkim chciałam zobaczyć w końcu ten motor. Wiśnie mogą poczekać.
- Aż tak cię interesuje, hę? - nie dowierzałem jej.
- Tak, a czemu nie? Jest śliczny. Musiał sporo kosztować.
Zachichotałem i dałem Ewie buziaka w policzek.
- Nie był najdroższy, choć najtańszy też nie. W każdym razie nie żałuję zakupu.
- W ogóle szesnastolatek może prowadzić takie coś?
- Jak zda na prawko, to może. A co? Boisz się o mnie? Spokojnie, nie zamierzam być zawodowym motocyklistą. To tylko taka rozrywka. Nic więcej.
- Rozrywka rozrywką, ale czy ty w ogóle kiedykolwiek na nim jeździłeś?
- Ewa, uspokój się! - parsknąłem śmiechem, gdy w jej szmaragdowych oczach dostrzegłem strach. - Odbyłem jazdę próbną, inaczej nie mógłbym jeździć. Nie jestem chyba tak złym kierowcą. Zrobiłaś się ostatnio trochę zbyt troskliwa. Dlaczego?
Zamilkła,
- To przez Iwonę, tak? - dopytałem.
- Iwona? Ja o tej całej pierdzielonej sytuacji już nawet zapomniałam. Czas zakończyć tę farsę, nie sądzisz?
- Dlatego właśnie jadę na przejażdżkę. - oznajmiłem rezolutnie. Włożyłem kask i odpaliłem silnik.
- Czekaj! - wrzasnęła Ewa, zanim jeszcze zdążyłem ruszyć. - Będziesz uważał na siebie?
- Jasne. - mruknąłem lakonicznie.
W obawie o katastrofę nie spoglądałem do tyłu, tylko oczami wyobraźni patrzyłem na rudowłosą postać coraz bardziej rozmywającą się w oddali...
***
Po wyjątkowo brzydkim poranku raczej nie spodziewałem się tak ładnej pogody, jak teraz. Zdziwiło mnie bardzo, że dopiero o tej godzinie słońce zaczęło przygrzewać, ale nie narzekałem na ten fakt, bo w końcu można było gdziekolwiek pojechać. Prędkość z jaką podróżowałem przez stolicę na moim nowym cacku nie była może zawrotna, lecz za to dostarczała mi przyjemnych wrażeń w postaci delikatnych podmuchów wiatru, muskających moją twarz i kojących narastające gorąco.
Uniosłem głowę do góry. Ujrzałem piękne, prawie bezchmurne niebo. Iwona pewnie jest gdzieś poza domem. W taką pogodę tylko wariat mógłby przesiadywać w domu. Zwątpiłem nawet przez chwilę, czy jest jakiś sens tam jechać. Ku mojemu nieszczęściu, nie przewidziałem możliwości, że gdzieś wyszła.
Dosyć długi odcinek drogi jechałem przez jakieś wsie, bo już chyba z przyzwyczajenia wybrałem taką trasę, gdzie mogę odetchnąć od miejskiego zgiełku. Warszawski tłok nie przeszkadza mi na co dzień, ale kaprys pozostaje kaprysem i kiedy ubzduram sobie coś mniej lub bardziej sensownego - zazwyczaj to robię. Znałem tamte okolice jak własną kieszeń, dlatego w chwilach zwątpienia mogłem przystanąć bez obaw o bliskie spotkanie z innym pojazdem. Nie ma tu największego ruchu.
Zatrzymałem się przy bramie prowadzącej na prawie opuszczone ogródki działkowe. Duży dąb rzucał przyjemny, kojący cień, ale narastające gorąco czułem nawet mimo tego. Jeszcze chwila, a zaczęłoby mi się z tego powodu mącić w głowie. Zaraz... Dlaczego się zatrzymałem? A, oczywiście. Musiałem rozpatrzeć sens jechania w tamtą stronę. Argumenty "za" i "przeciw" może i by poskutkowały, jednak ja w końcu doszedłem do wniosku, że warto do niej dotrzeć. Tak szkoda mi dziewczyny!
Po krótkiej przerwie ponownie wsiadłem na motor i ruszyłem dalej. Nabrałem prędkości, przez co wiatr przyjemnie muskał mi twarz. Szybka jazda wyzwala wolność, a przynajmniej jej namiastkę. Jako młody człowiek bardzo marzyłem o wolności. Teraz rozkoszowałem się esencją tej cudnej chwili.
Pod dobrze mi znaną kamienicę dojechałem piętnaście minut później. Dopiero po zejściu z pojazdu zorientowałem się, z jakim gorącem mamy do czynienia. Dzisiejszej nocy z tej wszechobecnej duchoty ledwo łapałem oddech. Na wspomnienie tamtych okropnych, nieprzespanych godzin, zostawiłem motor byle gdzie i z kaskiem w dłoni pomknąłem do o wiele chłodniejszej klatki schodowej. Iwona mieszkała na drugim piętrze, więc nie miałem daleko. Resztkami sił podbiegłem do jej drzwi, kiedy nagle, gdzieś w głębi duszy poczułem nutę niepokoju. Co, jeżeli nie powinienem teraz przyjeżdżać? Może to nie jest najlepsza pora na odwiedziny? Sam pomysł był spontaniczny. Stwierdziłem, że tak będzie lepiej.
W końcu zapukałem nieśmiało do drzwi. Usłyszałem jakieś kroki, ale najwidoczniej byli to tylko sąsiedzi. Zapukałem po raz kolejny. Cisza. Wtedy przyszło mi na myśl, żeby zadzwonić dzwonkiem. Poskutkowało.
Otworzyła mama Iwony. Na pierwszy rzut oka zauważyłem, że coś jest nie tak. Przybrała wyraz twarzy, który nie pasował do usposobienia pani Ady. Zwykle pogodny, teraz oblekł się jakimś dziwnym smutkiem, a jej ciemnobrązowe oczy straciły blask i patrzyły smutno na mnie... Albo przeze mnie.
- Coś się stało? - spytałem z troską. - Niech pani nie owija w bawełnę.
- Nie zamierzam owijać w bawełnę. - odpowiedziała niepokojąco spokojnym tonem. - Z resztą, nie stało się nic szczególnie strasznego. Wejdź do środka, wszystko ci opowiem.
Usiedliśmy na kanapie. Kobieta zaproponowała coś do picia. Bez wahania zgodziłem się na szklankę wody.
- Proszę. - podała mi napój. - Gdzie się tak zmęczyłeś? Na dworze jest gorąco, to fakt, ale żeby aż tak?
- Jazda motorem jest trochę męcząca. - wysapałem, biorąc w międzyczasie łyk chłodnej wody.
- Masz motor?
- Tak, ale to nic niezwykłego. Nie kupiłem szczególnie drogiego modelu, chociaż nie wygląda biednie z tym czerwonym lakierem.
- Nie jesteś za młody?
- Nieee. - odparłem lekceważąco. - Poza tym często jeżdżę z bratem. O czym chciała pani powiedzieć? - zmieniłem gwałtownie temat. - Coś z Iwoną, jak sądzę?
- Aha. - skinęła głową. - Mówiłam, że to nic niezwykłego, ale i tak cały czas się martwię.
- A więc o co chodzi? To pewnie coś ze mną, jak się domyślam..?
- W pewnym sensie. - zaczęła niepewnie. - Po pierwsze, dowiedziałam się dziś od niej dlaczego całymi dniami przesiaduje w swoim pokoju. Tak mi przykro, Janku... Nie wiedziałam... Nie spodziewałam się, że będzie mogła kogoś tak bezpodstawnie osądzić. Poczułam się idiotycznie mimo świadomości iż robiłam dobrze, mówiąc o tym Ewie. Miało być między wami wszystko w porządku, a stało się inaczej. Do dziś uznawała cię za... Winnego? Boże... To bezsensowne. Nadal nie dowierzam w to, co usłyszałam. Jak mogłam być tak złą matką i niczego się nie domyśleć? - ton głosu kobiety był przepełniony irytacją. Mówiła z ogromnym przejęciem.
- Niech pani posłucha. - zacząłem. - Każdy ma prawo do pomyłek. Rozumiem was obie, rozumiem tę pieprzoną sytuację. Jest mi tylko przykro, bo Iwa zwątpiła w moją szczerość.
- Zawiodłam się na niej.
- Ja też, ale i tak jej współczuję.
Zapadła cisza.
- Iwona się pogubiła. - przyznała pani Ada. - Cały czas roztacza wokół siebie aurę smutku, bo nie potrafi sobie z nim poradzić. Myśli inaczej, a robi inaczej. Ona jest tak naprawdę słaba i mięciutka. Gubi się w swoim postępowaniu, bo to jeszcze dziecko. Czasem udaje obojętną, czasem wybucha wszystkimi uczuciami, które się w niej kotłują.
- I my nie możemy jej zrozumieć...
- ... Bo ona sama siebie nie rozumie.
- Gdzie tak w ogóle jest?
- Och, nie powiedziałam ci o tym, a to przecież najważniejsza sprawa... Zasłabła godzinę temu, jak dowiedziała się prawdy.
- Co?!
- Ćśś! Nic się jej nie stało! Jest bardzo osłabiona od leków, od jakiegoś czasu częściej mdleje. Teraz poszła spać. Była zmęczona.
- Nie spodziewałem się, że to może tak strasznie wyglądać...
- To nie jest straszne. Straszna jest wizja przyszłości. Z taki dużymi szansami nie ma co histeryzować. Leki są silne, ale powinny trochę osłabić nowotwór.
- Czy to mocno jej zaszkodzi? - dopytywałem ze strachu o przyjaciółkę. Dziwnym trafem złość wyparowała, zmieniła się w samo zmartwienie.
- Lekarz mówił mi na osobności, że Iwa ma mocny organizm, dlatego chemia i leki mogą przynieść minimalnie mniejsze skutki uboczne.
- Jak ona się z tym się czuje? Chodzi o leki, bo o wszystkim pozostałym wiem doskonale...
Kobieta westchnęła.
- Na pewno nie jest zachwycona, ale konieczność jest koniecznością. Żyje nadzieją nadzieją na zwiększenie swoich szans. Jest dzielna. Mimo wszystko.
- Czyli mówiła pani, że śpi?
- Tak, a czemu pytasz?
- Mogę do niej wejść? Poczekam cicho aż się obudzi. Musimy... Porozmawiać.
Westchnęła po raz kolejny.
- Dobrze, niech ci będzie.
***
Iwona:
Szłam przez las tą samą ścieżką, co zawsze. Tylko drogi jakoś się pomieszały, a chwilę później słońce zaczęło zachodzić. Mimo tego, zmrok zapadał bardzo wolno. Zdziwiona, dalej zagłębiłam się w las. Wtedy usłyszałam kroki. Najpierw ciche, prawie niesłyszalne. Dopiero po paru sekundach dobiegł do moich uszu dziwnie znajomy dźwięk złamanej gałęzi. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Poczułam, że brakuje mi odwagi, aby się odwrócić. Nagle tuż za sobą wyczułam ciepły oddech pewnej osoby. On też wydawał się znajomy. Nadal drżąc, odwróciłam głowę i jedyną rzeczą, którą zdążyłam zobaczyć, były intensywnie niebieskie, prawie granatowe oczy. Pozostałe elementy postaci rozpłynęły się w powietrzu lub to po prostu ja widziałam tylko to, co chciałam zobaczyć...
Otworzyłam lekko oczy. Ból głowy nieco już ustał, a jeżeli tak się stało, to musiałam odpoczywać. Otworzyłam więc oczy szerzej, dopiero wtedy dostrzegając przed sobą ścianę. Leżałam na łóżku, przykryta cieniutkim kocem i to całkiem niepotrzebnie, bo już kilka sekund po obudzeniu zorientowałam się jak bardzo jest gorąco. Niebieskie oczy śniły mi się już któryś raz. Za każdym z nich końcówka przypadała właśnie na ten moment. Najważniejszy moment...
Sny to taka tajemnicza rzecz. Można głęboko wierzyć, że są ludzkimi pragnieniami ukrywanymi w głębinach duszy, resztkami nieosiągniętych celów, do których nieraz ciężko się przyznać. Nie mają granic, limitów i logiki. Są marzeniem dopięcia niemożliwego, niewykonalnego, drogą znikąd do nikąd przez rozległy świat fantazji. Sny są jednak także niezmierzonym chaosem, a jak każdy chaos zbaczają z właściwej drogi. Każdy sen jest innym rodzajem chaosu. Między jego rodzajami nie trzeba trudzić się w rozpoznawaniu różnic. Robi się to automatycznie.
Zawsze raczej ufałam moim sennym fantazjom, wierząc po cichu, że oddają część moich ukrytych pragnień lub są nawet prorocze. Czym jednak jest coś bez celu, bez zesłanego z góry przeznaczenia? Czy moim pragnieniem były niebieskie oczy? Czy skrycie marzyłam o czyichś niebieskich oczach? A jeśli tak - o czyich?
Ułożyłam się tak, aby leżeć na plecach. Ponownie zamknęłam oczy, napawając się najspokojniejszą na świecie chwilą, kiedy mogę spokojnie leżeć, a żaden Janek nie zawraca mi głowy. Zaraz... Janek ma niebieskie oczy!
Pech chciał, żebym kichnęła. Najpierw raz, potem drugi, w końcu trzeci i czwarty. Prawda? Kichnięcie oznacza prawdę, czyż nie?
Odwróciłam się na drugi bok, jednak rażące słońce zaczęło mnie jeszcze bardziej drażnić. Zamrugałam kilkakrotnie i moim oczom ukazała się znajoma osoba. Co to ma znaczyć?
- O, cześć. Obudziłaś się już zupełnie czy jeszcze śpisz? - zażartował Janek. Nieświadomie na mojej twarzy zagościł uśmiech od ucha do ucha. Zupełnie nieświadomie.
- Skąd się tu wziąłeś? I... Dlaczego ja spałam?
W ułamku sekundy jego wyraz twarzy zmienił się nie do poznania. Był pełen uzasadnionego wyrzutu.
Zrozumiałam.
- Jesteś zły, tak?
Ciągle tylko patrzył tymi niebieskimi oczami. Może do tego momentu odwoływał mój sen? Może miałam się z nim pogodzić?
- To było pytanie retoryczne? - westchnęłam.
- Dobrze się czujesz? - zapytał wreszcie zupełnie ignorując moje pytanie.
- No raczej średnio, jak niby mam się czuć? Coraz częściej mdleję, a te leki mnie wykańczają.
- Jest aż tak źle?
- Nie! Właśnie próbuję uświadomić ci, że to właściwie jeszcze nic strasznego. Z takimi szansami wolę się nie martwić... Przynajmniej na razie. - nawet nie zauważyłam, kiedy wreszcie spojrzałam na sytuację z weselszej perspektywy. Dziwne też, że zaczęłam rozmawiać z Jankiem zupełnie na luzie, jakby to, co było, odeszło w zapomnienie. Jakbym nie zawaliła do reszty.
- Skąd ten dobry humor, co, Iwa? Chyba po tych tabletkach jesteś taka wesoła, bo to do ciebie niepodobne. - zauważył z nutą złośliwości.
- Mój humor jest w porządku. Nie ma w nim nic dziwnego.
- Ha! Wiedziałem. Znowu zaczynasz.
- Słucham? - uniosłam brwi.
- Może i jestem kiepskim psychologiem, ale ostatnio zdążyłem coś zauważyć. Chcesz mnie wysłuchać, czy cię to urazi?
- Nie ma chyba czym, skoro masz jakieś przeczucia. Mów dalej.
- Boże... Naprawdę nie wiem jak się do tego zebrać...
- Wdech i wydech pomoże? - zażartowałam.
- Obejdę się bez tego. - odpowiedział mi uśmiechem.
- To w czym rzecz?
Zastanowił się chwilę. Był zdenerwowany, bo zaczął bawić się piłeczką antystresową, którą jakimś cudem znalazł w pokoju.
- Rzecz w tym, że często przesadnie ukrywasz swoje uczucia. Kiedy jesteś wesoła, zachowujesz pokerową twarz, jakby cię to wstydziło. Robisz się wtedy sztywna jakbyś kij połknęła i z zawstydzenia oszczędzasz się do krótkiej lakonicznej wypowiedzi. Druga sprawa - rozmawiałem z panią Adą i doszedłem do wniosku, że w pewnym sensie... Ty sama tego nie rozumiesz.
Zamurowało mnie.
- No, właśnie niezupełnie rozumiem, ale ty chyba już sam z góry osądziłeś, że tak jest...
- Ej, Iwa. - podszedł bliżej mnie i spojrzał mi w oczy. - Nic złego nie miałem na myśli. Wiesz co nas denerwuje?
- Nas?
- Tak nas, bo nie tylko o mnie tu chodzi. Chodzi o wiele większą grupę ludzi. - zrobił krótką pauzę. - Iwa, denerwuje nas takie bezmyślne dążenie do ideału. Jeżeli coś bardzo cię przerasta, nie rób tego za wszelką cenę. Bądź sobą. Bądź tą Iwoną, która nie zamyka się w sobie. Rozumiesz?
Miałam już pokiwać głową, ale się wstrzymałam.
- Ma pan trochę racji, panie psychologu, chociaż nie do końca ze wszystkim się zgadzam. Dlaczego sądzisz, że dążę do ideału? Na jakiej podstawie to stwierdziłeś?
- Na podstawie tego, co czuję, Iwona. Mogę się mylić, to prawda, ale trochę racji mam na pewno.
Bo miał...
- Byłbyś lepszym psychologiem niż architektem. Masz gadane.
Na moje słowa nie odpowiedział w ogóle. Zamiast tego milczał, a ciążąca na mnie cisza zaczynała coraz bardziej mnie ranić. Kilka sekund przedłużone w wieczność. Tylko tak można to nazwać.
Wstałam z łóżka i przykucnęłam obok niego.
- Chciałbym coś wiedzieć...
- Tak?
- Dlaczego tak pochopnie mnie osądziłaś? - pierwszy raz od momentu pobudki rozpoczął ten niekomfortowy temat. Czekał na okazję, czy robił to wszystko specjalnie?
Przyłożyłam dłoń do czoła.
- Ja też bardzo chciałabym to wiedzieć...
- Czy ja kiedykolwiek nie dotrzymałem słowa? Rozumiem, że pewnie znasz takie osoby, bo przecież nie każdy jest wobec przyjaciół całkowicie lojalny. Mamy do tego stopnia durne czasy, że chyba nawet ja wolę być staroświecki.
- Oboje gadamy czasem jak staruszkowie. - przyznałam ze śmiechem.
- Tak, ale nie w tym rzecz.
- Wiem o co ci chodzi. - posmutniałam.
- Nie byłbym w stanie nakapować, choć teoretycznie powinienem. Wychodzi na to, że tak naprawdę przez cały czas byłaś zła na mamę.
- Chryste, jakie to absurdalne...
Zaczęłam chodzić po pokoju w tę i z powrotem. W końcu przystanęłam obok okna. W innej porze roku niebo zaczęłoby przybierać różowo-pomarańczowe barwy, lecz póki co słońce świeciło w miarę wysoko i delikatnym blaskiem oświetlało moją twarz. Obróciłam się na chwilę w stronę Janka, spokojnie patrząc na jego twarz.
- Wybaczysz mi?
Kiwnął lekko głową, prawie niezauważalnie.
- Wybaczę.
- Janek?
- Tak?
- Wierzysz w znaczenie snów?
- Sam nie wiem. Dlaczego pytasz?
- Ja sama jestem do takich rzeczy raczej sceptycznie nastawiona, ale dzisiaj po raz pierwszy poczułam, że tam, na górze było mi pisane, żeby się z tobą pogodzić. Inaczej nie śniłabym o niebieskich oczach.
Spojrzałam na piękne, błękitne niebo. Cud w dniu powszednim, bo jak inaczej to nazwać?
- Opowiesz mi o tym śnie?
- Jak chcesz, chociaż to nic specjalnego. W dużym skrócie - szłam przez las i usłyszałam coś dziwnego. Później zobaczyłam tylko niebieskie oczy i dalej nic. Pustka. Ciemność. A raczej bardzo gęsta mgła.
- Co ci szkodzi, jeżeli raz uwierzysz w takie coś?
- Chyba nic. Nic zupełnie mi nie zaszkodzi. Nawet pogodzenie się z Ewą.
- Jesteś na to gotowa? - spytał z wyraźnym zadowoleniem.
- W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach gotowa. Jeden wolę zachować dla siebie. Tak na wszelki wypadek...
***
Następne kilka dni przesiedziałam w domu, bo jak się okazało, osłabienie kolidowało z upałem, w efekcie czego dopiero piątego dnia po wizycie Janka mogłam wreszcie ruszyć się z domu. Pogoda sprzyjała; nie było upału, słońce świeciło delikatnie, dlatego zdecydowałam się na dłuższy spacer po Śródmieściu. Po południu miałam także dokonać przełomowego czynu, który od jakiegoś czasu odwlekałam - ścięcia włosów. Serce mi pękało na myśl o pozbyciu się tego, nad czym pracowałam tyle lat, ale nie widziałam innego wyjścia. Wypadały mi coraz częściej, a tak mogłam je przynajmniej wzmocnić.
W końcu nadszedł czas wizyty. Dla otuchy wybrałam się tam z mamą. Podczas drogi do salonu czułam okropny smutek. Nienawidziłam zmian. Nie potrafiłam znieść myśli o tej, która miała właśnie nadejść, a to przecież nieuniknione.
Mama stwierdziła, że martwią mnie byle głupoty, ale widząc spadające na obrzydliwie lśniącą podłogę czarne kosmyki włosów, znikała wraz z nimi stara ja.Wewnątrz mnie kotłowało się coraz bardziej. Jakim cudem ja na to pozwoliłam? Przecież w głębi duszy wcale tego nie chciałam. To nie serce, lecz rozum nakazywał tak postąpić.
- Gotowe. - oznajmiła okropnie wesoła fryzjerka.
Przez całą procedurę ścinania włosów trzymałam spuszczony wzrok, nieustannie wlepiony w posadzkę i także przez tę całą procedurę bez przerwy mnie zagadywała, widząc moją niezadowoloną minę. Chyba pierwszy raz spotkałam kogoś tak optymistycznego na równi z Ewą.
Niechętnie spojrzałam w lustro. Widok niesamowicie oszałamiał. Blada postać ze smutnymi, brązowymi oczami i ciemnymi włosami sięgającymi teraz za ramiona patrzyła na mnie posępnie. Jeszcze nigdy w samej sobie nie było tak mało mnie. Czułam jakby moja dusza oglądała kogoś innego, kto z nie ma nic wspólnego z prawdziwą Iwoną. Ja jestem szesnastoletnią dziewczyną z włosami do pasa. Nie tym, co zobaczyłam.
Oprócz zaskoczenia doznałam także czegoś jeszcze. Czegoś w stylu zaciekawienia. Nie wyglądałam aż tak źle. To tylko kwestia przyzwyczajenia, jak usiłowałam sobie wmówić.
- Wyglądasz ślicznie. - zachwyciła się nade mną pani Kasia, bo tak mi się przedstawiła. Miała maksymalnie 35 lat i okazywała straszny, straszny entuzjazm. Jak się później okazało - całkiem zaraźliwy. - Kolor włosów dodatkowo kontrastuje z bardzo jasną cerą i uwierz, że przynajmniej moim zdaniem to naprawdę pięknie wygląda. Podoba ci się? Teraz jest sto razy lepiej niż poprzednio!
- Nie przyzwyczaiłam się, ale jest dobrze. Nawet bardzo dobrze...
***
Obok salonu fryzjerskiego stały jeszcze inne budynki, a za rogiem biegła uliczka, po której często spacerowałam. Połowę drogi powrotnej przegadałam z mamą, resztę przemilczałam. Przez chwilę poczułam się prawie tak jak dawniej, mogąc żyć jak każdy normalny człowiek bez obaw o przyszłość, ale los był złośliwy. Chciał inaczej. Nie miał zamiaru dać mi zapomnieć, bo koło parku spotkałam dwie pewne osoby.
Jedna w blond włosach i niebieskich oczach. Druga - rudowłosa, dość wysoka z pochyloną głową. Obok stał motocykl, a blondwłosa postać trzymała na kolanach kask. Janek przeszył mnie przenikliwym wzrok w momencie, kiedy wyczuł moją obecność. Poczułam w nim sojusznika. Byłam gotowa.
- Ewa?
Dziewczyna uniosła głowę, rozejrzała się, po czym w końcu jej wzrok spoczął na mojej osobie. Wtedy odezwałam się jeszcze raz:
- To jak, zgoda?
********************************************************************************************************
A więc to było to. Jest chyba spoko... Co nie?
Teraz tak...
Mam ostatnio dwa w miarę ważne plany. Jeden ściśle związany z blogiem, drugi z czymś zupełnie innym. Bardzo chciałabym je zrealizować
ALE...
Od czasu nieokreślonego borykam się z pewną sprawą. Czego dotyczy, na razie mówić nie będę. Moje dwa plany są od niej bardzo zależne, więc daję sobie czas, załóżmy do końca września i jeżeli do tej pory sprawa się nie rozwiąże, będę zmuszona podjąć poważniejsze kroki. Przykro mi.
Mezzoforte
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz